Tuesday, December 3, 2024
Home / Felietony  / Hanna Bakuła: Wyjść albo nie wyjść

Hanna Bakuła: Wyjść albo nie wyjść

Dziś rozmawiałam z 26-letnią modelką, która ma wstręt do wesel i ślubów, więc żyje z ukochanym kolegą na kocią łapę. Opinia rodziny jest prosta – wpędza się w lata

Dziś rozmawiałam z 26-letnią modelką, która ma wstręt do wesel i ślubów, więc żyje z ukochanym kolegą na kocią łapę. Opinia rodziny jest prosta – wpędza się w lata. Liczyła, że ją pochwalę, a ja nie, odwrotnie, bo uważam, że jakoś tam starsi mają rację

Myślę, że kobieta powinna choć raz wyjść za mąż, żeby nie zostać lekko wyszydzaną starą panną. Taki świat, póki co. Co nam szkodzi wyjść za mąż? Można uniknąć weselnego badziewia, biorąc ślub w NY – za 10 dolarów, w ciągu 24 godzin od złożenia papierów, a potem wysłać zawiadomienia. Można wziąć cichy ślub i powiadomić wszystkich na przyjęciu, choćby urodzinowym. Rodziny, ze szczególnym uwzględnieniem ciotek, będą wściekłe, ale widmo staropanieństwa oddalone, a rozwody z fajnymi osobami są fajne. Oczywiście żadnych dzieci. Pierwsze małżeństwo to rozgrzewka przed dorosłym życiem. Nie wiem, skąd mi się wzięły takie poglądy, bo w mojej rodzinie, poza rozwodem rodziców, innych nie było. Rozwód rodziców, kulturalny, nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Jest o tym w mojej autobiograficznej książce Hania Bania, tornado seksualne.
Po raz pierwszy wzięłam ślub, mając 20 lat, z przystojnym, dowcipnym studentem matematyki. Pomysł był wspólny, bo i tak byliśmy razem, a nie chciało się nam słuchać biadoleń porzuconych matek. Poza tym kusząca była perspektywa stypendiów dla studenckich małżeństw. Kupa kasy, plus alimenty. Ślub odbył się z udziałem obu rodzin, które powiadomiliśmy dwa dni przed. Była straszna zadyma, a do tego zamiast bukietu miałam dwie makówki. Sukienka zwykła, obrączek brak. Mąż w swetrze i tweedowych spodniach. W końcu studiowałam na ASP i nawet nie wypadało się wygłupiać po mieszczańsku. Oczywiście żadnych kościelnych przedstawień z druhnami i welonem. Bardzo się nam i naszym kolegom z uczelni podobało. Uciekliśmy z improwizowanego wesela w warszawskiej Honoratce. Małżeństwo trwało cztery lata i skończyło się wraz z dyplomem, choć bawiliśmy się doskonale. Mój mąż nauczył się malować, a ja polubiłam znienawidzoną matmę. Rozwód bezbolesny, bo nic nie mieliśmy.
Potem wyszłam za pięknego, utalentowanego architekta wnętrz. Przyjaźnimy się nadal. Mieszka w NY. Musiałam go trochę namawiać, ale po wypadku samochodowym, który zrobił ze mnie, na pewien czas, inwalidkę o kulach, ukochany wymiękł, bo serce do teraz ma bardzo dobre. Ślub był zaraz po wyjściu ze szpitala, wesele huczne, ale tylko dla kolegów, w ogrodzie naszego domu w Zalesiu. Rodziny były rozczarowane, a jedna ciotka schowała się za tują, bo nie mogła wytrzymać. Tradycyjnie bez bukietu i obrączek. Oba związki bezdzietne, świadomie. Rozwód po pięciu latach wzięliśmy cichy, bo ja już byłam w Stanach, a on w Niemczech. Nazwisko zachowałam do następnego ślubu z prawdziwym Amerykaninem.
Był to mój najwyższy mąż, edytor zdjęć w nowojorskim „Newsweeku”. Huczne wesele w jego mieszkaniu. Znowu bez obrączek i bukietów, bo mąż był artystą. Nawet moja mama wpadła. Zdjęcia bajeczne. Po nim mam francuskie nazwisko, bo był z wiekowej francuskiej rodziny. Zderzenie kultur i moja niemożność zrozumienia baseballu spowodowały rozstanie po dwóch latach. Bardzo nam to odpowiadało.
Następny ślub z amerykańsko-polskim dentystą. Cudo! Przywiozłam go do Polski po Okrągłym Stole i otworzył pierwszy w Warszawie amerykański gabinet, co wiązało się ze sporą kasą. Zajęłam się promocją. W cudnych latach 90. było na co wydawać. Rozwód po sześciu latach, bez najmniejszych problemów, bo jeszcze byliśmy ze sobą, ale było wiadomo, że zaraz runie. I runęło, ale cicho i miło. Bez ofiar. Ten mąż też jest w NY i przyjaźnią się wszyscy trzej, narzekając, ale z czułością, na mój zły charakter. Parzyści mają po dwie małe córeczki i po jednej żonie. Nieparzyści to bezdzietni kawalerowie. Celowo napisałam tę wyliczankę z cynicznym spokojem, bo miał to być argument, że małżeństwa nie muszą być wieczne, a rozstania paskudne. Może szczęście przyniósł mi chroniczny brak rekwizytów ślubnych. Brr!

Oceń artykuł
3 Comments
  • Oriana 17 marca, 2012

    „Myślę, że kobieta powinna choć raz wyjść za mąż, żeby nie zostać lekko wyszydzaną starą panną. Taki świat póki co.” – Wyszydzaną przez kogo? I gdzie jest ten świat, który wyszydza „stare panny”? Ja zyję na zupełnie innym świecie. To żalosne, że osoba udająca wyzwoloną ma tak beznadziejnie mieszczańskie poglądy.

  • margo 4 października, 2016

    Beznadziejna.Nic dziwnego,że plecie takie bzdury.Po prostu idiotka.

  • Ariel 8 marca, 2018

    Żałosna idiotka.

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ