Friday, March 21, 2025
Home / POLECAMY  / „Dzień, w którym zrozumiałam, jaką rolę odgrywałam w swoim małżeństwie ostatnią dekadę, był jak cudowne olśnienie” – Prawdziwa historia

„Dzień, w którym zrozumiałam, jaką rolę odgrywałam w swoim małżeństwie ostatnią dekadę, był jak cudowne olśnienie” – Prawdziwa historia

Uwierzyłam, że nie mam żadnej wartości

Para ludzi: Kobieta wygląda na smutną

Prawdziwa historia Miasto Kobiet / fot. Freepik

– Całe życie byłam uśmiechniętą i optymistyczną osobą. Miałam dobre dzieciństwo, osiągałam sukcesy. Potem okazało się, że byłam też naiwna i łatwa do skrzywdzenia – mówi o sobie Sylwia. Dziś leczy się ze skutków małżeństwa, w którym tkwiła przez ostatnie dziesięć lat. Uczy się mówić o tym, co ją spotkało. 

Złudna iluzja miłości

Na początku wszystko wydawało się bajką rodem z romantycznego filmu – idealne życie u boku wysoko postawionego polityka, który oprócz retoryki znał się także na ludzkiej psychice. Mój mąż, absolwent psychologii, nie tylko zdobywał serca wyborców, ale także potrafił perfekcyjnie ujarzmić moje – choć wówczas nie miało to nic wspólnego z manipulacją. Wierzyłam, że miłość to bezwarunkowe wsparcie i wzajemne zrozumienie, a każde jego słowo niosło w sobie głębszy sens. Nie podejrzewałam, że pod maską czułego partnera kryje się ktoś, kto wkrótce nauczy mnie, że odpowiedzialność za całą rodzinę spoczywa właśnie na mnie. A równocześnie sprawi, że uwierzę, że jestem złą żoną, matką i po prostu kiepską kobietą. Moje życie zostało stuprocentowo podporządkowane innej osobie, a ja nawet tego nie zauważyłam. Jak do tego doszło?

Zmiana zasad gry

Z perspektywy czasu wydaje mi się, że zaczęło się, gdy pojawiły się dzieci. A może po prostu wcześniej byłam zbyt zapatrzona w swojego męża, żeby zobaczyć czerwone flagi? Nigdy wcześniej nie byłam w niezdrowej relacji, nie wiedziałam, że istnieje takie zagrożenie. Tak naprawdę aż do rozwodu nie rozumiałam, że biorę udział w wyniszczającej manipulacji. Zaczęło się od awantur za wychodzenie z domu. Pamiętam dokładnie ten pierwszy raz, bo jeszcze nie rozumiałam, dlaczego on się tak zezłościł.

Zaproponowałam wspólne wyjście z moimi znajomymi. Usłyszałam w odpowiedzi, że normalny człowiek ma potrzebę spędzać czas ze swoja rodziną, a nie z obcymi ludźmi.

Bardzo się wtedy pokłóciliśmy, ale wina spadła na mnie. Od tamtej pory, mąż konsekwentnie uczył mnie, że moje miejsce jest w domu, a jedynym „przyjacielem” jest on. Przy tym zaczął traktować mnie protekcjonalnie, poniżać, wyśmiewać. Stopniowo przekonywał mnie, że wszystkie moje ambicje i pasje są zbędne, a jedyną miarą wartości jest rola, jaką pełnię jako żona i matka. Ironią losu było, że to właśnie ja byłam filarem naszej rodziny – to ja zarabiałam na dom i przyszłość dzieci. Mimo to ciągle słuchałam, że do niczego się nie nadaję.

Wkrótce dzieci to podłapały i gdy chciałam im pomóc w zadaniach domowych, usłyszałam: „Ty? Przecież ty się do niczego nie nadajesz”. To był cios.

 

Polecamy:

„Jestem oszustką”. Jak działa impostor syndrome?

 

Punkt zwrotny

Powoli acz konsekwentnie odcinałam się od znajomych i rodziny. Po tym, jak mama oskarżyła mojego męża o przemoc emocjonalną podczas ostatniego wspólnego obiadu, przestaliśmy ich odwiedzać i zapraszać. Było mi wtedy bardzo głupio za mamę. Przepraszałam męża za jej słowa. Bo jego przytyki, złośliwości i agresję uznawałam za zasłużoną krytykę.

Przez dziesięć lat żyłam w przekonaniu, że jeśli trochę bardziej się postaram, to moje życie się ułoży.

Moje życie, czyli moja relacja z mężem i jego potrzebami. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że ktoś, kto wyznał mi miłość, może przez resztę życia mieć potrzebę podkopywania mojego poczucia wartości. Nie przyszło mi też do głowy, że mogłabym chcieć rozwodu – przecież dzieci, kredyt na dom, wszystko to, co zbudowaliśmy. Uwięziłam sama siebie w klatce zobowiązać. Miałam już wtedy głęboką depresję i żywiłam wstręt do samej siebie. Nie mogłam patrzeć w lustro. Gdy mąż wyjeżdżał, potrafiłam leżeć w pokoju z oknami zasłoniętymi kocami i lustrami ściągniętymi ze ścian, żeby świat zewnętrzny do mnie nie docierał i żebym ja nie musiała na siebie patrzeć.

W dalszym ciągu żywiłam niechęć do siebie, nie do niego. A później zaczęły się groźby.

Mówił, że jeśli mi kiedyś przyjdzie do głowy go zostawić, zabierze dzieci a mnie zniszczy. Że zostanę z niczym, że postara się, aby zwolniono mnie z pracy. Albo wtrącono do psychiatryka bo jestem nienormalna, jeśli wydaje mi się, że mogę istnieć bez niego. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam brzydką, głupią, znienawidzoną kobietę. Najgorsze było to, że ja samej siebie naprawdę potwornie nienawidziłam. Wtedy dopiero zaczęłam rozważać rozwód. Ku mojemu zdumieniu, mój mąż – który zawsze uważał się za mistrza perswazji – zgodził się opuścić dom, gdy go o to poprosiłam.

 

Zobacz także:

Pojechała na wolontariat, została 13 lat – Emilia Wojciechowska o Cabo Verde i swoim kontrowersyjnym filmie

 

Konsekwencje

Dzień, w którym zrozumiałam, jaką rolę odgrywałam w swoim małżeństwie ostatnią dekadę, był jak cudowne olśnienie. Zdjęcie klapek z oczu, przeciąg we wnętrzu głowy, która dziesięć lat była zatkana cudzymi myślami. Mijały tygodnie. Sprawy rozwodowe były trudne i emocjonalne, ale na pewno nie trudniejsze niż życie z moim mężem.

Pierwsze szokujące odkrycie po rozwodzie było takie, że żyję i nic mi nie jest.

Że jestem wolna. Nagle mogłam iść wszędzie i robić wszystko. Mimo rozwodowej batalii, walki o dzieci i niespłaconego kredytu. Ale nie minęło dużo czasu, a zrozumiałam, że przede mną bardzo długa droga do normalności. Patrzenie w lustro, choć wydawało się prostsze, dalej przyprawiało mnie o dreszcz rozgoryczenia. Sama sabotowałam swoje poczynania, podważałam swoje kompetencje, odcinałam sobie możliwości zawodowe. Postanowiłam wyprowadzić się z domu, mimo niespłaconego kredytu. Dopiero wtedy zaczęło robić się lepiej. Mija rok, ja dalej pracuję nad konsekwencjami mojego małżeństwa i mam świadomość, że jestem zaledwie na początku drogi. Dzieci mają się dobrze, były mąż nie zawraca mi głowy.

W gorsze dni łapię się świadomości, że dno już osiągnęłam i gorzej nie będzie – może być tylko lepiej.

Na co dzień pasjonatka krakowskiego środowiska muzycznego, wokalistka i producentka. Dziennikarstwo ma we krwi, a jak zwykła mawiać, z genami nie wygrasz.

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ