Friday, March 21, 2025
Home / Ludzie  / Gwiazdy  / Gabriela Muskała: Zbudowana ze skrajności

Gabriela Muskała: Zbudowana ze skrajności

Przeczytaj rozmowę z jedną z najzdolniejszych współcześnie aktorek

Gabriela Muskała: To niezwykle oczyszczające dla głowy, gdy masz jeden prosty cel, zdobyć górski szczyt albo wytrzymać w trudnej asanie / fot. Weronika Kosińska

Szalenie zdolna, pracowita i kreatywna. Delikatna, wrażliwa, ale też silna i zdeterminowana. Jedna z najlepszych współczesnych aktorek – Gabriela Muskała – opowiada o swojej drodze do aktorstwa, rozwoju zawodowym i osobistym oraz magicznym Krakowie

Alicja Szyrszeń: Od 31 marca 2019 r. możemy cię oglądać w nowym serialu stacji TVN „Szóstka” w reżyserii Kingi Dębskiej. Jakie będą losy twojej bohaterki?

Gabriela Muskała: Losy wszystkich bohaterów „Szóstki” są dramatycznie ze sobą splątane, bo opowiadamy o dawcach i biorcach w skomplikowanym procesie łańcuchowego przeszczepu nerek. Ale jest też coś, co rozjaśnia ten smutny temat – miłość, poświęcenie i chęć pomocy drugiemu człowiekowi. Moja bohaterka jest najciężej chora, w dodatku bardzo pragnie urodzić dziecko, a na to, również ze względu na wiek, ma niewiele czasu. Opowiadamy tak naprawdę o relacjach ludzi, którzy zostali postawieni przez los w bardzo trudnej sytuacji. Choroba determinuje bowiem nie tylko ich życie, ale też życie ich bliskich, uzależnia od obcych ludzi, maszyn do dializy, czekania na przeszczep. Trudno w tym wszystkim żyć normalnie, a jednak bohaterowie „Szóstki” właśnie o to walczą. Serial kręciliśmy w Krakowie.

Szóstka TVN Muskała

Kadr z serialu „Szóstka” / fot. Michał Stawowiak / TVN

Wróciłaś do Krakowa. Miasta, które w dzieciństwie było ci szczególnie bliskie. 

Tak, na Wawelu mieszkali moi pradziadkowie. Pradziadek Michał Kwiatkowski był mistrzem pozłotniczym, pozłacał wiele zabytków Krakowa, łącznie z Ołtarzem Wita Stwosza. Na Zamku Królewskim miał swoją pracownię, stąd jego wawelskie służbowe mieszkanie. Pamiętam nasze przyjazdy do Krakowa, otwierającą się wawelską bramę, bieg z moją siostrą Moniką do wysokiego murku, pod którym w dole stał wawelski smok. A kiedy zionął ogniem, mogłyśmy już na wyścigi pędzić na drugie piętro kamienicy do pradziadków. Odeszli, kiedy miałam osiem lat. Na Wawelu pozostał ich syn, Romek, niezwykle inspirująca postać. Znał na pamięć całego Miłosza i Mickiewicza, o literaturze wiedział wszystko. Był geniuszem matematycznym, edytorem w wydawnictwie, tłumaczem z esperanto i poetą. Ale przede wszystkim samotnikiem i dziwakiem, który do swojego wawelskiego mieszkania wpuszczał tylko kilka zaufanych osób. Należałam do tej garstki wybrańców i odwiedzałam go, kiedy tylko mogłam. Od dawna zbieram się do zmontowania dokumentu, który o nim nakręciłam, tylko kiepsko teraz u mnie z wolnym czasem.

Kraków, a właściwie Nowa Huta to poniekąd bohaterka jednej z twoich sztuk.

Dwa lata temu Małgorzata Bogajewska zaproponowała mnie i mojej siostrze (Monika Muskała – przyp. red.) napisanie dla Teatru Ludowego i wystawienie sztuki, której tematem będzie Nowa Huta. Początkowo przestraszyłam się. To jedyna dzielnica Krakowa, która była mi obca, a skojarzenia z nią pełne stereotypów. Ale kusiło mnie zrobienie debiutu reżyserskiego i praca ze wspaniałym zespołem aktorów Teatru Ludowego. Nasz research trwał ponad rok, próby trzy miesiące i tak stałam się wielką miłośniczką Nowej Huty. Z improwizacji aktorów powstała sztuka, której główny bohater cierpi na brak pamięci. Bardzo chciałyśmy opowiedzieć o tożsamości tego miejsca, które po 89 roku na nowo próbuje się określić. Dlatego amnezja pasowała nam idealnie. Do Nowej Huty wraca pomnik Lenina, który nie wie, skąd się tu wziął, ale czuje, że to miasto z jakiegoś powodu jest mu bliskie. Dawno zapomniał, wyparł z pamięci, że jest symbolem komunizmu i idei powstania Nowej Huty. „Tożsamość Wila”, tragikomiczna opowieść o Nowej Hucie, miała swoją premierę w grudniu 2017 roku i grana jest z powodzeniem na Scenie pod Ratuszem na krakowskim rynku. W ostatnim roku spektakl zjeździł też całą Polskę, biorąc udział we wspaniałym projekcie „Teatr Polska”.

Pamięć i meandry ludzkiej psychiki to tematy, które wciąż cię intrygują.
 

Gabriela Muskała: Za każdym razem, gdy piszemy z siostrą nową sztukę, śmiejemy się, że znowu głównym bohaterem jest pamięć, a właściwie jej brak.

Pierwsza nasza sztuka to „Podróż do Buenos Aires”, inspirowana monologami naszej babci, chorej na Alzheimera. Kolejne dwie „Daily Soup” i „Cicha noc” opowiadają o wypieraniu od pokoleń w rodzinie pewnych dotkliwych faktów, spychanych, zamiatanych pod dywan. Natomiast, gdy trzynaście lat temu w telewizyjnym programie zobaczyłam kobietę, która nie wiedziała, kim jest, dowiedziałam się, że istnieje jeszcze inna przyczyna utraty pamięci, fuga dysocjacyjna, która dotyka też młodych ludzi. Wynika z podświadomej chęci zapomnienia tego, co jest, co uwiera i boli, a z czym nie możemy sobie poradzić. Mózg resetuje wtedy pamięć biograficzną. Tak znalazłam inspirację do „Fugi” – mojego pierwszego scenariusza filmowego.

O ludzkiej pamięci, ale też moralności i odpowiedzialności za drugiego człowieka jest sztuka „Jak być kochaną”, w której wcielasz się w rolę głównej bohaterki Felicji. Premiera odbyła się na początku lutego w Teatrze Narodowym w Warszawie. To już twoje drugie spotkanie z reżyserką Leną Frankiewicz.

 

Gabriela Muskała jako Felicja w sztuce „Jak być kochaną”

Gabriela Muskała jako Felicja w sztuce „Jak być kochaną” / fot. Magda Hueckel /Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Wcześniej zrobiłyśmy z Leną „Wassę Żeleznową” Gorkiego w Teatrze Jaracza w Łodzi. Tam się poznałyśmy. Teraz Lena zaprosiła mnie do współpracy w Teatrze Narodowym. „Jak być kochaną” to historia kobiety ukrywającej w czasie wojny w swoim mieszkaniu mężczyznę, który nie odwzajemniał jej uczucia. Te lata ją naznaczyły. Felicja nie może zapomnieć pewnych wydarzeń, emocji z tamtych lat, chociaż bardzo chce. Podczas lotu do Paryża przechodzi swoistą psychoterapię, która da jej szansę na katharsis i oczyszczenie się z ciężaru wspomnień. Sztuka jest adaptacją opowiadania Kazimierza Brandysa oraz filmu W.J. Hasa pod tym samym tytułem. W filmie Felicję zagrała Barbara Kraftówna, a Wiktora Zbigniew Cybulski. W naszej sztuce Felicją jestem ja, a Wiktora gra Jan Frycz. To wybitny aktor i przesympatyczny człowiek. Zresztą cała nasza obsada to mocna i inspirująca grupa. Występują jeszcze Michalina Łabacz, Jacek Mikołajczak, Jerzy Łapiński, Arkadiusz Janiczek, Mateusz Kmiecik i Adam Szczyszczaj. Cudownie mi się z nimi pracuje – w Teatrze Narodowym przyjęto mnie z otwartym sercem.

W „Fudze”, której jesteś autorką i grasz główną bohaterkę, partneruje ci Łukasz Simlat. Wcześniej spotkaliście się m. in. na planach „Wymyku” i filmu „Moje córki krowy”. Twoim „stałym” partnerem był Robert Więckiewicz, z którym byliście małżeństwem trzykrotnie. Zagrałaś u boku Mariana Dziędziela czy Marcina Dorocińskiego. Czy jest aktor, z którym bardzo chciałabyś zagrać w filmie, bądź wystąpić w teatrze?

Od lat moim marzeniem jest spotkanie się w pracy z Januszem Gajosem. Podziwiam klasę i prawdę jego aktorstwa, a przy tym skromność, jaką ma w sobie. Oczywiście jest także wielu innych aktorów i aktorek, których sceniczna czy filmowa osobowość mnie ciekawi. Ale lubię też niespodzianki, dlatego jestem otwarta na to co przyniesie los.

Ludzie, którzy odkryli, że jesteś świetną aktorką, pytają dlaczego reżyserzy dopiero teraz obsadzają cię w pierwszoplanowych czy ciekawych drugoplanowych rolach. Gdzie byłaś wcześniej?

 

Kadr z filmu „Moje córki krowy"

Kadr z filmu „Moje córki krowy” / fot. Robert Palka/Kino Świat

Tu gdzie teraz – na scenie i przed kamerą (śmiech). Od trzeciego roku studiów aktorskich nie zwalniam ani na krok. Ciągle gram, duże, główne role w teatrze, w filmie i w serialu. Ale ponieważ do tej pory były to raczej mało komercyjne rzeczy, stąd pewnie zdziwienie, gdzie ja się podziewałam. Różnica polega na tym, że ostatnio zrobiło się wokół mnie trochę szumu w związku z nagłaśnianymi przez media premierami dwóch filmów, w których zagrałam, i nagrodami, jakie ciągle zbieram za te dwie role. Chodzi o „7 uczuć” Marka Koterskiego i „Fugę” Agnieszki Smoczyńskiej.

 

Przeczytaj też: Agnieszka Smoczyńska: Dziewczynki nie muszą być grzeczne

 

Gabriela Muskała Weronika Kosińska

Gabriela Muskała: Po premierze „Fugi” tato powiedział, że mnie nie poznał, bo żaden mój gest, spojrzenie nie było tym, które zna z życia / fot. Weronika Kosińska

Czy są reżyserzy, z którymi bardzo chciałabyś współpracować?

Śmiejemy się z Agnieszką, że jak nakręcimy trzeci wspólny film, to będziemy miały tryptyk. Pierwszy to „Aria Diva” – trzydziestominutowy debiut Agi, w którym zagrałyśmy główne role z Kasią Figurą. Drugi to właśnie „Fuga”. Parę osób powiedziało nam, że historia Alicji z „Fugi” mogłaby być kontynuacją wątku Basi z „Arii Divy”. Basia jest tzw. Matką Polką, z potencjałem porzucenia rodziny. A wracając do pytania, bardzo cenię Wojciecha Marczewskiego, szkoda, że tak rzadko robi filmy. Mam niedosyt pracy z Wojtkiem Smarzowskim, z którym tak krótko, choć intensywnie zetknęliśmy się na planie „Wołynia”. Podziwiam też młode, fantastyczne reżyserki: Jagodę Szelc i Martę Prus. Zawsze chętnie spotkam się ponownie z moim ukochanym Mariuszem Grzegorzkiem.

Był twoim pierwszym ważnym nauczycielem.

I tak, i nie. Był bardzo ważny, ale nie był pierwszy. Miałam ogromne szczęście, gdy na początku drogi zawodowej poznałam nieżyjącego już Mariana Półtoranosa. Był instruktorem teatralnym w amatorskim teatrze KOKU przy Kłodzkim Ośrodku Kultury, w moim rodzinnym mieście. Zapisałam się tam jako licealistka. Jeździliśmy z jego monodramami po całej Polsce, wygrywając wszystkie możliwe amatorskie festiwale. Nazywano nas „Mafia Półtranosa”, bo kiedy tylko pojawialiśmy się na jakimś festiwalu, wiadomo było, że zgarniemy wszystkie główne nagrody. Jako laureatka zapraszana byłam później na festiwale profesjonalne. Marian był mistrzem monodramu, niesamowicie dużą wagę przykładał do formy. Nauczył mnie, czym jest teatr, czym jest rekwizyt, jak wielorakie może mieć znaczenie. I że lepiej, aby żaden mebel nie był na scenie tylko banalnym, pustym ozdobnikiem. Poczucie rytmu, melodia języka, praca z oddechem i przede wszystkim świadomość bycia na scenie i tego, co i po co mówi się do publiczności – tego wszystkiego nauczyłam się właśnie od Mariana. Natomiast długo miałam trudności z emocjami, byłam poblokowana. I wtedy pojawił się Mariusz Grzegorzek. Mariusz nauczył mnie pracy z uczuciami na scenie i przed kamerą, rozwibrował we mnie dramatyczne tony. Miałam wielkie szczęście, że ich spotkałam na początku zawodowej drogi. Jeden nauczył mnie formy, lekkości, rytmu, drugi głębi, emocji i skupienia. Później już mogłam tym żonglować.

kadr z filmu fuga reż. agnieszka smoczyńska

Kadr z filmu „Fuga” / fot. Jakub Kijowski

Czyli już jako licealistka byłaś aktorką.

Gdy przyjmowano mnie do szkoły aktorskiej w Łodzi, gdzie zdawałam po dwóch nieudanych próbach w Krakowie, mówiono mi, że jestem gotową aktorką, więc po co mi szkoła. Poza tym wyglądałam jak dziecko i miałam z tego powodu kompleksy. Ale szybko okazało się, że to niesamowity kapitał. Już na trzecim roku zagrałam Anię z Zielonego Wzgórza, a później Dorotkę w Czarnoksiężniku z Oz w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Zaczynałam od musicali, grałam w bajkach, farsach i komediach. Właśnie tam zauważył mnie Mariusz Grzegorzek i – paradoksalnie – dostrzegł we mnie dramatyczny potencjał. Zaprosił do głównej roli w „Agnes od Boga” w Teatrze Jaracza w Łodzi. Po tej sztuce zostałam już w tym teatrze i zaczął się mój wieloletni „festiwal ról dramatycznych” (śmiech).

A potem pojawiła się Agnieszka Smoczyńska, Bronka Nowicka czy Darek Glazer.

Młodzi, początkujący reżyserzy, którzy obsadzali mnie w swoich trzydziestominutowych filmach. Oni z kolei dali mi role zupełnie normalnych kobiet. Pracując z nimi, nauczyłam się grać życie, w którym niczego się nie stwarza, w którym się po prostu jest. To były takie blokowe, zwykłe kobiety i zupełnie nowe środki aktorskie, które polegały na tym, żeby być, a nie grać. Dla mnie to było jakieś nieprawdopodobne odkrycie po tych tragikomicznych formach i buzujących emocjach na granicy histerii. Miałam szczęście do reżyserów.

Dziś sama jesteś pedagożką i wykładasz w łódzkiej filmówce. Lubisz spotkania z młodymi ludźmi?

Owszem, bardzo. Moich studentów w szkole filmowej nie „nauczam”, ale dzielę się z nimi doświadczeniem. Bo ja też ciągle poszukuję i się uczę. Również od nich.

W filmie Marka Koterskiego „7 uczuć” grasz uroczą i pilną Weronkę Porankowską. Byłaś prymuską?

Nie (śmiech), choć uczyłam się dobrze, bo wymagał tego od nas tata. Ale zawsze miałam tysiąc innych ważniejszych spraw, pasji i rzeczy, które bardziej mnie ciekawiły niż szkoła.

Siły pozbawia nas dobre wychowanie. „7 uczuć” to film pozornie komediowy, a zarazem niezwykle mądry z przesłaniem dotyczącym wychowywania dzieci.

Tak, to bardzo ważny film, w którym ofiarami są nie tylko dzieci, ale też ich rodzice. Marek Koterski był fantastycznie przygotowany do pracy z nami. Każdy otrzymał biografię postaci, w którą się wcielał. Kręciliśmy „7 uczuć” kilka miesięcy po zakończeniu zdjęć do „Fugi”. Bałam się czy będę w stanie zagrać naiwną, delikatną dziewczynkę, skoro wcześniej wcieliłam się w ostrą, dziką Alicję – jej przeciwieństwo. Jak się okazało wystarczyło przekręcić odpowiedni kluczyk i uwolnić w sobie dziecko. To było oczyszczające uczucie.

Zupełnie inaczej było zagrać Alicję, bo jesteś autorką scenariusza.

portret gabrieli muskały

Gabriela Muskała / fot. Weronika Kosińska

I myślisz, że jako autorka scenariusza zbyt dużo o niej wiedziałam (śmiech). Ale mimo to, a może właśnie dlatego, w czasie przygotowań do roli musiałam się do niej zbliżać na nowo. Agnieszka Smoczyńska bardzo chciała bym w pracy nad Alicją zaczęła od ciała, a nie od głowy. Miałam zapomnieć o tym, jak wymyślałam tę postać, tylko poczuć ją w trzewiach. Wysłała mnie na kickboxing i na warsztaty do coacha aktorskiego Anny Skorupy, która po 25 latach mojej pracy aktorskiej dała mi nowe środki do budowania roli, otworzyła we mnie nowe tropy, nowe sposoby na zrozumienie postaci, wejście w jej emocje. Gdy zobaczyłam film w Cannes, wiedziałam, że warto było zaufać Agnieszce. Cudowna była też opinia moich rodziców po premierze filmu we Wrocławiu. Tato powiedział, że mnie nie poznał, bo żaden mój gest, spojrzenie, nie było tym, które zna z życia. Natomiast mama po seansie przyciągnęła mnie mocno do siebie i innym niż zawsze głosem powiedziała: Gabrysiu, jaki to wspaniały film! Spojrzałam na nią i zobaczyłam błysk dzikości w jej oczach. Dla tego spojrzenia mojej mamy warto było zrobić ten film. W pracy nad tekstem do „Fugi” i samym filmem ogromnym wsparciem był też mój syn Michał. 90% dialogów Alicji z synem to moje autentyczne, zapisane wiele lat temu rozmowy z Michałem. W filmie występują domowe videofilmy, zdjęcia, które ogląda Alicja, i są to prywatne materiały moje i syna. Michał już jako dorosły mężczyzna, czytał też różne wersje scenariusza i wspierał mnie na każdym etapie. Gdybym miała dedykować komuś ten film, to właśnie jemu.

Jesteś bardzo aktywna, zapracowana. Znajdujesz wolne chwile, by zrównoważyć życie zawodowe z osobistym?

To jedyna droga, żeby zachować siebie i móc dalej tworzyć. Z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem planuję swój wolny czas. Bardzo lubię aktywność, wszelkiego rodzaju sporty, jeżdżę na nartach, biegam, pływam, uprawiam gimnastykę i jogę. Potrafię odpoczywać podczas pieszych górskich wędrówek. Wyjeżdżam na aktywne wczasy, gdzie np. dzień zaczynam od jogi o szóstej rano, potem góry, a wieczorem znowu joga.

Gabriela Muskała: To niezwykle oczyszczający, również dla głowy czas, kiedy nie masz kociokwiku myśli, tylko jeden prosty cel, zdobyć górski szczyt albo wytrzymać w trudnej asanie.

Ale chętnie regeneruję się też podczas totalnego nicnierobienia, jak całodniowe leżenie na plaży z książką, a nawet bezmyślne przerzucanie kanałów telewizora. W ten sposób zawsze można coś wyśnić albo natknąć się na jakąś historię, która stanie się inspiracją do następnego projektu. Jestem zbudowana ze skrajności. Ale pomiędzy nimi jest miejsce na tysiące światów.

Alicja Szyrszeń

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ