Nie wiadomo, jak i kiedy, ale stało się: wakacje się skończyły, nadchodzi jesień. W tym sezonie na sali kinowej modna będzie refleksja i odrobina melancholii
Wysoka dziewczyna
Historię wojen piszą nie tylko zwycięzcy. Historię wojen piszą przede wszystkim mężczyźni. Żeński głos słychać głównie w opowieściach o tym, co działo się w opuszczonych miastach i wsiach. A przecież, jak pisze Swietłana Aleksijewicz,
udział kobiet w drugiej wojnie światowej był fenomenem.
W samej Armii Radzieckiej walczyło około miliona żołnierek. Jednak o swoich frontowych doświadczeniach kobiety przeważnie milczą. Gdy w końcu zaczynają mówić, z ich ust nie wychodzą słowa o bohaterstwie, tylko o walce o przetrwanie; zamiast o chwale opowiadają o cierpieniu.
Kantemir Bałagow, okrzyknięty jednym z najciekawszych reżyserów młodego rosyjskiego kina, oddaje głos kobietom, ale ich nie ponagla. Cierpliwie przysłuchuje się ciszy, pozwala na niedomówienia. Wie, że
wojna to przeżycie nieskończone i zbyt intymne.
Jest rok 1945. Ija, tytułowa wysoka dziewczyna, mieszka w Leningradzie. Pracuje w szpitalu i opiekuje się synkiem. Na skutek odniesionych obrażeń głowy co jakiś czas popada w katatonię. Jej przypadłość prowadzi do tragedii i wikła ją w dziwaczną grę z Maszą, przyjaciółką, która właśnie wróciła z frontu.
Nie bez przyczyny wspomniałam we wstępie o reportażu białoruskiej noblistki. Jej książka posłużyła bowiem jako punkt wyjścia do scenariusza filmu (w którym znać także echa dramatów „Lecą żurawie” Michaiła Kałatozowa czy „Przełamując fale” Larsa von Triera). Aleksijewicz pisze:
kobieca wojna ma swoje własne barwy, zapachy, własne oświetlenie i przestrzeń uczuć,
a Bałagow maluje powojenny krajobraz w dwóch kolorach: pomarańczowym, będący symbolem „rdzy życia” i zielonym, tradycyjnym kolorem nadziei i odrodzenia. Losy jego bohaterek – których przyjaźń przeplata się z zazdrością i chęcią dominacji nad druga osobą – przenikają się niczym wspomniane barwy.
„Wysoka dziewczyna” to film jakich niewiele. Psychologiczny dramat (po)wojenny, w którym nie ma miejsca ani na propagandę spod znaku „kobiety do broni”, ani na hollywoodzką wiarę w to, że miłość jest lekarstwem na całe zło. Niektóre rany sięgają bowiem zbyt głęboko i nigdy się nie zabliźnią.
Downton Abbey
Angielski serial „Downton Abbey” doczekał się sześciu sezonów i stał się międzynarodowym fenomenem, wskrzeszając (umacniając?) modę na arystokrację, wiktoriańską powściągliwość i brytyjskość w popkulturowym wydaniu. Wielbiciele członków rodu Crawleyów i ich służby dostają nie lada prezent: możliwość śledzenia losów mieszkańców malowniczej posiadłości na dużym ekranie. Z nienagannymi manierami, przepychem i doborową obsadą – od Maggie Smith po Jima Cartera.
Kickbokserka
Wprawdzie jest to film dedykowany przede wszystkim młodym widzom (którzy wyróżnili go Europejską Nagrodą Filmową, przyznawaną przez publiczność), ale powinien przypaść do gustu i starszym odbiorcom. Zwłaszcza tym, którym jesienią brakuje motywacji do działania. A przecież nic nie robi tak dobrze, jak odrobina girl power. Tu reprezentowanej przez nastoletnią Bo, tytułową kickbokserkę, która w ukochanym sporcie szuka ucieczki przed problemami. A ma ich sporo: od rozwodu rodziców po przeprowadzkę na przedmieścia.
Szczygieł
Uwielbiam styl XIX-wiecznych powieści, Nowy Jork i muzea sztuk pięknych. Donna Tartt w swoim znakomitym (i nagrodzonym Pulitzerem) „Szczygle” łączy wszystkie te składniki. Nie wyobrażam sobie więc, jak mogłabym nie obejrzeć ekranizacji rozdzierających serce losów Theodora Deckera, który traci matkę w zamachu bombowym na Metropolitan Museum of Art. A potem wiedzie pełne zakrętów życie nierozerwalnie związane z pewnym sklepem z antykami w Greenwich Village oraz tytułowym obrazem Carela Fabritiusa.
Ewa Szponar