Thursday, February 6, 2025
Home / Felietony  / Hanna Bakuła: Zakochać by się!

Hanna Bakuła: Zakochać by się!

To optymistyczny rys historyczny. Kiedy byłam dorastającą panienką, zakochiwałam się w każdym chłopaku, który był podobny do Włocha. Tak była moda.

To optymistyczny rys historyczny. Kiedy byłam dorastającą panienką, zakochiwałam się w każdym chłopaku, który był podobny do Włocha. Tak była moda.

bakula andrzej

 

Dodatkowym afrodyzjakiem były amerykańskie dżinsy. Cała nasza szkoła żeńska wzdychała do pana od historii. Był podobny do Zorro, miał skuter Lambretta, wąsik i dżinsy. Byłam jedną z trzystu dziewczynek, które wisiały w oknie, gdy nadjeżdżał pod szkołę. To było cudowne. Gdy była jego lekcja, podkradałam mamie koszulki polo i pindrzyłam się dwie godziny przed wyjściem do szkoły. Wszystkie miałyśmy z historii piątki, czyli dzisiejsze szóstki. On najbardziej nie zwracał uwagi na mnie, bo byłam grubaską, zwaną Hanią Banią.
Potem do szkoły przyszło ośmiu chłopaków, żeby była koedukacyjna. Zakochałam się w bracie jednego z nich, który był w szkole filmowej na wydziale aktorskim. Z okna na czwartym piętrze robiłam mu zdjęcia i całowałam je na dobranoc. Miałam 14 lat. Mama, gdy mnie przyłapała, umierała ze śmiechu. Oczywiście on nie podejrzewał niczego. Powiedziałam mu o tym parę lat temu na kolacji w Paryżu, gdzie mieszka, i bardzo się śmiał. Jest uroczym, siwym grubaskiem. Ja od lat jestem przyjaciółką jego młodszego brata, który z kolei podkochiwał się we mnie. Jeżdżę do niego do Paryża pochodzić po wystawach, a jego francuska żona mnie uwielbia.
Piszę o tym, bo czas płynie, a autentyczne fascynacje zostają. Uwielbiam wszystkich moich mężczyzn, poza dwoma. Na studiach wyszłam za mąż za studenta matmy, taternika. Nie był podobny do Włocha, ale cudny i bardzo inteligentny. Drugim moim mężem był piękny Kubuś, kolega z ASP. Do teraz się przyjaźnimy, choć jesteśmy 30 lat po rozwodzie, a moją teściową (lat 95) uwielbiam, bo jest wspaniała i bardzo zabawna, i chodzimy razem do kina. Mój trzeci mąż, nowojorczyk, pracował w „Newsweeku” i dał nazwisko mnie i mojemu czwartemu mężowi – dentyście. Ten chętnie je zaanektował, bo ładne, a odkąd znowu jest żonaty, jego żona i dzieci nazywają się tak jak ja, choć nie Bakuła. Piszę o tym w mojej najnowszej książce Idiotka wraca, która ukaże się na walentynki.
Moje życie wygląda na bałagan, ale nim nie jest ani trochę. Nie wierzę w wieczną miłość, bo czas płynie, ludzie się zmieniają, zmieniają się ukochani, zmieniamy się my. Jestem za to za zwiedzaniem ludzi, poznawaniem nowych, zakochiwaniem się, bo to dodaje skrzydeł.
Wprawdzie trzeba mieć do tego naturę Krzysztofa Kolumba i odwagę Bonda, ale ja je mam. Wędruję przez życie z coraz nowszymi fascynacjami. Nikomu nie robię krzywdy, bo nie mam, jak moje koleżanki, dziecka z każdym mężem i kochankiem. To świadoma decyzja. Jestem wędrowną artystką ciekawą świata, którego częścią są zabawni mężczyźni. Szkoda, że po pięćdziesiątce na rynku zostają tylko dziadzie-dzidzie, którzy z zapałem noszą spodnie rurki i bluzy z kapturkiem i farbują siwe włoski. Choć w czasie polowań na wnuczkożonki wypadają im dyski, niepoprawnie utrzymują, że człowiek ma tyle lat, na ile się czuje. Hm… Nie sądzę, żeby sześćdziesięcioletnie auto, bez względu na markę, było równie szybkie i atrakcyjne jak najnowszy model. Koleżanki trzymają się lepiej, ale puściły wiosła i stały się zawodowymi, nudnymi babciami wnuczków i mamusiami mężów.
Wiem, narzekam. Bo nie jestem zakochana, a to takie nudne! Na szczęście amor z zawiązanymi oczami czai się za każdym rogiem.
To optymistyczny rys historyczny. Kiedy byłam dorastającą panienką, zakochiwałam się w każdym chłopaku, który był podobny do Włocha. Tak była moda. Dodatkowym afrodyzjakiem były amerykańskie dżinsy. Cała nasza szkoła żeńska wzdychała do pana od historii. Był podobny do Zorro, miał skuter Lambretta, wąsik i dżinsy. Byłam jedną z trzystu dziewczynek, które wisiały w oknie, gdy nadjeżdżał pod szkołę. To było cudowne. Gdy była jego lekcja, podkradałam mamie koszulki polo i pindrzyłam się dwie godziny przed wyjściem do szkoły. Wszystkie miałyśmy z historii piątki, czyli dzisiejsze szóstki. On najbardziej nie zwracał uwagi na mnie, bo byłam grubaską, zwaną Hanią Banią.
Potem do szkoły przyszło ośmiu chłopaków, żeby była koedukacyjna. Zakochałam się w bracie jednego z nich, który był w szkole filmowej na wydziale aktorskim. Z okna na czwartym piętrze robiłam mu zdjęcia i całowałam je na dobranoc. Miałam 14 lat. Mama, gdy mnie przyłapała, umierała ze śmiechu. Oczywiście on nie podejrzewał niczego. Powiedziałam mu o tym parę lat temu na kolacji w Paryżu, gdzie mieszka, i bardzo się śmiał. Jest uroczym, siwym grubaskiem. Ja od lat jestem przyjaciółką jego młodszego brata, który z kolei podkochiwał się we mnie. Jeżdżę do niego do Paryża pochodzić po wystawach, a jego francuska żona mnie uwielbia.
Piszę o tym, bo czas płynie, a autentyczne fascynacje zostają. Uwielbiam wszystkich moich mężczyzn, poza dwoma. Na studiach wyszłam za mąż za studenta matmy, taternika. Nie był podobny do Włocha, ale cudny i bardzo inteligentny. Drugim moim mężem był piękny Kubuś, kolega z ASP. Do teraz się przyjaźnimy, choć jesteśmy 30 lat po rozwodzie, a moją teściową (lat 95) uwielbiam, bo jest wspaniała i bardzo zabawna, i chodzimy razem do kina. Mój trzeci mąż, nowojorczyk, pracował w „Newsweeku” i dał nazwisko mnie i mojemu czwartemu mężowi – dentyście. Ten chętnie je zaanektował, bo ładne, a odkąd znowu jest żonaty, jego żona i dzieci nazywają się tak jak ja, choć nie Bakuła. Piszę o tym w mojej najnowszej książce Idiotka wraca, która ukaże się na walentynki.
Moje życie wygląda na bałagan, ale nim nie jest ani trochę. Nie wierzę w wieczną miłość, bo czas płynie, ludzie się zmieniają, zmieniają się ukochani, zmieniamy się my. Jestem za to za zwiedzaniem ludzi, poznawaniem nowych, zakochiwaniem się, bo to dodaje skrzydeł.
Wprawdzie trzeba mieć do tego naturę Krzysztofa Kolumba i odwagę Bonda, ale ja je mam. Wędruję przez życie z coraz nowszymi fascynacjami. Nikomu nie robię krzywdy, bo nie mam, jak moje koleżanki, dziecka z każdym mężem i kochankiem. To świadoma decyzja. Jestem wędrowną artystką ciekawą świata, którego częścią są zabawni mężczyźni. Szkoda, że po pięćdziesiątce na rynku zostają tylko dziadzie-dzidzie, którzy z zapałem noszą spodnie rurki i bluzy z kapturkiem i farbują siwe włoski. Choć w czasie polowań na wnuczkożonki wypadają im dyski, niepoprawnie utrzymują, że człowiek ma tyle lat, na ile się czuje. Hm… Nie sądzę, żeby sześćdziesięcioletnie auto, bez względu na markę, było równie szybkie i atrakcyjne jak najnowszy model. Koleżanki trzymają się lepiej, ale puściły wiosła i stały się zawodowymi, nudnymi babciami wnuczków i mamusiami mężów.
Wiem, narzekam. Bo nie jestem zakochana, a to takie nudne! Na szczęście amor z zawiązanymi oczami czai się za każdym rogiem.

Hanna Bakuła

tomaszfelieton pochodzi z nr 1/2015

 

Oceń artykuł
1KOMENTARZ
  • 안전바카라 14 stycznia, 2020

    … [Trackback]

    […] There you will find 5070 more Info to that Topic: miastokobiet.pl/hanna-bakula-felieton-nr-1-2015/ […]

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ