Historia Dobrego Porodu: Miłka Gumula
Beata Meinguer co miesiąc prowadzi rozmowy z jedną wyjątkową kobietą o jej doświadczeniu porodowym

Miła Gomula/ fot. Magdalena Trebert
Wiele kobiet poród przeraża, obawiają się bólu o którym nasłuchały się od swoich babć i matek. Nie pomagają zapewnienia o wyższym poziomie medycyny, bo polskie szpitale dalej cieszą się ponurą sławą. Dlatego narodził się pomysł stworzenia alternatywy
Beata Meinguer co miesiąc prowadzi rozmowy z jedną wyjątkową kobietą o jej doświadczeniu porodowym. Cykl tych spotkań ma na celu propagowanie idei naturalnego porodu. Trzecia rozmowa przeprowadzona została z Miłką Gomulą.
Historię drugiego porodu przeczytasz tutaj
Dobry Poród: Historia trzecia
Miłka Gumula, coach regeneracji, twórczyni projektu Regeneruj Się
Beata Meinguer: Opowiedz mi, jakim doświadczeniem był dla ciebie poród?
Miłka Gumula: Historia narodzin mojej młodszej córki nie jest opowieścią o domowym porodzie w wodzie, przy dźwiękach fal morza i blasku świec. Choć według pierwotnego planu tak miała wyglądać. To historia, w której Życie i Śmierć mistyczne elementy porodu — pozwoliły mi prawdziwie siebie odczuć. To również historia, w której bohaterską i zwycięską rolę odegrała Intuicja. Zanim ktokolwiek przeczyta dalszą część tej opowieści, chcę uspokoić, że swój poród wspominam jako dobre wydarzenie. Pierwszy poród syna zakończył się planowanym cesarskim cięciem.
Przygotowałam siebie i dziecko najlepiej jak potrafiłam. Wspominam go bardzo pozytywnie, ale cały czas ciekawiło mnie czym jest naturalny poród. Więc gdy zaszłam w drugą ciążę wiedziałam, że jeśli to tylko możliwe, zamierzam
urodzić naturalnie i po swojemu.
W przypadku mojej córki od początku nastawiłam się na naturalny poród w domu.Po dogłębnych poszukiwaniach wybrałam program „Błękitnego Porodu” jako holistycznego rozwiązania, najbardziej dla mnie odpowiedniego. Weszłam w program całkowicie.
Najciężej pracowałam nad swoim lękowym nastawieniem do naturalnego porodu. Powoli, krok po kroku, przemierzałam drogę od dużej niepewności do pozytywnego nastawienia, nie tylko w głowie, ale też w sercu. Z ciałem szło dużo łatwiej m.in. dzięki programowi spinning babies. W tym samym czasie na wszelki wypadek robiłam rozeznanie wśród szpitali. Poród jaki sobie wymarzyłam był możliwy w prywatnym szpitalu w Warszawie lub… zagranicą :-). Przez jakiś czas brałam nawet pod uwagę przeprowadzkę. Pragmatyzm jednak wziął górę. Ostatecznie nastawiłam się na podróż do oddalonych o 70 km Mysłowic. Opcją awaryjną był szpital w moim rodzinnym Krakowie, ten sam w którym miałam pierwszy poród. Dowiedziałam się, czym jest turystyka porodowa w polskim wydaniu. Nie żałuję czasu i włożonego wysiłku. Była to dla mnie rozsądna cena za możliwość urodzenia na własnych warunkach. Najbardziej jednak przekonywał mnie poród domowy. Prawie do końca ciąży czułam, że to dla mnie najwłaściwsze rozwiązanie. Byłam przygotowana na obydwie opcje wierząc, że przed samym porodem poczuję czego z dzieckiem będziemy najbardziej potrzebować. I poczułam. Kilka dni przed terminem jedno symboliczne wydarzenie uruchomiło we mnie silną potrzebę urodzenia w szpitalu. Wybrałam Mysłowice. Pojechaliśmy z mężem na rozeznanie i kwalifikację. Po końcowym badaniu przez wybraną przeze mnie położną dowiedziałam się od niej, że samo badanie mogło wywołać poród.
Zdziwiłam się, bo nie na to się umawiałyśmy. Faktycznie, akcja zaczęła się w samochodzie w drodze powrotnej do Krakowa. Byłam przygotowana i wiedziałam, że mam sporo czasu. W domu przygotowałam kąpiel, świece, ulubiona muzykę i po prostu otworzyłam się na wszystko co czułam. Byłam bardzo spokojna i szczęśliwa. Miałam do siebie zaufanie. Kiedy chciałam już udać się w podróż do szpitala dowiedziałam się przez telefon, że w Mysłowicach oddział porodowy się zapełnił. Jak się okazało, to było zrządzenie losu. Czas spędzony w domu od jednej fali do drugiej był fantastyczny. Pełen radości, spokoju i zaufania do ciała. Trwało to 10 godzin. Nagle, coś wyrwało mnie z błogostanu. Bang! Moje odczucia radykalnie się zmieniły i zapragnęłam natychmiast teleportować się do szpitala.Dodam, że to były wyłącznie emocje. Moje ciało nadal zachowywało się tak samo jak wcześniej. Gdybym wówczas zanalizowała to racjonalnie, prawdopodobnie czekałabym z wyjazdem do momentu dłuższych skurczy. W środku nocy ruszyliśmy z mężem do szpitala w Krakowie. Zajęło nam to kilkanaście minut. Nigdy nie zdążylibyśmy w tym czasie dotrzeć do Mysłowic. Gdy tylko dotarliśmy na miejsce i przystąpiłam do badania, moje łożysko zaczęło się odklejać. W mgnieniu oka znalazłam się w sali operacyjnej. Dzięki temu, że totalnie zdałam się na intuicję i dałam się jej poprowadzić, ja i moja córka wyszłyśmy z tego potencjalnie śmiertelnego ryzyka bez szwanku, a personel medyczny zdążył nam pomóc. Już chyba zawsze będzie to u mnie wywoływać morze wdzięczności.
Beata: W którym momencie ciąży czy porodu poczułaś, że od ciebie zależy to doświadczenie?
Miłka: Przez większość życia, słyszałam wyłącznie drastyczne i przykre historie porodowe. Panicznie się go bałam. Przez jakiś czas myślałam nawet, że nigdy nie będę mieć dzieci.
Na szczęście, wśród moich przyjaciółek była jedna kobieta, która nie podzielała okołoporodowych lęków. Gdy zaszła w ciążę, chłonęłam całą sobą jej pozytywne nastawienie. Chciałam zmienić swój wzorzec.
Gdy urodziła, pojechałam odwiedzić ją w szpitalu, żeby usłyszeć jej napawającą otuchą historię. Wtedy wydarzyła się magia. Na tę samą salę weszła kobieta zaraz po porodzie. Energicznym krokiem, nie w szpitalnej piżamie, a w letniej sukience, dodam, że był początek marca :-). Kobieta ta była atrakcją oddziału, wszystkie położne pokazywały ją palcem. Urodziła lekko w 15 minut. Poprzednie dziecko równie lekko w 45 minut. Zaczęła opowiadać nam jak do tego doszła. Sama również wzrastała w atmosferze porodowego terroru. Podobnie jak u mnie, jej mama źle go przeszła. Jej siostra również. Ta kobieta jednak nie poddała się temu. Poszła do szkoły rodzenia i gdy słuchała o długich fazach porodu powiedziała sobie – to nie dla mnie! Ja urodzę szybko i lekko! Emanowała tym przekonaniem. Tak też się stało. W tamtym momencie uwierzyłam, że skoro jej się udało, ja na pewno też mam do tego dostęp!
Beata: Najpiękniejszy moment w czasie porodu to?
Miłka: Nigdy wcześniej nie doświadczyłam tak silnej mocy bycia w swoim ciele tu i teraz. Ten stan plus spokój, pewność siebie i zaufanie, które udało mi się wygenerować, dały bardzo energetyzujące poczucie flow połączone z osadzeniem w sobie. Dzięki temu wiedziałam doskonale co mam robić, bez dylematów, czy zwątpień. To również zaprocentowało na sali operacyjnej. Nawet wówczas nie poczułam paniki. Płynnie współpracowałam z lekarzami, żeby maksymalnie ułatwić im pracę. To zdecydowanie owoc drogi jaką przeszłam w ramach Błękitnego Porodu.

Miłka Gumula w harmonii z naturą/ fot. Magdalena Trebert
Beata: Jaki był najtrudniejszy moment w czasie porodu i jak sobie z nim poradziłaś?
Miłka: Najtrudniej było mi się zmierzyć z falą emocji, gdy wybudziłam się z narkozy i dowiedziałam się, że nie mogę od razu przytulić dziecka. Po takim porodzie moja córeczka musiała rutynowo pozostać pod obserwacją na oddziale noworodkowym. Za to dostałam zastrzyk motywacji, aby się szybciej zmobilizować i móc pójść do niej, żeby ją przywitać.
Beata: Co opowiedziałabyś córce o porodzie?
Miłka: Powiedziałabym: „Droga Córciu, poród to wydarzenie transformujące. Nie bój się go. Jeśli będziesz chciała, możesz dzięki niemu dokopać się do nowych pokładów siły. Przebrnęłam przez podróż odczarowania porodu dla nas obydwu. Jak każda duża, prawdziwa transformacja, to wydarzenie na granicy, dlatego jest obarczone statystycznym ryzykiem, które trzeba wziąć pod uwagę”.
Beata: Siła kobiety to dla ciebie?
Miłka: Dzięki porodowi przede wszystkim doświadczyłam mocy naszej kobiecej intuicji, bardzo subtelnej siły, która drzemie w każdej z nas. To również determinacja i umiejętność powiedzenia—biorę poród we własne ręce i przejmuję pełną odpowiedzialność.
Beata: Co takiego jako kobieta odkryłaś w czasie porodu?
Miłka: Odkryłam, że intuicja to mój duży zasób jak również, że jej wierne słuchanie może uratować życie. Zobaczyłam też, że udało mi się zmienić rodową traumę i wnieść w nią informację o innej jakości. Mimo perypetii
mam pozytywny stosunek do porodów. Jestem spokojna, bo wiem, że będę potrafiła przekazać swojej siostrze, córce, czy synowej dobrą historię o porodach, bez straszenia i zarażania kobiecym wielopokoleniowym bólem.

Beata Meinguer / fot. Barbara Bogacka
Beata Meinguer – hipnodoula, inicjatorka idei Błękitnego Porodu. Od 5 lat wspiera i przygotowuje kobiety do porodu w stanie naturalnej autohipnozy. Obala mity okołoporodowe, propaguje medycynę opartą na dowodach naukowych (z angl. Evidence Based Medicine), promuje współpracę interdyscyplinarną. Pokazuje, jak oswoić strach i obawy z wiązane z porodem, inspiruje, jak odzyskać lub utrzymać spokój w oczekiwaniu na dziecko oraz jak przygotować się psychicznie na poród. Więcej informacji: http://www.beatameinguer.com oraz na facebookowej grupie wsparcia Błękitny Poród.