Granice bezpieczeństwa
Czas nie leczy ran. On je tylko kondensuje. Usprawiedliwia dzień ostatni względem dnia, w którym pożądliwość ciała paliła nas to ze wstydu, to z bezwstydności.
Jeżeli miłość boli to znak, że zabrnęło się za daleko. Tam, gdzie jest tylko rozpacz. Namiętność, ale nie miłość.
Czasami zastanawiałam się, czy odpowiedni poziom zmysłowych doznań, jakiego sobie nawzajem dostarczaliśmy, byłby później w stanie zrekompensować mi smutek odrzucenia. Zostawił mnie tak nagle. W momencie, gdy byłam w nim tak bardzo zakochana. I tak bardzo w ciąży.
Choć próbowałam tłumaczyć go. Bo przecież on też nic złego nie zrobił. On też bardzo kochał.
A może byłam tylko trochę w ciąży. Nie aż tak bardzo. Bo przecież moja historia jest inna niż wszystkie. Moja historia jest zupełnie inna.
Więc przedłużałam w swojej głowie ten etos, to wspomnienie naszych podróży, egzotycznych zakątków, wysp i wodospadów, naszych fascynacji sztuką, wspólnym malowaniem obrazów i swoich ciał, a jakże… to nie była zwykła historia o miłości.
Najwięcej trudności sprawiało mi oszukiwanie algorytmów. Przerażały mnie dni miesiąca, bo nagle uświadamiałam sobie, jak dużo czasu już minęło. Aż trzydzieści dni, trzydzieści jeden dni bez niego, tak dużo dni… Ale raptem istnienie bólu kondensowało się w dobrej liczbie JEDEN. Jeden miesiąc, dwa miesiące, trzy miesiące. JEDEN kwartał. Czy wtedy mniej boli? Myślę, że nieprzerwanie boli tak samo. Czas nie leczy ran. On je tylko kondensuje. Usprawiedliwia dzień ostatni względem dnia, w którym pożądliwość ciała paliła nas to ze wstydu, to z bezwstydności.
Tak, do bólu i do upływu czasu można przywyknąć. Gorzej ma tylko dziecko: dla płodu miesiąc to cała wieczność. Ale mądrość ludowa mówi: matka powinna być silna. Nie wolno płakać, bo dziecko będzie płakać w nocy. Nie wolno beczeć, bo to źle wpłynie na płód. Nie krzyczeć, bo dziecko będzie nerwowe. Nie chować się po kątach jak głupia, bo dziecko będzie nieśmiałe. Nie rozpaczać, bo mleko się gorzkie zrobi. I nie płakać, nie płakać bez sensu. Nie płakać, bo to nic nie da.
Pamiętacie średniowieczny lament wdowy po świętym Aleksym?
Wdowa darła się w niebogłos chmur. I to jej Aleksy, Aleksy, Aleksy nikło jak echo – tak bezsensownie, po co krzyczeć w tym bezmiarze pustki?
„Owinięta twego płaszcza rycerską purpurą,
o Aleksy, Aleksy, Aleksy,
czekała na ciebie lat dziesięć i dwadzieścia, i trzydzieści z górą,
i zagasła jej twoja twarz,
i tysiączne miałeś dla niej lica…
o Aleksy, Aleksy, Aleksy”
A później pamiętacie? Tekst o Aleksym zakończył się jakoś tak bez zakończenia, a rękopis zamazał się decyzją altruizmu: nikt nie zginął.
Ale uświadomiłam sobie jedną bardzo ważną rzecz: napisany w trzeciej osobie lament, przestaje nieść ze sobą emocjonalne przywiązanie do treści. Po latach udręki postanowiłam więc spisać swój własny… pozew sądowy.
Powódka i pozwany Aleksy poznali się w listopadzie 1213 r., w kwietniu 1214 r. zaczęli się ze sobą spotykać już jako para. Pozwany zapewnił powódkę, że jest stanu wolnego i nie ma dzieci, co wydawało się powódce wiarygodne, gdyż pozwany był nad wyraz religijny, a także odbył krucjatę do…. I czytając później to urzędowe pismo, zauważyłam głupotę tej dziewczyny, jej naiwność, kłamstwo, w którym tkwiła – jak mogła kochać kogoś takiego jak Aleksy?
Aleksy nie był wart jej oddania.
Aleksy nie był wart tęsknoty swojej małej córeczki.
I dopiero wtedy uprzytomniłam sobie, jak bardzo niebezpieczna była to miłość.
I jak wiele satysfakcji sprawiło odcięcie się od tego całego, banalnie głupiego zła.
I że jej historia wcale nie była inna. Była tak sama, jak wszystkie inne opowiastki o miłości…
O Aleksy, Aleksy, Aleksy…
Patrycja P.
Tekst Patrycji P. zdobył I miejsce w konkursie „Niebezpieczne Związki”, organizowanym w czerwcu przez „Miasto Kobiet”
Caterina 17 czerwca, 2011
Mnie też facet zostawił jak byłam w ciąży. Świata poza nim nie widziałam, a ten skurw… uciekł jak się tylko dowiedział, że zostanie tatusiem. Trzymaj się dziewczyno!