In-Ty-Mnie: Jak żyje się bez macicy?
Tekst Agi Szuścik „Jak żyje się bez macicy” otwiera cykl „In-Ty-Mnie”
Jak żyje się bez macicy? Na to pytanie, w ramach cyklu „In-Ty-Mnie”, odpowiada Aga Szuścik – artystka wizualna, edukatorka, autorka projektu i kampanii „To się nie zdarza”. Aga jest syrenką – osobą, która przeszła operację usunięcia części lub całości żeńskich narządów rodnych
Kompletna cisza
Jak żyje się bez macicy? Fatalnie, wręcz ledwo. Pamiętam moje pierwsze świadome chwile po jej wycięciu. Zarówno ciało, jak i umysł długo nie były pewne, czy żyję, czy się obudziłam, czy się udało, czy raka już nie ma. Mięśnie, skóra, usta, powieki i myśli zachowywały się jak schowane w szafie ofiary horroru, w bezruchu najszerzej otwartych oczu upewniające się, czy oprawca już odszedł. W pierwszej kolejności zobaczyłam przytłumione światło sali pooperacyjnej. Później pamiętam korytarz, przez ruch łóżka zdający się miarowo migać nad głowami pielęgniarek. Wreszcie oddział, a tam spokój, telefon z czekającymi w środku bliskimi i pachnący domem pluszowy miś od Maćka. Wokół kompletna cisza, jak w filmie: nieme, poruszające się wargi pielęgniarek, bezgłośne kroki. Dziś wiem, że wspomnienie tej ciszy jest nieprawdziwe: z lewej strony pikała przecież pompa tłocząca do moich żył opiat, z prawej, za uchylonym oknem, szumiał majowy wiatr. Cały szpital gwarzył, ja postękiwałam… to bogata audiosfera. Zapamiętałam jednak tylko to, co zobaczyłam. W tamtych chwilach zupełnie nie odbierałam dźwięków. Może bodźce ze wszystkich zmysłów to byłoby dla mnie po prostu zbyt wiele?
Ta najważniejsza fotografia
Przestraszona twarz Maćka nie była dla mnie wystarczającym dowodem na to, że wyglądam nie najlepiej. Z ciekawości i artystycznej potrzeby poprosiłam go, by odsunął kołdrę, wziął moją lustrzankę, stanął na krześle i zrobił mi zdjęcie. Myślałam, że zarejestrowany obraz będzie dla mnie policzkiem. Fotografia przyniosła jednak ukojenie. Wystająca z brzucha rurka, pełna przesuwających się w krwi bąbelków, na malutkim ekranie nie była tak straszna, jak w rzeczywistości. Na fotografii cewnik nie rzucał się w oczy, a cztery plastry na podbrzuszu były najdelikatniejszym z możliwych znaków sześciogodzinnej, poważnej operacji ginekologicznej. Nieruchome, leżące plackiem ciało wydało mi się podejmować interesujący dialog z bogactwem póz, które oferują klasyczna fotografia czy malarstwo aktu. Nie byłam blada czy zasmarkana. Pooperacyjne pończochy uciskowe wyglądały zaskakująco stylowo. Tatuaże na ręce dodawały mi uroku. „Nie jest tak źle”, pomyślałam.
Niestety było źle. W rzeczywistości wyglądałam fatalnie, a kolejne dni po histerektomii miały przynieść najgorsze: niedający spać ból, niemożność dosięgnięcia własnych stóp, zastrzyki, zmiany opatrunków i cholerne, rezonujące czekanie na wynik histopatologii tego, co wycięto. Tam w szpitalu, leżąc tuż po operacji, wśród rurek, w pończochach, z misiem, doznałam jednak ukojenia. Dzięki jednej prostej fotografii.
Nie przypuszczałam wtedy, że za kilka miesięcy zdjęcie to wygoni do gabinetów ginekologicznych setki kobiet, wielokrotnie zawiśnie w galeriach sztuki i na uczelnianych korytarzach, wydrukuje je kilka czasopism, pokażą stacje telewizyjne. Właściwie nic wtedy nie przypuszczałam, bo przede wszystkim byłam na to zbyt naćpana morfiną.
Wcale nie tęsknię
Jak żyje się bez macicy? Najlepiej na świecie! Od chwili zrobienia tamtego zdjęcia, czyli od prawie trzech lat nie miewam okresu. Antykoncepcja? Kompletnie nie mój problem. Te kwestie, bardzo zresztą wygodne, nie są jednak tym, co pierwsze przychodzi mi do głowy, gdy ktoś pyta mnie, jak mi się żyje po histerektomii. Najważniejsze jest bowiem to, że skoro nie mam macicy, ten skurwiel rak nie może jej już zająć. Ani reszty szyjki, na której był. Ani jajników. Ani jajowodów, ani górnej części pochwy, ani węzłów chłonnych. Tamta operacja była najważniejszym i najskuteczniejszym etapem leczenia mnie z raka szyjki macicy. System mojego organizmu jest bez tych elementów o wiele bezpieczniejszy. Nie tęsknię więc za nimi wcale.
Nowotwór nie rozpanoszyłby się, gdybym w porę zajrzała do ginekologia na cytologię. Przez kilka lat nie byłam jednak w stanie wygospodarować na to połowy popołudnia, sądząc, iż brak objawów daje pewność, że nic poważnego dziać się nie może. Rak rozwinął się po cichutku, nikogo nie pytając o zdanie. Choroba była dla mnie doświadczeniem niezwykle trudnym, wręcz granicznym, więc gdy już doszłam do siebie i odkleiłam te cztery plastry z brzucha, postanowiłam całą tę historię wykorzystać. Zamieniłam macicę na projekt fotograficzny „To się nie zdarza” (z tamtą fotografią jako głównym obrazkiem), a raka – na misję namawiania świata do pamiętania o profilaktyce onkologicznej, do życia w teraźniejszości oraz do wyrażania się za pomocą sztuki.
Przeczytaj koniecznie: Aga Szuścik: Rozumiem siebie dzięki zdjęciom
Życie po raku
Ostatnio nawet zaczęłam mawiać, że jeśli nowotwór nie wróci, to jest on najlepszym, co kiedykolwiek mnie spotkało. Wraz z macicą i rakiem wycięto mi przeszłość, którą sponsorowały literki P, O oraz Z, jak pracoholizm, obawa oraz zachowawczość. Wiodę coś, co nazywam „życiem po raku”. Odważnie sięgam po marzenia, pamiętając, że życie jest jedno. Decyzje podejmuję frywolniej niż kiedyś. Strach związany z przyszłością przekładam na ekscytującą ciekawość. Nauczyłam się odpuszczać i rozdzielać wartość człowieka od wagi jego czynów. Pokochałam siebie oraz swoje potrzeby. Przed rakiem, gdy starość jawiła się jako pewnik, kompletnie mi to nie wychodziło.
Rozpoczęłam też wyjątkowy projekt artystyczny – nie o raku, lecz o życiu po raku właśnie. Co roku, w naznaczonym wspomnieniem tamtej operacji maju, odwiedzam jedną, uważnie wybraną tatuatorkę i proszę o serduszko. Wizualną interpretację zostawiam artystce, musi to jednak być serce, które w tym przypadku symbolizuje moją nową miłość do życia. No i trzeba umieścić je na podbrzuszu, w okolicach operowanych miejsc. Mam już dwa takie tatuaże: pierwszy od Aminy Dargham, drugi – spod igły Justyny Plec. Ach, jest jeszcze jedna wytyczna: serduszka muszą być maleńkie, w końcu planuję zmieścić ich tam naprawdę wiele…
Z macicą lub bez
Jak żyje się bez macicy? Zupełnie tak samo jak z nią. Przecież jej obecność nic nie wartościuje. W końcu ponad połowa ludzi zamieszkujących naszą planetę nie ma macic, prawda? W ciągu ostatnich pięciu lat zaręczyłam się, zostałam jedną z „50 Śmiałych”, przejechałam się Rosomakiem, uszyłam hamak, zgubiłam nowy telefon, zrobiłam prawo jazdy, wystąpiłam na TEDx, zerwałam kontakt z przyjaciółką, zaśpiewałam pijana na scenie „All I Want For Christmas”, kupiłam mieszkanie na wsi i wytatuowałam drugą rękę. Które z tych rzeczy zrobiłam z macicą, a które bez, z bliznami na brzuchu? No właśnie! Rak nie musi okazać się wyrokiem, wycięcie macicy – tragedią, a ciało – determinantem tego, jak i kim się czujemy.
Jakoś dziwnie
Brak macicy to jednak poważny problem dla osób, które planowały rodzić własne dzieci. Świat daje wiele możliwości: adopcję, surogację czy nawet przeszczep macicy, jednak dla wielu to nie to samo. Ja nigdy nie byłam pewna swojej chęci zostania matką, więc na szczęście nie doświadczyłam trudu przejścia przez to rozczarowanie, jednak w środowisku syrenek mam wiele koleżanek, które wylały z tego powodu morze łez. Jako narząd, oprócz utrzymywania statyki dna miednicy, macica ma właściwie jedną funkcję: to lokum płodu w czasie ciąży. Wydawać by się zatem mogło, że bezdzietnym z wyboru lub spełnionym w macierzyństwie organ ten jest tak potrzebny jak stara walizka. Śpiąca w pawlaczu, nigdy już się nie przyda, nie definiuje cię jako osoby, choć być może nosiła kiedyś nawet najcenniejsze ze skarbów. Można więc wyrzucić, śmiało. Kiedy jednak wynosisz ją z domu na zawsze, robi się jakoś dziwnie. Gdy chodzi o macicę, to „jakoś dziwnie” profesjonalnie określa się mianem utraty poczucia integralności swojego ciała. Przeszłam przez to i nie wspominam jako prostej sprawy.
Karczowanie macic
Badania pokazują, że cztery na pięć macic usuwa się zupełnie niepotrzebnie. W Stanach ukuto nawet termin „karczowanie macic”. Tam co piąta kobieta przechodzi histerektomię. Jak to możliwe? Często, na przykład w przypadku obniżenia narządów miednicy mniejszej, mimo innych możliwości, automatycznie sięga się po to rozwiązanie. A można zastosować inne, oszczędzające metody leczenia, nieprowadzące do rozmaitych dolegliwości czy braku poczucia integralności ciała. Dlatego też głośno należy mówić o tym, że wyłącznie konkretne sytuacje onkologiczne są wskazaniem do resekcji macicy. Jeśli nie masz raka, a lekarz chce przeprowadzić u ciebie histerektomię, najprawdopodobniej możesz skorzystać z mniej inwazyjnego rozwiązania swojego problemu.
Wkrótce na moim brzuchu pojawi się trzecie serduszko. O nowy tatuaż, symbolizujący zaliczenie kolejnego roku „życia po raku”, planuję poprosić Ewę Wicherek. Tymczasem patrzę na serca od Aminy i Justyny. Obrazki wśród blizn przypominają mi trudny czas pożegnania się z macicą, jednak nie zamieniłabym ich na jakikolwiek sprawny i zdrowy narząd. W końcu, jeśli nowotwór nie wróci, to jest on najlepszym, co kiedykolwiek mnie spotkało…
O autorce
Dr Agnieszka Szuścik
Artystka wizualna, edukatorka, autorka projektu i kampanii „To się nie zdarza” oraz bloga „Życie po raku”. Jedna z „50 Śmiałych 2019”, prelegentka TEDx, ambasadorka licznych programów profilaktyki onkologicznej. Doktora sztuk filmowych, wykładowczyni ASP w Krakowie oraz w AF w Krakowie i Warszawie, prowadząca audycję „Sztuka słuchania” w OFF Radio Kraków, absolwentka szkoleń RTZ, współzałożycielka Akademii Siebie. Na przestrzeni ostatnich lat pomogła setkom kobiet: pamiętać o badaniach, uwierzyć w siebie i docenić swoje potrzeby. Obecnie pisze książkę o tym, czego uczy rak. Aga jest syrenką.
Cykl Agi Szuścik „In-Ty-Mnie”
In to wewnątrz, w środku. Właśnie tam, w głąb intymności umysłu i ciała sięga ten cykl mini-artykułów.
Ty znajdź w tych słowach siebie, zaakceptuj się, zrozum i pokochaj – jesteś tu najważniejsza.
Mnie, Agę Szuścik, wykorzystaj jako lustro, w którym możesz przejrzeć się ubrana w swoje decyzje, lub trampolinę, by odbić się prosto do inspiracji i wiedzy.
Widzisz myślniki pomiędzy tymi słowami? Myśl jest podstawą zmiany, działania oraz bycia ze sobą, tak po prostu, tak in-ty-mnie.
Opiekun merytoryczny cyklu: dr n. med. Paweł Szymanowski, prof. KAAFM
W każdy, pierwszy poniedziałek miesiąca, publikujemy tekst Agi Szuścik o życiu i o tym, czego uczy rak