In-Ty-Mnie: Jak (i czy) mniej się wkurzać?
Czy złość jest zła? Czemu tak trudno ją uspokoić? Jak sobie z nią radzić? Porozmawiajmy o sytuacjach, w których z uszu leci dym…
Jak (i czy) mniej się wkurzać? Na to pytanie, w ramach cyklu „In-Ty-Mnie”, odpowiada Aga Szuścik – artystka wizualna, edukatorka, autorka projektu i kampanii „To się nie zdarza”. Aga jest syrenką – osobą, która przeszła operację usunięcia części lub całości żeńskich narządów rodnych
Rak, domowa awantura i Strajk Kobiet
Gdy dowiedziałam się, że mam raka, poza nocami rozpaczliwego płaczu, porankami cichego wycofania i popołudniami bezbrzeżnego smutku, przeżyłam również serię momentów, w których chciałam… dać komuś w mordę. Nie żeby odbiorcą serii ciosów miała być jakaś konkretna osoba – chciałam wrzeszczeć z wściekłości ot tak, w eter: dlaczego ja, za jakie grzechy, czemu olewałam tę cytologię, co teraz. Ten rodzaj złości oparty był na poczuciu niesprawiedliwości i utraty bezpieczeństwa. Gdy miałam dwadzieścia kilka lat, notorycznie wkurzałam się na najbliższe mi osoby. Na nieuniknione w relacjach, wręcz zwyczajne sytuacje odpowiadałam w sposób krzywdzący i przesadzony. W standardowym wachlarzu moich reakcji były krzyki, trzaskanie drzwiami, rzucanie przedmiotami i pakowanie manatek, bo przecież „to wszystko nie ma sensu”, a my „nigdy się nie dogadamy”. Krajobraz po takich atakach złości był marny: nadszarpnięte relacje, zdziwieni, zawieszeni w jałowej przestrzeni ludzie, wykończona, opuchnięta od płaczu, zagubiona ja. Żeby nauczyć się inaczej reagować, musiałam przejść psychoterapię. Gdy szłam na Strajk Kobiet, też byłam zła. Za tą silną emocją stała kamienna, choć płonąca niezgoda, potrzeba kolektywnego działania, chęć udzielania i odbierania siostrzanego wsparcia. Identyczny rodzaj irytacji czuję teraz, gdy wprowadzono rejestr ciąż. I rak, i domowa awantura, i społeczny bunt to sytuacje, w których moje ciało i umysł przepełniała wściekłość. To jednak tak różne rodzaje złości, że nie da się ich porównać.
Psuje czy naprawia?
Jestem jednak w stanie bez najmniejszego problemu określić, jak każda z tych emocji na mnie działa. Najprościej będzie mi wyjaśnić tę złość domową. Otóż nigdy nie miałam z niej żadnego pożytku. Owszem, stanowiła ona pewnego rodzaju wentyl, ale głównie psuła mi zdrowie. Dlatego też udałam się po profesjonalną pomoc – by przestać tak czuć i działać. Dziś wiem, że w tamtym czasie kompletnie nie rozumiałam swoich emocji i przekonań. Dawałam się ponieść odruchom, bo jakaś część mnie uważała, że rzucanie przedmiotami i grożenie wyprowadzką to słuszny sposób na pokazanie, że mi zależy, ale nie czuję się dobrze. Tamte trudne chwile wracają do mnie w małych dawkach, kiedy irytuję się, że mam za dużo pracy. Czasem nad tym nie panuję i miotam hasłami typu „nigdy nie skończę tego maila” lub „rzucam to wszystko w pieruny”. Sprawia to, że na chwilę czuję się lepiej – działają stare mechanizmy. Godzinę później żałuję, bo finalnie wyrzut frustracji przydusza mnie nawet mocniej niż lista obowiązków. Przeciwieństwem złości o chaotycznej motywacji i zerowej funkcjonalności jest wkurzenie, każące iść protestować lub walczyć, ramię w ramię z innymi. To nie psuje, a naprawia. Nie wyczerpuje, tylko inspiruje i podnosi na duchu. Jest mocnym, lecz w tej konkretnej sytuacji mądrym narzędziem komunikacji i dążenia do zmiany. Taka złość się przydaje. Wściekłość po diagnozie okazała się jeszcze inna. Była etapem. Takim jakby sposobem radzenia sobie w chwili, w której wszystkie inne znane mi metody już mogły działać. Kiedy smutek przygaszał we mnie ostatnią iskierkę, złość była jedyną opcją na wzniecenie. Nigdy wcześniej i później nie odczułam tego rodzaju wściekłości – najwidoczniej gdy zasymilowałam chorobę i nauczyłam się żyć z rakiem, to narzędzie przestało być mojemu umysłowi potrzebne.
Zła złość
Jest też masa innych rodzajów złości – w końcu żyjemy w czasach, w których nietrudno wpaść we wściekłość. Przepracowujemy się, ciśniemy w tłumach, nie koimy bezpośrednim kontaktem. Żyjemy w lęku o pokój, zdrowie własne i cywilizacyjne, utrzymanie poziomu życia, przyszłość swoją i naszych dzieci. Tu kwadrans w korku, tam głupi komentarz na Facebooku – i dym z uszu leci. Wydaje się wręcz, że złość jest nieunikniona. Czy to źle się złościć? Nie. Z psychologicznego punktu widzenia, by zdrowo funkcjonować, potrzebujemy wszystkich emocji.
Złość pomaga nam komunikować zachowania, których nie akceptujemy, dodaje energii, by uciec przed zagrożeniem, bronić się lub sprawnie przetrwać nagle zarządzone przez szefa nadgodziny.
Niestety są też te rodzaje złości, które okazują się dla nas szkodliwe – wyczerpują, komplikują, każą powiedzieć kilka słów za dużo, małpują argument, że na czymś nam zależy. Bycie wściekłą jest wtedy jak bycie na haju, którego nijak nie da się przerwać. Złość nakręca sama siebie, bo próbujemy uzasadnić swoje emocje i w malignie szukamy kolejnych argumentów na ich słuszność. Wmawiamy sobie, że bycie wkurzoną to jedyna droga, a sama złość wydaje się dowodzić, że wydarzyło się coś obiektywnie niewłaściwego – „widzisz, jak się wściekłam? No! Mam rację!”. Zamiast skupić się na rozwiązaniu problemu, skupiamy się na złości, karmiąc się energią, jakiej nam ona dodaje. Nagle, jak po pijaku, skuteczne wydaje się to, co prostackie i do niczego nieprowadzące: podarcie dokumentów, trzaśnięcie drzwiami, wycedzone przez zęby „no to się rozstańmy”. Mamy chwilowe, pozorne poczucie pełnej kontroli, co ad hoc wydaje się o wiele lepsze niż towarzysząca smutkowi bezradność. Niestety potem przychodzi otrzeźwienie i kac. Zdejmujemy klapki wściekłości z oczu i nagle, ze spokojniejszej perspektywy, widzimy, co tak naprawdę się stało. W tym momencie okazuje się, czy to była ta szkodliwa, niezdrowa złość. Jeśli tak, często przychodzi nam przeprosić i ponieść konsekwencje.
Przeczytaj też:
Czy Twoje ciało jest koherentne?
Tak, jak powinno być
Mimo iż rodzaje złości bywają takie różne, emocja ta ma wspólny mianownik – złościmy się, gdy uważamy, że dzieje się coś, nie powinno się dziać. Dostałam raka? Prawa kobiet zostały ograniczone? Domownik lub współpracownik zachował się w sposób, który jest dla mnie nieszanowaniem moich wysiłków? Zaskoczył mnie korek? Wdepnęłam w psią kupę? To sytuacje nieporównywalne do siebie, o zupełnie innym kalibrze, ale – cholera, nie tak miało być! Zostawmy jednak raka oraz prawo i skupmy się na tej szkodliwej złości, opisanej w poprzednim akapicie – codziennej, męczącej, niezdrowej, będącej na wyrost. Ta zwykle dotyczy niewielkich niepowodzeń, choć te w naszych oczach urastają oczywiście do rangi dużych lub zaskakująco częstych, seryjnych. Korek? Tragedia, dramat, masakra! Brudny kubek w zmywarce z czystymi? Jak zawsze, ty nigdy nie patrzysz! Psia kupa? Oczywiście, kto jak nie ja, pech to moje drugie imię! Planując codzienność, zakładamy przyczyny i skutki, nie biorąc pod uwagę przypadków i zmiennych. Te są jednak nieuniknione – to przecież nie tak, że po każdym wysiłku cel nam się należy.
Wszechświat nie dopasowuje się magicznie do wyznawanych przez nas ideałów i upragnionych skutków przyczyn.
I proszę, nie włączajmy do dyskusji kategorii sprawiedliwości. To, że poparzę się gorącą herbatą, nie jest niesprawiedliwe – to najzwyczajniejszy w świecie skutek przyczyny. Spróbowałam zbyt gorącego napoju, więc moje wargi musiały się sparzyć i tak się stało. W dedykowanej pacjentkom i pacjentom onkologicznym Terapii Simontonowskiej powtarza się hasło „jest tak, jak powinno być”. Zupełnie nie chodzi tu o to, że „jest dobrze”, o nie! Wiele osób wraca tą trasą do domu o tej porze, więc utworzył się korek – nie było innej opcji, powinien się tu utworzyć. Lepiej, żeby go nie było, ale jest, bo stało się tak, jak stać się powinno. Kupa psa leżała na środku chodnika, którym szłam, stawiając stopy tak, że trafiłam dokładnie w to miejsce. Jest zatem tak, jak powinno być w tej sytuacji – wdepnęłam w kupę.
Z siódemki na czwórkę
Nie chodzi o to, by cieszyć się z psiego klocka na bucie, z korka czy z raka. Nie chodzi też o to, by taką przykrą niespodziankę ignorować, czy być jak kwiat lotosu po wdepnięciu w kupę. Chcę powiedzieć, że można jednak złościć się mniej, bardziej panować nad emocjami, nie tracić aż tak kontroli, działać nieco racjonalniej i zdrowiej dla siebie. Jak? Na pewno nie słuchając najgorszej rady świata, czyli słów „nie złość się”, wypowiadanych, gdy mamy ochotę rzucać przedmiotami. Wierzę, że kroczek po kroczku, gdy emocje opadną, możemy racjonalizować działanie świata wokół nas i wnioski zapraszać do dołączenia do grupy własnych przekonań, jako takie maluśkie gaśnice, które poradzą sobie z częścią następnego pożaru. Bo kupa na chodniku po prostu się zdarza. Korek też. I rak. Bo ludzie mają wolną wolę i skoro nie lubimy, gdy komuś nie podoba się nasz styl ubierania, tembr głosu czy zwyczaje na plaży, to nie warto wściekać się na piskliwy sposób mówienia Ani z działu marketingu czy to, że jakaś rodzina rozłożyła niedaleko nas parawanowe, letnie miasteczko. Zmiana, akceptacja, ucieczka – to możemy zrobić. Mogę nie zwracać uwagi na wielki parawan, poprosić o jego przesunięcie lub przenieść się gdzie indziej. Najczęściej jest w czym wybierać, byle mniej się szkodliwie wściekać. Nie warto też wkurzać się na siebie – w końcu w każdej chwili swojego życia podejmujesz najsłuszniejszą decyzję, jaką potrafisz, prawda? Dymi Ci z uszu, bo trzeba iść do pracy, za którą nie przepadasz? Hm, jest przecież tak, jak powinno być – chociaż nie lubisz tego zadania, wolisz je wykonać, żeby osiągnąć cel w postaci wypłaty. Poza tym, znów masz trzy wyjścia: zmiana, a więc poproszenie o przeniesienie do innego działu, akceptacja, czyli głębokie oddechy i praca z przekonaniami oraz ucieczka, czyli rozsyłanie CV. Oczywiście, że nie jest to proste, zawsze możliwe, takie hop-siup, łatwo się mówi. Ale, jak mówiłam, nie chodzi o to, by cieszyć się z nudnej roboty lub udawać, że jesteśmy nie w biurze, tylko na pikniku. Celem jest sprawienie, by wyczerpująca, niezdrowa złość aż tak nie dawała się we znaki i z poziomu siedem zeszła chociaż na cztery.
Empatia i szczerość
W złoszczeniu się na innych pomóc mogą dwa filary zdrowej komunikacji: empatia i szczerość. Wkurzam się, bo partner znów zostawił skarpetki na podłodze? Nim wystartuję z „ty nigdy nie szanujesz moich potrzeb”, cyk, włączam empatię i próbuję zrozumieć i pyk, włączam szczerość i klarownie komunikuję, o co mi chodzi. Trudne? Pewnie, że tak. A ma potencjał redukcji naszej szkodliwej złości? Ma. W mechanizmach prowadzących nas do wybuchów wściekłości często są zaśniedziałe części – przekonanie, że ten, kto rzuca skarpety na parkiet, robi to na złość i nigdy nie słucha, uproszczenie, że zostawiający skarpetki przy fotelu jest fleją i niechlujem. A może by tak zaakceptować, kierując się głównie empatią? Lub mocno i klarownie ustalić zasadę, szczerze stawiając na zmianę? Albo połączyć szczerość i empatię, co daje najzdrowsze komunikacyjne rezultaty i spokojnie porozmawiać, co można z tym zrobić? Oczywiście do tego potrzebujemy chęci drugiej osoby. Nie jest to proste, powtarzam. Ale naprawdę, nie musimy aż tak się niezdrowo złościć. Przestańmy powtarzać, że takie jest życie, świat jest wkurzający, nie da się inaczej. Da się, jeśli szkodliwie złoszczące nas sytuacje zaczniemy rozpracowywać, a nie wiecznie puszczać stałym torem, którego celem są krzyki i trzaskanie drzwiami.
Dla zdrowia
Mogę się pochwalić, że szkodliwie wkurzam się o wiele mniej niż kiedyś i czuję się dzięki temu o wiele lepiej. To na pewno skutek pracy ze sobą, kontaktu z psycholożkami i psychoonkolożkami, Terapii Simontonowskiej, kursów psychologicznych, wieku. Na czele tego zbioru sytuuję jednak chorobę nowotworową.
Rak daje dziwny luz – po stanięciu twarzą w twarz z zagrożeniem utratą wszystkich i wszystkiego nagle masz porównanie i korek, skarpetki na podłodze czy psia kupa nie wydają się takie irytujące.
Uważniej ważę też czas swojego życia i odważniej komunikuję, korzystając z efektów treningu asertywności, na którym byłam już kilkukrotnie. Szczerze wierzę w zmianę i pamiętam, że potrzeby mają szansę na zostanie zaspokojonymi, gdy zostaną wyrażone. Myślę też więcej i bardziej wspierająco o swoim zdrowiu, więc oszczędniej pozwalam sobie na chwile, sytuacje i emocje, które powodują wybuch niezdrowej wściekłości, a później wyczerpującego kaca. Złość nie jest zła. Złość jest potrzebna. Te dwie konstatacje dotyczą jednak ogółu. Gdy zaczynamy rozróżniać rodzaje złości, widzimy różne funkcje i motywacje. Furia rozpalająca tuż po diagnozie onkologicznej gasnącą iskierkę codzienności jest chyba konieczna. Wściekłość, dająca siłę do walki, sprzeciwu, ucieczki – jest przydatna. Każda z nas zna jednak też ten kompletnie niepotrzebny rodzaj złości, związanej z nadmiernym przywiązaniem do planowanego wyniku. Taką złość – na coś, kogoś lub siebie – trudno wyhamować, gdy płynie w naszych żyłach. Można jednak pracować nad tym, co na co dzień stoi u jej podstaw w naszej głowie. Bo zdrowiej jest lepiej.
O autorce
Dr Agnieszka Szuścik – artystka wizualna, edukatorka, autorka projektu i kampanii „To się nie zdarza”, bloga „Życie po raku” oraz podcastu „Przygody ginekologiczne”. Jedna z „50 Śmiałych 2019”, prelegentka TEDx, ambasadorka licznych programów profilaktyki onkologicznej. Doktora sztuk filmowych, wykładowczyni ASP w Krakowie oraz w AF w Krakowie i Warszawie, prowadząca audycję „Sztuka słuchania” w OFF Radio Kraków, absolwentka szkoleń RTZ, współzałożycielka Akademii Siebie. Na przestrzeni ostatnich lat pomogła setkom kobiet: pamiętać o badaniach, uwierzyć w siebie i docenić swoje potrzeby. Obecnie pisze książkę o tym, czego uczy rak. Aga jest syrenką.
Cykl Agi Szuścik „In-Ty-Mnie”
In to wewnątrz, w środku. Właśnie tam, w głąb intymności umysłu i ciała sięga ten cykl mini-artykułów.
Ty znajdź w tych słowach siebie, zaakceptuj się, zrozum i pokochaj – jesteś tu najważniejsza.
Mnie, Agę Szuścik, wykorzystaj jako lustro, w którym możesz przejrzeć się ubrana w swoje decyzje, lub trampolinę, by odbić się prosto do inspiracji i wiedzy.
Widzisz myślniki pomiędzy tymi słowami? Myśl jest podstawą zmiany, działania oraz bycia ze sobą, tak po prostu, tak in-ty-mnie.
W każdy, pierwszy poniedziałek miesiąca, publikujemy tekst Agi Szuścik o życiu i o tym, czego uczy rak
Przeczytaj wszystkie teksty: Cykl In-Ty-Mnie
KochamCieAga 20 lipca, 2022
Ten tekst pomógł mi bardziej niż lata terapii ❤! Śledźcie Agę na jej stronie i sołszylach jeśli jeszcze tego nie robicie.