In-Ty-Mnie: Jak mieć nadzieję w obliczu wojny?
Wojna i rak to ta sama, przerażająca rzeczywistość
Jak mieć nadzieję w obliczu wojny? Na to pytanie, w ramach cyklu „In-Ty-Mnie”, odpowiada Aga Szuścik – artystka wizualna, edukatorka, autorka projektu i kampanii „To się nie zdarza”. Aga jest syrenką – osobą, która przeszła operację usunięcia części lub całości żeńskich narządów rodnych
Graniczne doświadczenie, miotanie się między paniką a dystansem, wyrwanie z zanurzenia we własnym życiu, ambiwalentne nastroje w mediach społecznościowych, dysonans między poczuciem spełnienia oraz solidarności przy udzielaniu pomocy a świadomością niesprawiedliwości, lękiem i tęsknotą za normalnością… Wojna w Ukrainie dogłębnie zmieniła i zmienia naszą codzienność. Jak się w tym odnaleźć? Czy wypada mówić, myśleć i publikować o czymkolwiek innym?
Masz raka? Wybuchła wojna? Ogarnij się!
Wyobraź sobie kogoś, kto właśnie dowiedział się, że ma raka. Boi się, miota – był w ciepłej wannie, jest na środku lodowca. W afekcie przerażenia postanawia spisać testament, a Ty parskasz: „co za idiota, może niech jeszcze trumnę od razu wybierze”. Albo stara się żyć normalnie – idzie po bułki do sklepu, umawia się do dentysty, wymienia skrzypiące wycieraczki w samochodzie. Jego bliscy też próbują zachować spokój, kupują bilety do kina. Spotykasz ich przy stoisku z popcornem i oburzasz się: „no chyba sobie kpicie, przecież to nie wypada, przypominam Wam o raku!”. Osoba z rakiem zanosi się łzami? Wzruszasz ramionami: „nie przesadzaj”. Ma nadzieję, że wyzdrowieje? Kiwasz głową i cmokasz: „oj, nie, nie liczyłabym na to”. Absurdalne, prawda? Nigdy nie zachowasz się tak wobec osoby w kryzysie, wiem. Tylko czemu robimy to sobie raz po raz w obliczu wojny w Ukrainie? Nim wyjaśnię swój tok myślenia, spróbuję przede wszystkim wytłumaczyć się z pozornie niefortunnego porównania wojny do raka.
Wojna wybucha jak rak
Przypomnij sobie, co robiłaś dokładnie tydzień temu o tej porze. W jaki sposób i jak bardzo byłaś zakotwiczona w swoim życiu? Co właśnie skończyłaś, a za co się zabierałaś? Jakie plany miałaś na kolejny tydzień, a co chciałaś zrobić do końca roku? Codzienność to zanurzenie, procesy, przyczyny i skutki. Trzeba wyprowadzić psa i podłączyć telefon do ładowania, w sobotę wpadają Patryk i Ola, będzie trzeba wymienić wycieraczki, może by jakoś w kwietniu zapisać się na fajny, rozwijający kurs. Nie przeznaczasz wtorkowego poranka na rozmyślanie o tym, czy piątkowa wizyta u dentysty na pewno się odbędzie i czy zdążysz pochodzić w eleganckich butach, które jutro mają przyjść do paczkomatu.
Martwienie się o przyszłość tych prozaicznych rzeczy byłoby paranoją, przesadnym martwieniem się, niezdrowym wymyślaniem. Żyjesz więc normalnie, zanurzona w codzienności.
Wtedy, nagle przychodzi wojna. Albo dowiadujesz się, że masz raka. Czy porównanie tych dwóch sytuacji jest naciągane? Zupełnie nie.
Przeczytaj też In-Ty-Mnie: Czy syrenki istnieją naprawdę?
Głowa pod ostrzałem
Gdy dowiedziałam się o wybuchu wojny w Ukrainie, poczułam emocje przerażająco podobne do tamtych, z kwietnia 2018. Napisałam o tym w mediach społecznościowych i, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, w komentarzach i wiadomościach zaczęli odzywać się znajomi z rakiem. Wskazywali to przedziwne podobieństwo jako dobrze im znane. I wojna, i rak zaskakują Cię, gdy robisz sobie kawę w nowym ekspresie, zastanawiasz się, co podać gościom w sobotę lub czekasz na doręczenie przesyłki z nowymi butami. To taki bolesny cios prosto w brzuch, wyrwanie z zanurzenia, jakby ktoś z ciepłej wanny w ułamku sekundy przeniósł Cię na środek lodowca. Niby tkwisz w swym dotychczasowym życiu, ale z wiedzą o sytuacji, która zmienia wszystko i poddaje w wątpliwość sens przyczyn oraz skutków, nieustannie bombardując głowę. Twoje życie całkowicie się zatrzymuje, jednocześnie biegnąc dalej. Tracisz wyczucie skali problemów – to, co jeszcze godzinę temu było wyzwaniem, teraz jawi się jako błahostka, lecz generuje to nie ulgę, a paraliż. Niezależnie od ilości danych, toniesz w niewiedzy. Gubisz się w ambiwalencji opinii. Oglądasz świat jak telewizję, której cały czas ktoś przełącza kanały. ‘Jutro’ staje się słowem w innym języku.
Zanurzenie równa się bezpieczeństwo
Nie zdziwiłabym się, gdyby to, co opisałam w poprzednim akapicie, okazało się jakąś kreatywną, lecz klasyczną definicją całkowitej, nagłej utraty poczucia bezpieczeństwa. Ono jest przecież, zaraz po potrzebach fizjologicznych, najbardziej podstawową potrzebą każdego człowieka. Może to właśnie zanurzenie w codzienności, ta wizyta u dentysty wpisana na piątek i wymiana wycieraczek na nowe są kojącym głosem, który pozwala czuć się bezpiecznie? Gdy do bycia między dynamicznym wtorkiem a zaplanowaną środą dodamy obecność bliskich osób i dom, który pozwala się schować przed złem tego świata, to, zdaje się, mamy względny spokój ducha. Z tym poczuciem bezpieczeństwa, najedzeni i wyspani, możemy myśleć o tym, jak stać się szczęśliwszymi. Na przykład planując wycieczkę-niespodziankę, o wojnie, jak ja – czas na kolejny zwrot akcji w tym tekście.
Wojna i plaża
Mój narzeczony Maciek od zawsze interesuje się wojną, przede wszystkim drugą światową. Pochłania książki na ten temat, kupuje czasopisma historyczne, zwiedza bunkry. Od czasu, gdy zachorowałam na raka, inaczej patrzymy na pieniądze, poświęcenia i równowagę w związku, wobec czego robimy sobie naprawdę duże i dopracowane prezenty. Miesiąc temu zorganizowałam Maćkowi wyjątkowe urodziny. Znienacka podjechałam po niego, gdy pił kawę u przyjaciela. W bagażniku – spakowane plecaki, pod lotniskiem – opłacony parking. W Gdańsku wylądowaliśmy późnym popołudniem. Całą sobotę zwiedzaliśmy Muzeum II Wojny Światowej, niedzielę spędziliśmy na Westerplatte. Nie zabrakło też romantycznych chwil na zimowej plaży i jedzenia w najlepszych wegetariańskich lokalach Trójmiasta. Taka urodzinowa wycieczka.
Suknia ślubna ze spadochronu
Czy tym wyjazdem strywializowaliśmy wojnę? Absolutnie nie! W muzeum byliśmy śmiertelnie poważni. W sekcji o obozach koncentracyjnych, jak zresztą zawsze w obliczu tego tematu, popłynęły moje łzy. Część na temat życia w czasie wojny poruszyła mnie do cna. Nie mogłam oderwać się od sukni ślubnej, uszytej ze spadochronu. Gdy znajomi pytają mnie, jak było w Gdańsku, zawsze mówię o tej sukni. Mimo szczerej pasji i poważnego traktowania sprawy, wojna, której tematowi poświęciliśmy urodzinowy wyjazd, była zamknięta w pudełku. Dystansowała ją historia i to, jak różne od niej jest nasze życie, z szampanem na plaży, własną firmą, nowym ekspresem do kawy i sączącą się, delikatną muzyczką w tle. Kiedy pisałam poprzedni felieton dla „Miasta Kobiet”, bombardowanie miast pozostawało w książkach Maćka. Jak przeprowadzałam szkolenie o profilaktyce onkologicznej w jednej z firm, przy pustych bunkrach w lesie śpiewały ptaki. Gdy tworzyliśmy z Maćkiem kolejną stronę internetową dla placówki medycznej, nikt nie wysadzał mostów. Kiedy, jak co rano, wrzucałam w Stories zdjęcie nieba ze swojego ogródka z inspirującym hasłem i moim planem dnia, spadochronowa suknia ślubna wisiała grzecznie w muzealnej gablocie.
Podpaski w obcej łazience
Włączam dziś Instagram, moje narzędzie pracy. Skroluję przez kolejne ujęcia wojny w Ukrainie. Połączenie iPhone’owej jakości nagrań z widokami rakiet zrzucanych na budynki generuje w mojej głowie bolesny dysonans. Oto widoki, które znam z czasopism Maćka i muzeum, odwiedzanego przed wycieczką na plażę, są rzeczywistością – teraz, w tym momencie, kilkaset kilometrów ode mnie. Czuję się obrzydliwie, robiąc sobie kawę w nowym ekspresie, przecież tam giną ludzie! Nie wiem, czy wolno mi włączyć muzykę, czy wypada. Robię duże zakupy do konwoju z pomocą humanitarną, mijam dziesiątki wózków i koszyków jak moje. To w pewien sposób podnosi na duchu, ale przecież podpaski, które kupuję dla jakiejś uchodźczyni, powinny mieć na sobie ukraińskie napisy i od dawna leżeć w jej łazience, a nie być darem, który zapłakana odbierze z ciężarówki. Przeraża mnie wizja matki, której łzy za osiemnastoletnim, zabranym na front synem synem spływają do słoika z darmową zupą. Obsesyjnie wyobrażam sobie ją wołającą go do stołu w ich ukraińskim domu. Ona sypie grzanki i kolendrę na świeżo zblendowany krem z białych warzyw, on nie może oderwać się od TikToka. Pisząc to, płaczę. Wczoraj w hipermarkecie też płakałam. Pewnie nie tylko ja.
Między paniką a dystansem
Wiemy, jak pomagać i które źródła są rzetelne, ale to tylko kropla w morzu niewiedzy i niepewności. Czy wypada teraz mówić lub nawet myśleć o czym innym niż wojna w Ukrainie? Co będzie dalej? Ilu ludzi zginie? Czy Polsce grozi wojna? Czy już powinniśmy obmyślać trasę ucieczki, dzwonić do ciotki w Niemczech i pytać o ewentualny nocleg? A może całe to tankowanie do pełna to rzeczywiście bezmyślna panika? Niestety w tym momencie odpowiedzi na wymienione pytania nie są dostępne. Możemy tylko domniemywać i dzielić się subiektywnymi odczuciami. Graniczne przeżycia z traumatycznym potencjałem mają to do siebie, że w ich obliczu praktycznie niemożliwe są racjonalizacja, trafne przewidywanie czy znalezienie złotego środka między szeroko otwartymi oczami paniki, a przymkniętymi powiekami dystansu. To, co teraz słyszę, jest jak to, co słyszałam w 2018, tylko przetłumaczone z języka raka na język wojny. Na pewno wyzdrowiejesz – na pewno nas nie najadą. Wkrótce będzie po wszystkim – zaraz ta wojna się skończy. Pomogę ci – pomóżmy im. Nie mów nawet o śmierci – nie mogę myśleć o tym, że tam umierają ludzie. Jeszcze będzie normalnie – jeszcze będzie normalnie. Oby.
Internet w obliczu wojny
Nie, absolutnie nie porównuję swojego cierpienia do cierpienia osób, które uciekają przed wojną, choć, subiektywnie, rak to największe cierpienie, jakie znam. Chodzi o rodzaj emocji, o to wyrwanie i niewiedzę, co dalej, co robić, co jest odpowiednie. Z ciekawością obserwuję teraz interakcje społeczne. Jednoczenie się dla Ukrainy, podawanie sobie list zakupów i przyjmowanie matek z dziećmi do swoich domów wzruszają mnie dogłębnie. Przeraża mnie jednak internetowe naskakiwanie na to, co mówią i robią ludzie w obliczu wojny. Tu wreszcie gotowa jestem wrócić do pierwszego akapitu i wyjaśnić moje rozumowanie.
Czy wypada wrzucać teraz posty z kotkami?
Pod postami o sposobach pomocy osobom, uciekającym przed wojną, widzę komentarze:
to straszne, ale to wszyscy już wiedzą, były już takie informacje, nie przesadzajcie.
Hej, wrzucanie mnóstwa treści o trwającej wojnie jest normalne i potrzebne. Czujemy się wyrwani z życia, empatyzujemy, pragniemy zrobić cokolwiek. Żyjemy tym, boimy się, śledzimy niusy. Zastanawiamy się, co będzie dalej. Chcemy okazać wsparcie. Pod postami, dotyczącymi zdrowej diety, muzyki elektronicznej, stylizacji paznokci czy kwietniowej wystawy psów rasowych, widzę z kolei: „nie wierzę, że wrzucasz to teraz, gdy trwa wojna, ogarnij się”. Hej, wrzucanie innych treści teraz też jest normalne i potrzebne. OK, nie wszystko wypada, ale potrzebujemy czuć się bezpiecznie, nie tracić z pola widzenia trwającego życia, nie czuć nieustannego bólu wynurzenia z codzienności. Dla wielu osób zalew treści, dotyczących wojny, to bardzo duże wyzwanie emocjonalne. Nie bojkotujmy filmików z kotkami czy przepisu na czekoladowy szejk. Być może osoba, która wrzuciła taki post, rano wydała kilka stów na artykuły higieniczne i żywność do konwoju. Może przyjęła pod swój dach uchodźczynię z dwójką dzieci i właśnie robi im obiad. Może ma chłopaka, który teraz walczy w Kijowie. Pamiętajmy też, że ludzie mają różne prace i zobowiązania. Stylistki paznokci nie przestaną robić kolorowych hybryd, organizatorki ślubów nie zamkną biznesów, instagramerki lifestyle’owe nie zamilkną na długie tygodnie. Ci ludzie muszą z czegoś żyć. Przypomniało mi się teraz, że w Muzeum II Wojny Światowej widziałam wiele obrazków satyrycznych, powstałych w czasie wojny. Bardzo pomagały układać w głowie rzeczywistość, choć na chwilę czuć dystans. Dajmy też sposób z ukrytymi złośliwościami typu „może inni mają na tyle stalowe nerwy, że mogą pisać normalnie, u mnie na kanale tylko wojna w Ukrainie” czy „nie bójcie się, na moim profilu nie spotka Was nic, co generuje lęk, dbam o Was”. Ej!
Czy wypada truchleć z przerażenia lub oddychać spokojnie?
Wciąż widzę krytykowanie i gaszenie cudzych emocji: „nie przesadzaj”, „może trochę więcej powagi”, „doczytaj sobie i zobaczymy, czy będziesz dalej taki spokojny”, „straszna z ciebie panikara”. Hej, to przecież wojna, giną ludzie, a agresor jest nieobliczalny! Odczuwanie paraliżującego lęku jest uzasadnione. No i hej, wojna jest za granicą i być może zaraz się skończy, a panika nigdy nie pomaga! Zachowywanie spokoju również jest dobrą drogą. Wszystkie emocje są teraz uzasadnione, a my, jako świadomi ludzie, powinniśmy szanować emocje innych. Jeśli powody tych emocji w nas nie wywołują podobnych odczuć, to w porządku, natomiast nie odejmujmy ludziom prawa do czucia po swojemu i nie negujmy realności tych odczuć. Zarówno lęk, jak i nadzieja na lepsze jutro, to normalna reakcja na utratę poczucia bezpieczeństwa.
Czy wypada tankować do pełna lub bukować wakacje?
Wyśmiewamy się również z zachowań. Tych, którzy postanowili zatankować samochody do pełna, spotkała fala hejtu. Doskonale rozumiem zagrożenia ekonomiczne i społeczne, wynikające z tzw. panic buy, ale w nieobliczalnej sytuacji zagrożenia wojną każdy człowiek szuka poczucia bezpieczeństwa po swojemu. Jak to się dzieje, że wielu ludzi z rakiem, gdy medycyna konwencjonalna mówi „pozostaje nam uśmierzać ból”, decyduje się na wydanie dobytku życia na nic nie warty wyciąg z jakiejś pospolitej rośliny? To nie głupota, tylko zamroczenie lękiem, a raczej coś, co nazywam kryzysem bezsilności. Nie ma się z czego śmiać. A podejście przeciwne, czyli życie, jakby nigdy nic? W moim odczuciu, próba pozostania blisko normalności to etykieta nadziei. Gdy zachorowałam na raka, anulowałam zakup ładnych, różowych butów sportowych. Moje życie wydało mi się tak zaburzone, że nie widziałam sensu kontynuowania go. W głowie kołatały się myśli, że pewnie umrę, nim kurier te buty dostarczy. Przez kolejne prawie 4 lata nie potrafiłam planować niczego, co miałoby się odbyć za więcej niż kilka miesięcy. Dopiero niedawno przyznałam się do tego psychoonkolożce. Teraz pracuję nad lękiem przed wznową i mam za zadanie szczegółowo zaplanować wakacje. Buty zamówiłam ponownie, są już dość znoszone.
Przyjaciółka mądrych
We wrześniu mamy z Maćkiem brać ślub. Droga do tej uroczystości łatwą nie jest – zaręczyny wyglądały inaczej, niż Maciek planował, przez to, że rak wrócił, dając niespodziewane przerzuty na oba jajniki. Pierwszy termin ślubu musieliśmy przesunąć przez pandemię. Drugi – przez trudności w pracy. Teraz jednak miało się udać i… wybuchła wojna w Ukrainie. Nie jest prosto robić listę gości czy projektować zaproszenia, ale staram się to robić, oczywiście między zakupami do konwoju z pomocą humanitarną, a wrzuceniem postu z poradami dla uchodźczyń i uchodźców, którzy przekraczają naszą wspólną granicę w czasie swojego leczenia onkologicznego. Lista gości i zaproszenia to nie moja ignorancja, egocentryzm, bezczelność czy brak powagi, tylko nadzieja na to, że znów będzie normalnie. Chciałabym, żeby osoby w Ukrainie wkrótce znów mogły, jak najzgodniej z wcześniejszym planem, bukować wakacje, robić listy gości, sypać kolendrę na zupę, kłaść paczki podpasek na półkach w swoich łazienkach i kontynuować leczenie onkologiczne. Przypominam moją mantrę:
nadzieja nie jest matką głupich, tylko przyjaciółką mądrych, zdrową motywacją do życia i działania.
Mam nadzieję, że we wrześniu wezmę z Maćkiem ślub w pokoju, w remisji i sukni, która nie będzie uszyta ze spadochronu.
O autorce
Dr Agnieszka Szuścik
Artystka wizualna, edukatorka, autorka projektu i kampanii „To się nie zdarza”, bloga „Życie po raku” oraz podcastu „Przygody ginekologiczne”. Jedna z „50 Śmiałych 2019”, prelegentka TEDx, ambasadorka licznych programów profilaktyki onkologicznej. Doktora sztuk filmowych, wykładowczyni ASP w Krakowie oraz w AF w Krakowie i Warszawie, prowadząca audycję „Sztuka słuchania” w OFF Radio Kraków, absolwentka szkoleń RTZ, współzałożycielka Akademii Siebie. Na przestrzeni ostatnich lat pomogła setkom kobiet: pamiętać o badaniach, uwierzyć w siebie i docenić swoje potrzeby. Obecnie pisze książkę o tym, czego uczy rak. Aga jest syrenką.
Cykl Agi Szuścik „In-Ty-Mnie”
In to wewnątrz, w środku. Właśnie tam, w głąb intymności umysłu i ciała sięga ten cykl mini-artykułów.
Ty znajdź w tych słowach siebie, zaakceptuj się, zrozum i pokochaj – jesteś tu najważniejsza.
Mnie, Agę Szuścik, wykorzystaj jako lustro, w którym możesz przejrzeć się ubrana w swoje decyzje, lub trampolinę, by odbić się prosto do inspiracji i wiedzy.
Widzisz myślniki pomiędzy tymi słowami? Myśl jest podstawą zmiany, działania oraz bycia ze sobą, tak po prostu, tak in-ty-mnie.
W każdy, pierwszy poniedziałek miesiąca, publikujemy tekst Agi Szuścik o życiu i o tym, czego uczy rak
Przeczytaj wszystkie teksty: Cykl In-Ty-Mnie