Saturday, October 12, 2024
Home / Felietony  / Aga Szuścik  / In-Ty-Mnie: Czemu lęk jest paradoksem?

In-Ty-Mnie: Czemu lęk jest paradoksem?

Martwisz się, bo Ci zależy, chcesz przewidzieć jak najwięcej opcji i przygotować się na najgorsze? To paradoks, trzymający Cię w świecie czarnych scenariuszy – scenariuszy, które są możliwe, ale mało prawdopodobne, w dodatku chętnie dadzą

kobieta leżąca na brzuchu z założonymi rękoma na karku

Czemu lęk jest paradoksem? / fot. Aga Szuścik

Czemu lęk jest paradoksem? Na to pytanie, w ramach cyklu „In-Ty-Mnie”, odpowiada Aga Szuścik – artystka wizualna, edukatorka, autorka projektu i kampanii „To się nie zdarza”. Aga jest syrenką – osobą, która przeszła operację usunięcia części lub całości żeńskich narządów rodnych

 

Szwy i wlewy, plaża i chianti

Od czasu diagnozy, przez ponad dwa lata, nieustannie byłam w procesie leczenia – angażującym i dynamicznym, pełnym łacińskich słów, procentowych statystyk, szwów, wlewów, wydruków, liczenia kasetonów na szpitalnych sufitach oraz karteczek z informacją, na którą godzinę do którego gabinetu. Obsesyjnie marzyłam o dniu, w którym to wszystko się skończy i przejdę na bliższy normalności tryb kontroli co trzy miesiące. To nowe, spokojne życie wreszcie przyniósł upragniony wrzesień 2019. Uczciliśmy to wycieczką do Włoch. Było cudownie. Jeśli nie przeszłaś przez coś podobnego, trudno będzie Ci wyobrazić sobie to uczucie – przepiękne wakacje w miejsce śmierci, która bite 28 miesięcy dmuchała Ci w kark. Wyobraź sobie, jak smakuje toskańskie chianti po tygodniach codziennego picia wody na siłę, by odpowiednio wypełnić pęcherz do naświetlania, jak grzeje gorący piasek na plaży w porównaniu z kocem na dziennym oddziale chemioterapii i jak cieszy wejście po 382 stopniach w Corniglii, gdy dobrze wiesz, że wyzwaniem nie do pokonania może być przejście kilku kroków do toalety.

No przecież ja się martwię!

Te dwa tygodnie w Italii zapamiętałam jako bezwarunkową radość. Znam jednak wiele osób, które, mimo znakomitego zdrowia, w pełni cieszyć się wakacjami nie potrafią. Tak samo mają z dobrymi relacjami z ludźmi, zakupem mieszkania, wolnym weekendem, dzieckiem, psem, kotem, dobrą pracą, udanym związkiem. Zamiast tego, wciąż się martwią. Wieczne projektowanie czarnych scenariuszy i obciążanie tymi wizjami innych usprawiedliwiają rzekomym martwieniem się (które, ich zdaniem, jest dowodem na to, że im zależy) oraz zdrowym rozsądkiem. Czy jednak ciągłe biadolenie o tym, że coś złego może bądź mogło się stać, naprawdę dobrze wpływa na relację dwojga ludzi? Jak działa na samopoczucie i w rezultacie zdrowie? No i ile zdrowego rozsądku rzeczywiście jest w skupianiu się na najgorszych możliwych wersjach rozwoju wydarzeń? Wersjach, które najprawdopodobniej nigdy się nie ziszczą?

 

Przeczytaj też:   In-Ty-Mnie: Kto jest onko-wojowniczką?

Rakowy ping-pong

Po powrocie z włoskiego raju coś zaczęło być nie tak. Czas między cokwartalnymi kontrolami dłużył mi się niemiłosiernie, a ciało nawiedzały coraz to nowsze objawy. Moje myśli grały w ping-ponga. Serwuje strona lewa: boli mnie pod lewą pachą. Przyjęcie serwu: spokojnie, półtora miesiąca temu odebrałaś wyniki, wszystko jest w porządku. Kolejny atak: przez półtora miesiąca wiele mogło się stać, to może być rak. Obrona z prawej: ćwiczyłam rano, może to zwykłe nadwyrężenie? Ponownie lewa: to mogą być powiększone węzły chłonne, czyli rozsiew, inne syrenki pisały o takich przypadkach, a jak bolało mnie udo, od razu szukali przerzutów w kościach, więc wszystko jest możliwe. Prawa: przecież wyszłoby coś w markerach. Lewa: ale boli coraz bardziej. Prawa: przecież doktor mówił, że rak nie boli. Lewa: no, to tym gorzej, pewnie rozsiał się wszędzie! I tak w kółko. Spokojne noce przeplatane bezsennymi. Godziny dotykania pach lub brzucha przy serialu. Wertowanie internetu.

Możliwe, ale czy prawdopodobne?

Oczywiście, złe wersje wydarzeń są możliwe. Ten ból w udzie może być przerzutem. Także to, że za moment uderzy w Ciebie piorun lub potkniesz się o nogę krzesła, uderzysz głową w róg stołu i baj-baj, zasadniczo jest możliwe. Jest jednak bardzo mało prawdopodobne. Czas nauczyć się rozróżniać te dwa określenia! Martwisz się, ilekroć Twoje nastoletnie dziecko wraca z wieczornych spotkań towarzyskich? Nie mówię, żeby od raz podchodzić do tego na całkowitym luzie, ale pomyśl, czy scenariusze, które projektujesz sobie w głowie, serio są prawdopodobne? Może, czekając, zamiast pytania „co mogło się stać” warto byłoby skupić się na „co najprawdopodobniej się dzieje”? Czy obciążanie siebie i dziecka historiami o napaściach i ciemnych uliczkach rzeczywiście pomoże rozwiązać problem? Czy, czekając na wynik cytologii, pogarszasz swoje zdrowie rwaniem włosów z głowy, czy starasz się powtarzać sobie, że 95% wyników tego badania to dobre wieści i właśnie to jest najbardziej prawdopodobne, a przede wszystkim, wyniku jeszcze nie ma, więc nie ma się czym martwić? A po kupieniu drogiego sprzętu elektronicznego – cieszysz się ze spełnienia marzenia, czy martwisz wydatkiem? Jak często Twoje myśli uciekają na czarną stronę, mimo iż wszystko jest OK?

Jak pisklę w pudełku po butach

W końcu wpadłam na to, by zainteresować się nie kolejnymi objawami, ale tym, jak bardzo mnie one martwią. Zaczęłam czytać kolejne artykuły o tym, że doświadczenie choroby nowotworowej ma często znamiona traumy. Że usilny powrót do normalności sprzed diagnozy nie ma prawa zadziałać, a nowa rzeczywistość, gdy ze szpitalnych murów przeniesie się ją do domu, jest jak odchowane w pudełku po butach pisklę, znienacka wypuszczone na wolność, której dzikość zniewala, onieśmiela, napawa obawą. Bez zespołu medycznego, pogawędek w poczekalniach, recept i picia wody przed naświetlaniem, poczułam się opuszczona, niepewna, sama. Okazało się, że to normalne. Ba, to się leczy. Do przebytych Terapii Simontonowskiej oraz serii spotkań z psychoonkolożką dołożyłam więc program wsparcia psychologicznego dla osób w remisji. Teraz co wtorek staję oko w oko z tak zwanym lękiem przed nawrotem. To ten szczególny rodzaj lęku u osób z rakiem, będących w remisji, czyli, potocznie, wyleczonych. Za tym lękiem stoją potrzeby, związane z bezpieczeństwem, realizacją swoich planów i życiem w zdrowiu, wśród najbliższych.

Mózg-narkoman

Lęk jest jak pięknie opakowany cukierek. Zdaje się być rozsądny, przygotowywać na najgorsze, przewidywać, brać pod uwagę wszystkie opcje. Często obiecuje smak odpowiedzialności lub troski. Niestety pod kolorowym papierkiem kryje się gorzka pigułka, która w dodatku szybko uzależnia.

To nieprawda, że nastawianie się na niepowodzenie skutkuje lepszym przygotowaniem na ewentualne złe wieści. Jest dokładnie odwrotnie – psychologia mówi, że wyobrażanie sobie czegoś złego działa na nas trochę tak, jakbyśmy naprawdę w tym uczestniczyli, podcinając skrzydła i demotywując. Czemu więc robimy to znowu i znowu? Kiedy okazuje się, że najgorsze jednak się nie wydarzyło, mózg dostaje spory szot oksytocyny. Przy następnych sprzyjających okolicznościach z chęcią będzie więc kombinował, jak tu się pomartwić, by na koniec dostać pyszną nagrodę. W rezultacie wpadamy w schemat, w miejsce znikomego prawdopodobieństwa czarnego scenariusza stawiający fakt, że to przecież możliwe. Nagle zamartwianie się staje się synonimem troski, a nierozsądne przeznaczanie długich godzin na wyobrażanie sobie najgorszych wersji rozwojów wydarzeń – wyrazem najwyższego rozsądku. Bardziej niż te scenariusze przeraża mnie to, ile osób jest w takim samozamartwiającym się ciągu.

 

Przeczytaj koniecznie: In-Ty-Mnie: Dlaczego nie mówi się „będzie dobrze”?

 

Nieprawdziwe scenariusze, prawdziwe lęki

Wiem, porównanie lękowej spirali do procesu uzależniania jest ryzykowne i nie do końca trafione. Działa ono jednak jeszcze na jednym polu – w kwestii złożoności procesu wychodzenia z problemu. Z przykrością wspominam wielokrotne bagatelizowanie moich lęków: „jak możesz mieć problem, przecież jesteś zdrowa i powinnaś się cieszyć”, „wymyślasz sobie”, „trzeba zapomnieć o raku i żyć dalej”. Przedmioty moich lęków rzeczywiście są wyimaginowane, jednak same lęki i towarzyszące im spektrum trudnych emocji są jak najbardziej prawdziwe. Nie da się ich ot tak wyłączyć, bo ktoś powie, że to głupie i lepiej się cieszyć. Tak samo bezużyteczne są hasła typu „przestań się zamartwiać”. Dlatego bardzo zależy mi na tym, by ten tekst nie miał płytkiej wymowy. Stawienie czoła lękom jest bardzo trudne, lecz tylko konfrontacja i przepracowanie sprawy może przynieść pomoc. W tym miejscu z radością przypomnę, że sięganie po profesjonalną pomoc psychologiczną to powód do dumy, a nie wstyd.

Czemu lęk jest paradoksem?

Czuję, że żeby ów felieton spełnił swoje zadanie, muszę jeszcze raz, zwięźle i dosadnie, odpowiedzieć na tytułowe pytanie: czemu lęk jest paradoksem? Po kolei. Boimy się w dwóch typach sytuacji. Pierwszy z nich to realne zagrożenie. Gdy dzieje się coś złego – w nocy do ogródka wtargnął włamywacz – mamy prawo czuć przerażenie. Ten strach ma sens, ponieważ pomaga nam zmobilizować się do działania (lub paraliżuje, co też jest reakcją), daje mózgowi porządny sygnał. Druga grupa sytuacji to te, w których pojawia się w nas lęk przed czymś, czego nie ma. OK, możemy być święcie przekonane, że to, czego się boimy, może się wydarzyć, jednak realnie – posiłkując się wyłącznie faktami, nagraniami kamer, diagnozą, treścią SMS-a lub brakiem wiadomości – nie istnieje. Oto paradoks lęku – przeżywamy coś, czego nie ma. Dziecko wraca samo wieczorem? Może stać się coś złego, oczywiście, ale nie ma żadnych oficjalnych wiadomości, że się stało – napadnięcia czy wypadku nie ma, nie istnieje. Kupiłaś mieszkanie, pozbywając się wszystkich oszczędności i boisz się, że teraz nie podołasz sytuacji podbramkowej? Tej sytuacji nie ma, nie istnieje. Masz raka i boisz się śmierci? W żadnym dokumencie nie ma informacji o tym, że na pewno wkrótce umrzesz – Twoja śmierć teraz nie istnieje. Jesteś w remisji i boisz się wznowy? Ta jest możliwa, ale mało prawdopodobna, a, przede wszystkim, nie ma dowodu na to, że teraz istnieje.

Skupiać się na tym, co istnieje

Gdy zaczęłam uczęszczać na wtorkowe spotkania, zrozumiałam, że moim największym problemem jest blokada w planowaniu przyszłości. Chętnie wpisuję w kalendarz aktywności na najbliższe tygodnie, lecz gdy tylko pada pytanie o coś za pół roku lub rok, wycofuję się, spłoszona. „Kochanie, może powtórzylibyśmy włoskie wakacje, te z toskańskim chianti i gorącym piaskiem na plaży?” – „chętnie, ale może nie planujmy jeszcze nic na lato, bo nie wiadomo, jak się życie potoczy”. Za fasadą tej dyplomatycznej odpowiedzi stoi oczywiście lęk przed nawrotem. Myślę sobie bowiem, że idiotycznie jest kupować bilety lotnicze i szykować najpiękniejsze bikini, gdy za te pół roku mogę być z powrotem na dziennym oddziale chemioterapii lub już pod ziemią. To możliwe, owszem, ale mało prawdopodobne. Dlatego też pracuję nad tym, by słuchać marzeń i rozsądku – rozsądku, który karmi się faktami, a nie myleniem projektowania najczarniejszych scenariuszy z troską o siebie i innych. Racjonalizuję, uporczywie pytając samą siebie, co jest faktem, a co moim wyobrażeniem. Codziennie staram się skupiać na tym, co istnieje.

 

Przeczytaj koniecznie: In-Ty-Mnie: Czy cierpienie uszlachetnia?  

 

O autorce

aga szuścik

Aga Szuścik / fot. materiały prasowe

Dr Agnieszka Szuścik

Artystka wizualna, edukatorka, autorka projektu i kampanii „To się nie zdarza”, bloga „Życie po raku” oraz podcastu „Przygody ginekologiczne”. Jedna z „50 Śmiałych 2019”, prelegentka TEDx, ambasadorka licznych programów profilaktyki onkologicznej. Doktora sztuk filmowych, wykładowczyni ASP w Krakowie oraz w AF w Krakowie i Warszawie, prowadząca audycję „Sztuka słuchania” w OFF Radio Kraków, absolwentka szkoleń RTZ, współzałożycielka Akademii Siebie. Na przestrzeni ostatnich lat pomogła setkom kobiet: pamiętać o badaniach, uwierzyć w siebie i docenić swoje potrzeby. Obecnie pisze książkę o tym, czego uczy rak. Aga jest syrenką.

 

Cykl Agi Szuścik „In-Ty-Mnie”

In to wewnątrz, w środku. Właśnie tam, w głąb intymności umysłu i ciała sięga ten cykl mini-artykułów.
Ty znajdź w tych słowach siebie, zaakceptuj się, zrozum i pokochaj – jesteś tu najważniejsza.
Mnie, Agę Szuścik, wykorzystaj jako lustro, w którym możesz przejrzeć się ubrana w swoje decyzje, lub trampolinę, by odbić się prosto do inspiracji i wiedzy.
Widzisz myślniki pomiędzy tymi słowami? Myśl jest podstawą zmiany, działania oraz bycia ze sobą, tak po prostu, tak in-ty-mnie.

W każdy, pierwszy poniedziałek miesiąca, publikujemy tekst Agi Szuścik o życiu i o tym, czego uczy rak

 

TAGI

Edukatorka, blogerka, podkasterka, wykładowczyni. Zajmuje się ginekologicznym i onkologicznym doświadczeniem pacjenckim, bada przestrzeń między medycyną a sztuką. Prowadzi agencję interaktywną dla medycyny oraz instagramowe konto@agaszuscik.

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ