Hanna Bakuła: Do ut des – daję, abyś dawał
"Do ut des - daję, abyś dawał" - to starorzymskie powiedzenie. Nic tak nie podtrzymuje przyjaźni i miłości, jak drobne prezenty, które uwielbiam wymyślać i dawać. Wchodząc do sklepu, nigdy nie myślę, co kupić sobie,
„Do ut des – daję, abyś dawał” – to starorzymskie powiedzenie. Nic tak nie podtrzymuje przyjaźni i miłości, jak drobne prezenty, które uwielbiam wymyślać i dawać. Wchodząc do sklepu, nigdy nie myślę, co kupić sobie, tylko osobom, które lubię.
Po chwili zdaję sobie sprawę, że przyszłam po coś dla siebie, i tracę zapał, bo nie znoszę przymierzać absolutnie niczego poza kapeluszami w Nowym Jorku.
W mojej rodzinie obdarowywaliśmy się różnymi małymi rzeczami, laurkami własnej produkcji, pięknymi kasztanami, owocami w artystycznej aranżacji czy jesiennymi liśćmi, nie wspominając o kwiatach, które dawali chłopcy oraz panowie paniom i dziewczynkom.
To czasem bez okazji, a prawdziwe prezenty były tylko na urodziny, imieniny, Dzień Dziecka, Dzień Matki i Gwiazdkę. Idąc z wizytą, kupowało się czekoladki i bukiet. Przyjście z pustymi rękami było niedopuszczalne. Nawet bardziej oszczędni musieli coś przynieść z nieszczęśliwą miną. Prezenty na Gwiazdkę były zawsze przemyślane i drogie.
Robiłam rewizję w domu, żeby zobaczyć, co mi kupili, ale chowanie było hobby dziadka i nigdy nie wiedziałam, co Mikołaj przyniesie. Wierzyłam w niego do siódmego roku życia i pisałam listy z prośbami. Chyba nie umiał czytać, bo nie dostawałam tego, co chciałam, tylko takie bzdury jak książki, radzieckie płyty z muzyką klasyczną, sanki, łyżwy, szaliki, narty – a chciałam lalkę Murzynka, którą widziałam w komisie, żywego konia albo figurę Matki Boskiej naturalnej wielkości, bo taka stała u sąsiadów w ogródku. Ergo dzieciństwo miałam nieszczęśliwe.
Prezenty świąteczne kupuję już od lipca, bo w wakacje trafiają się cuda. Na przykład lampka z kloszem w dzieciątko Jezus albo pluszowe sztangi dla kolegów. Dla koleżanek cudne kosmetyczki migające światełkami czy legginsy z futerka, prosto z Chin. To dla żartu, ale idzie się na świątecznego śledzia i daje takie eleganckie cudo. Prawdziwe prezenty kupuję raczej drogie i niegłupie. Wiem, czym komuś sprawić przyjemność, bo uważnie patrzę, co ktoś lubi, czyta czy nosi. Sama zawsze dostaję superprezenty, bo mam fajnych przyjaciół, którzy też mnie obserwują. Tu lista prezentów pewniaków: Płyny i olejki do kąpieli dla osób mających wanny. Dla nie mających – mydła i balsamy do ciała i rąk. Najbezpieczniejszy zapach to lawenda. Można dać bon do salonu kosmetycznego, na manicure, czy voucher do dobrej restauracji albo modną książkę czy płytę. Nie radzę kupować perfum, jeśli nie wie się jakie, a nawet kremów, bo każdy ma swoje ulubione. Wszelkie markowe alkohole i bombonierki, a i dżemiki angielskie zawsze są miłym prezentem. Ważne, żeby pomyśleć. No i nie przesadzać z pakowaniem. Co za marnotrawstwo papieru i manicure’u przy rozpakowywaniu. Prezenty powinno się zgodnie z modą wkładać do torebek z szarego papieru ozdobionych kokardką z gałązką jodły. Bardzo to na świecie szykowne. Wesołych świąt i proszę nie jeść po polsku. Chodzi o ilość.
Hanna Bakuła