In-Ty-Mnie: Dlaczego nie możesz znaleźć czasu?
Tuż po zmianie czasu na zimowy warto odpowiedzieć sobie na pytania, czy naprawdę śpimy dłużej, jaki wpływ mamy na własny czas oraz czy metody zarządzania czasem mają sens
Dlaczego nie możesz znaleźć czasu? Na to pytanie, w ramach cyklu „In-Ty-Mnie”, odpowiada Aga Szuścik – edukatorka, artystka wizualna, autorka projektu i kampanii „To się nie zdarza”. Aga jest syrenką – osobą, która przeszła operację usunięcia części lub całości żeńskich narządów rodnych
Czy naprawdę śpimy godzinę dłużej?
Przed momentem przeszliśmy zmianę czasu z letniego na zimowy. Pewnie tuż przed nocą, w której godzina trzecia na powrót stała się drugą, w wielu polskich domach padło pytanie: „czy będziemy spać godzinę dłużej, czy krócej?”. Prostą i oczekiwaną odpowiedzią jest „dłużej” – w końcu, dajmy na to, niedzielna siódma rano w sobotę była jeszcze ósmą. To nawet zabawne – między tymi momentami upłynęły dokładnie dwadzieścia cztery godziny, a zegarki, które przestawiły się same lub z naszą pomocą – wskazują inne godziny. Czy jednak rzeczywiście przechytrzyliśmy w ten sposób czas? Absolutnie nie. Kula ziemska nie zjadła sześćdziesięciu minut kręcenia się w kółko. Nie postarzeliśmy się o dodatkową godzinę. Drzewa w parku nie urosły ciut bardziej, ogórki w słoikach nie przyspieszyły kiszenia. Większość z nas wstała wcześniej (de facto wstając jak zawsze), by wieczorem szybciej pójść do łóżka. W niegroźny sposób oszukaliśmy więc siebie, nie czas. Przestawieniem zegara w kuchence mikrofalowej nie da się bowiem zmienić ciągłego biegu wszechświata. Sorry.
Przeczytaj koniecznie:
Aga Szuścik: Rozumiem siebie dzięki zdjęciom
Wycisnąć czas jak cytrynkę
Pierwotnym celem całej tej zmiany czasu było zadbanie o oszczędność energii elektrycznej i zwiększenie naszej efektywności. No właśnie. Jakakolwiek myśl o czasie w zaskakująco sprawny sposób wywołuje temat efektywności. Geneza takiego rozumowania jest absolutnie zrozumiała – chcemy jak najlepiej przeżyć swój ziemski czas. Kategoria efektywności uległa jednak mocnemu wypaczeniu i obecnie w centrum ma nie dobre życie, lecz intensywną pracę. Tu znów mogłybyśmy efektywności bronić, mówiąc, że kto szybciej upora się z pracą, lepiej będzie żył. Tylko to trochę pułapka. Za rogiem zrealizowanej listy zadań czai się bowiem kolejny spis rzeczy, też do zrobienia na już.
Czas, który uwolni zapieprzanie, często automatycznie lokujemy w kolejne… zapieprzanie.
Wierzymy, że to pozwoli wycisnąć życie jak cytrynkę. Szkoda tylko, że sok z cytryny jest taki kwaśny…
Czas jako wróg
Prawie całe moje życie traktowałam czas jak cytrynę, którą trzeba dusić. Połykałam kwaśne krople haseł takich jak „nie marnuj czasu” czy „czas to pieniądz”. Okresy, w których spotkało mnie coś przykrego, uważałam za czas stracony, chętnie złym słowem podsumowywałam miesiące i lata. Nieraz już w południe skreślałam cały dzień, a dni, w które zdarzyło mi się pospać dłużej, przeżywałam z wyrzutami sumienia, że poranek przespałam, zamiast spędzić go produktywnie. Na straty spisywałam dni deszczowe, majówki przypadające na koniec tygodnia, lata o nieciekawych styczniach. Czas był moim wrogiem, bezdenną studnią inwestowania w siebie, mrocznym widmem kreowania jako-takiej przyszłości obecną ilością zapieprzania. Kwaśna, kwaśna cytryna.
A może deser czekoladowy?
Kto czyta moje felietony w „Mieście Kobiet”, wie, że zawsze w końcu pojawia się temat raka i mojej po nim przemiany. Po trzydziestu kilku latach inwestowania w siebie, wycieńczona wiecznym gonieniem czasu, własnego ogona i poczucia niespełnionego potencjału, trafiłam do szpitala z diagnozą złośliwego nowotworu szyjki macicy. Czekając na operację, zaczęłam robić w głowie podsumowania. Tym razem nie chodziło jednak o to, co jeszcze mogłam wcisnąć w kalendarz, by zwiększyć ilość zapieprzu, lecz o to, czego mogłam nie wciskać, by w moim życiu było miejsce na to, na czym naprawdę mi zależało. Zorientowałam się wtedy, że marzenia, do których dążę, są przeze mnie przesuwane w czasie, bo zawsze można jeszcze trochę „poinwestować”. Że, paradoksalnie, rodzina i pasje ustępowały pracy, bo zdawało mi się, że robię to dla bliskich – żeby mieć więcej czasu w przyszłości. Ta przyszłość pozostawała jednak fikcją o nieustalonym terminie realizacji. Leżąc z rakiem i czekając na operację, zrozumiałam, że obsesyjne inwestowanie w czas przyszły nie sprawdzi się, jeśli ze szpitala wyjadę nieżywa. Wtedy postanowiłam zmienić kwaśną cytrynę na słodki deser czekoladowy.
Umrzeć jutro i… żyć pół wieku
Wyobraź sobie, że masz przed sobą deser czekoladowy w wymyślnym pucharze. I małą łyżeczkę. Co zrobisz? Prawdopodobnie będziesz działać tak, by jak najdłużej rozkoszować się pysznym smakiem, ale jednocześnie nie przeciągać tego w nieskończoność, tylko po prostu zjeść deser. Obmyślisz system, pozwalający spróbować słodkiego kremu, bitej śmietany i wiśni osobno, ale też i razem, jak zaplanował to szef kuchni. Wyskrobiesz wszystko do końca w ustalony sposób. I nie będziesz zbytnio żałować, że nie ma już śmietanki. Wtedy w szpitalu dokładnie tak postanowiłam spożywać dany mi czas. Z jednej strony, jest on bowiem ograniczony. Zegary cykają nieubłaganie, lata lecą, drzewa rosną, ogórki się kiszą. Nie chcę więc wiecznie inwestować w przyszłość, by, w razie czego, w każdej chwili czuć, że przeżyłam życie dobrze, po swojemu. Czas wcinam swoją łyżeczką śmiało, nie czekając, aż bita śmietana opadnie. Z drugiej strony, mam nadzieję na kolejne kilka dekad. Jednocześnie więc deser czekoladowy smakuję powoli, nie zapominając o przyszłości. Mówiąc wprost, staram się żyć i tak, jakbym miała umrzeć jutro, i tak, jakbym miała być tu jeszcze pół wieku.
Twoje pranie, Twoja pościel, Twoje zdanie
A czas? A czas płynie, leci, sunie. Jak rzeka, planeta, drzewo, ogórki w słoiku. Nie możesz go zgubić, bo nie jest kluczami do domu. Nie da się go znaleźć, bo nie można go zgubić. Nie sposób go rozciągnąć jak rajstopy czy skurczyć jak sweter po praniu. Cokolwiek nie zrobisz, nie zatrzymasz go, nie zagniesz, nie przestawisz jak zegara na mikrofalówce. Możesz jednak decydować o tym, co będziesz robić w czasie swojego życia, czyli jak spędzisz dany Ci czas. Zasadniczo, nieustająco podejmujesz potok decyzji w tej sprawie: co zjesz, jak głęboko będziesz oddychać, czy pójdziesz dziś do pracy, co powiesz przyjaciółce, jak potraktujesz swoje ciało w łazience, kiedy pójdziesz na badania profilaktyczne, wstawisz pranie, zmienisz pracę, pościel, zdanie. Ograniczony, ale nieokreślony czas Twojego życia należy do Ciebie.
Ty kontra Beyoncé
Jeżeli ostatni akapit wzbudził w Tobie bunt, wcale Ci się nie dziwię. Mogłaś odczytać go jako krótkowzroczną interpretację obrzydliwych, pseudomotywacyjnych gadek o tym, że przeszkody w życiu właściwie nie istnieją. Oczywiście, że istnieją. Mamy całą masę ograniczeń, zobowiązań, wyzwań. Hasełka sugerujące, że możemy wszystko, bo nasza doba ma tyle godzin, co doba Beyoncé czy Elona Muska, są idiotyczne – Beyoncé nie musi iść na pocztę czy odwieźć dziecka z niepełnosprawnością na hipoterapię, a Elon nie jest zmuszony wybrać, czy w tym roku zrobi remont łazienki, czy wreszcie odpocznie na zagranicznych wakacjach (co oczywiście absolutnie nie oznacza, że życie Beyoncé czy Muska jest łatwe i lekkie – żeby nie było wątpliwości). Ze wszystkich stron istnieją ograniczenia w kwestiach podejmowanych przez nas decyzji. Ale czy one na pewno aż tak wiążą nam ręce?
Twoje życie to suma najlepszych decyzji
Ograniczenia po prostu każą Ci wybierać. Mimo ich istnienia, wciąż nic nie musisz. Jeżeli nie lubisz swojej pracy i nie możesz znaleźć innej, a masz dzieci na utrzymaniu, wciąż codziennie podejmujesz decyzję o tym, czy do pracy iść – nikt Cię nie zmusza. Po prostu wolisz iść i spędzić tam osiem niezbyt przyjemnych godzin, niż doświadczyć jeszcze mniej przyjemnych skutków utraty zatrudnienia. To na tę chwilę mądra i właściwa decyzja. Jeżeli masz ledwie trzydzieści złotych na zakupy, oczywiście nie możesz zdecydować się na zestaw, który kosztuje stówę, ale to Ty podejmujesz decyzję, na co wydasz te trzy dychy i tym samym jak spędzisz czas teraz i później. Te decyzje mogą okazać się później złe, ale w każdej chwili podejmujesz najlepsze decyzje, jakie tylko możesz, a Twoje życie zawsze jest wypadkową wyborów najrozsądniejszych w danych momentach.
Metody zarządzania czasem
Czy wobec tego odradzam stosowanie metod zarządzania czasem? Wręcz przeciwnie! Wiele z nich pozwala zapanować nad przeszkadzajkami, regularniej odpoczywać i wyznaczyć priorytety w oparciu o swoje cele, marzenia, pragnienia. Sama chętnie o nich czytam, stosuję je, a nawet uczę ich innych na szkoleniach. Uwielbiam luźne interpretacje metody pomodoro, mocno przypominającej o przerwach w pracy. Podoba mi się system GTD, który pomaga dzielić duże zadania na małe kąski, przy okazji zwiększając nasze poczucie sprawczości. Korzystam z macierzy Eisenhowera, doceniając jej koncept rozróżnienia kategorii „ważne” i „pilne” – czyż nie pomaga to nie zapominać o tym, co dla nas istotne? Przede wszystkim jednak chciałabym namówić Cię do wspierania się tym, a nie terroryzowania. Co tydzień na instagramowym koncie @agaszuscik przypominam o tym, że nie warto skreślać jednej siódmej życia, tylko dlatego że są to poniedziałki. Twój czas wciąż płynie i każda kolejna chwila może być fajna. Pamiętaj też, proszę, że odpoczynek to potrzebna i dobra, witalizująca rzecz, a nie marnotrawienie czasu.
Na czym Ci zależy?
Cztery lata po tamtej operacji dalej dużo pracuję, ale i o wiele więcej odpoczywam. Okazało się, że moja obsesja na punkcie inwestowania w siebie przez lata zaślepiała moją asertywność, każąc mi wierzyć, że wiele rzeczy trzeba i wypada, bo życie to nie deser czekoladowy. Postanowiłam jednak nie szukać czasu (którego, jak wcześniej pisałam, przecież nie da się znaleźć, bo się nie zgubił), tylko bardziej świadomie podejmować decyzje w sprawie tego, jak spędzam swoje minuty, godziny, dni, miesiące i lata. Nie przekreślam przeszłości, nie zalepiam oczu przyszłością. Widzę je, lecz najbaczniejszą uwagę zwracam na teraz. Przestałam rzucać wszystko, co ważne, by robić wiecznie to, co pilne. Co rusz zadaję sobie pytanie, na czym mi zależy. Ku mojemu zaskoczeniu, gdy zwróciłam się w stronę bardziej świadomego przeżywania czasu, zaczęłam mieć go jakby więcej. Jestem szczęśliwsza. Wiem, że czas, który mam, jest czasem słodki jak śmietanka z wymyślnego pucharu, a czasem kwaśny jak wyciśnięty z cytryny sok. Ale to ja decyduję o tym, co zrobię w następnej minucie, w obrębie moich ograniczeń, ale i mimo ich istnienia. Ty też decydujesz o swoim czasie. Jesteś panią swoich minut i lat. Twój czas jest Twój.
O autorce
Dr Agnieszka Szuścik-Zięba
Edukatorka ginekologiczna, onkologiczna, life-balance’owa. Autorka bloga „Życie po raku” i filozofii o tej samej nazwie. Prowadzi podkast „Przygody ginekologiczne” oraz działalność edukacyjną na swojej stronie i Instagramie. Pisze cykl „In-Ty-Mnie” dla Miasta Kobiet. Specjalistka patient experience i medical art. Jedna z „50 Śmiałych 2019” „Wysokich Obcasów”, prelegentka TEDx. Doktora sztuk filmowych, wykładowczyni ASP w Krakowie. Współzałożycielka Akademii Siebie i agencji AIMedica. Na przestrzeni ostatnich lat pomogła setkom osób: pamiętać o badaniach, uwierzyć w siebie i docenić swoje potrzeby. Obecnie pisze książkę o tym, czego uczy rak. Aga jest syrenką.
www.agaszuscik.com
www.instagram.com/agaszuscik
Cykl Agi Szuścik „In-Ty-Mnie”
In to wewnątrz, w środku. Właśnie tam, w głąb intymności umysłu i ciała sięga ten cykl mini-artykułów.
Ty znajdź w tych słowach siebie, zaakceptuj się, zrozum i pokochaj – jesteś tu najważniejsza.
Mnie, Agę Szuścik, wykorzystaj jako lustro, w którym możesz przejrzeć się ubrana w swoje decyzje, lub trampolinę, by odbić się prosto do inspiracji i wiedzy.
Widzisz myślniki pomiędzy tymi słowami? Myśl jest podstawą zmiany, działania oraz bycia ze sobą, tak po prostu, tak in-ty-mnie.
W każdy, pierwszy poniedziałek miesiąca, publikujemy tekst Agi Szuścik o życiu i o tym, czego uczy rak. Wszystkie jej felietony znajdziesz TUTAJ.