Dwie noce i trzy dni – O narkotykach, odwykach i rodzicach (prawdziwa historia)
Zamieszkałam na imprezie
„Narkotyki sprawiły, że wreszcie byłam w stanie kogoś pokochać. Sprawiły też, że człowiek którego pokochałam, zdradził mnie i wyrzucił z domu.” O zerwaniu się ze smyczy, odwyku i lękiem przed powrotem do domu, opowiada Karolina.
Zerwana ze smyczy
Całą młodość grałam, wymaganą przez rodziców, rolę przykładnego dziecka. Ta rola wywierała na mnie presję, którą mogłam z siebie zrzucić dopiero wtedy, gdy wyprowadziłam się z rodzinnego domu. Dlatego dziś uważam, że nakładanie na dziecko zbytniej presji, ale też zbytniej opieki, nie jest dobre. Bo gdy to dziecko dorośnie i zostanie spuszczone ze smyczy, to sięgnie po to wszystko, czego mu się zabraniało, w zupełnie niezdrowych dawkach. Ja nigdy wcześniej nie byłam na imprezie, nie pozwalano mi.
Nawet gdy miałam już osiemnastkę na karku, czułam, że sprawię ogromną przykrość rodzicom, jeśli nie wrócę do domu na noc. A oni w bardzo niezdrowy sposób demonstrowali mi, jeśli w jakiś sposób ich zawiodłam. Najczęściej karali mnie ciszą, lub brakiem reakcji na cokolwiek, co robiłam.
W związku z tym, gdy wyprowadziłam się z domu i znalazłam w środowisku imprezowym, nie potrafiłam, ale też nie chciałam wcisnąć pauzy. Jedni powiedzą, że takie gadanie to usprawiedliwianie swoich decyzji. Być może to prawda, ale myślę, że gdyby moja smycz nie była tak napięta, to zerwanie jej nie wystrzeliłoby mnie tak daleko od poprzedniego stylu życia.
Polecamy:
Dwie noce i trzy dni
Zaczęło się od dwóch imprez tygodniowo – klasycznie, piątek i sobota. Od poniedziałku do piątku pracowałam w kawiarni, potem dwa dni ucieczki od rutyny (w moją nową, klubową rutynę) i znowu, tydzień pracy. Potem zmieniłam pracę, zatrudniłam się na nocki w klubie, do którego lubiłam przychodzić w swoje wolne dni. W tamtym momencie nie wiedziałam jeszcze, że za pół roku będę spędzać w tym miejscu zdecydowanie więcej czasu, niż gdziekolwiek indziej. Znalazłam też drugą, dodatkową pracę, dla większych zarobków.
Szybko pojawiły się używki, które pomagały przetrwać długie godziny poza domem. Byłam zachwycona, bo żeby nie wracać do rodziców, bardzo potrzebowałam pieniędzy, a używki pozwalały mi pracować 6 razy w tygodniu, po kilkanaście godzin dziennie. Wkrótce zaczęłam wracać do domu tylko na parę godzin w ciągu dnia, a potem tylko kilka razy w tygodniu.
Czasem z jednej pracy szłam prosto do drugiej, wyrobiłam sobie zasadę „dwóch nocy i trzech dni”, która polegała na tym, że pracuję dwie noce i trzy dni, a potem robię sobie przerwę na długi sen. Zawsze byłam dobra w organizację swojego czasu, a system który sobie wypracowałam, pozwalał mi eksploatować 100% mojej energii. Dosłownie – po dwóch nocach i trzech dniach pracy, ledwo byłam w stanie dotoczyć się do mieszkania. Ale radziłam sobie i z tym. Po długim śnie, nadrabiałam niedobory kaloryczne, które powstały przez nadużywanie substancji pobudzających. Jako że skończyłam studia medyczne, miałam przygotowany program regeneracji, który realizowałam w 24 godziny. Suplementy, czasem kroplówka. A potem wracałam do pracy i zarabiania pieniędzy.
Dobrani do pary
Nie było tak, że trzymałam się tego systemu pracy cały czas. Zwykle mijały dwa intensywne miesiące, potem dwa, czy trzy tygodnie rozluźnienia. Po paru miesiącach takiego funkcjonowania, poznałam Marcina, który idealnie wpasowywał się w nowy standard mojego życia. Tak po prawdzie, poznałam go na jednym z afterów. Rozmawialiśmy o ekonomii życia narkomanów, którymi z całą pewnością byliśmy. Na tej imprezie spędziłam ponad 24 godziny, a było to już po moim klasycznym, niemal dobowym dniu pracy.
Marcin, poza tym, że również ćpał i pracował w klubie, miał dużo innych zalet. Od początku potrafił rozpoznawać moje potrzeby, dostosowywać się do moich zmiennych humorów. Zwykle bywaliśmy zsynchronizowani – gdy ja byłam zmęczona i niechętna do rozmowy, on też taki był i mogliśmy siedzieć razem, spędzając czas w ciszy, lub odsypiając melanż przed pójściem do pracy.
Gdy ja miałam energię na randki i pomysłowe spędzanie czasu (rzadko), on również chciał mi wtedy towarzyszyć. Nigdy wcześniej nie byłam zakochana, sposób wychowania przez moich rodziców, nie dał mi dużego warsztatu odczuwania i rozumienia emocji i uczuć. Substancje odurzające, umożliwiały mi czucie mocniej i w bardziej oczywisty sposób. I czułam, bardzo intensywnie, że Marcin jest jedyną osobą, z jaką chcę spędzać czas.
Zobacz także:
Naprawiaczka i Król Życia: Ona miała kompleks zbawcy, on używki i koleżanki
Rozłam
Problem pojawił się w momencie, gdy Marcin złamał zasadę „dwóch nocy i trzech dni”. Zaczął rzadziej przychodzić do domu (mieszkaliśmy już razem, dla oszczędności), więcej pracować i imprezować. Na początku próbowałam za nim nadążyć, ale nie znosiłam za dobrze takiego natężenia pracy i narkotyków. Było to dla mnie zbyt męczące i postanowiłam trzymać się mojego systemu.
Marcin natomiast, zaczął robić mi wyrzuty, że już nie ma mnie dla niego w takim wymiarze czasu, jak wcześniej. Prawda wyglądała zgoła inaczej – on po prostu praktycznie nie sypiał i wracał do domu wtedy, kiedy ja już musiałam pracować. Ale nie rozumiał tego, nie potrafiłam do niego dotrzeć. Kiedyś poprosiłam go, żeby zwolnił i zrobił sobie detoks. Wtedy zaczęliśmy się stale kłócić.
A potem Marcin wyrzucił z mieszkania moje rzeczy i kazał mi się wynosić. Dowiedziałam się, że już od kilku tygodni zdradzał mnie z koleżanką, która dotrzymywała mu kroku w imprezowaniu. Dla mnie to był koniec świata, wylądowałam na ulicy, z całym swoim dobytkiem rozrzuconym po klatce schodowej byłego już chłopaka. Na szczęście, z pomocą przyszła mi stara znajoma, która jednak wymusiła na mnie poddanie się terapii odwykowej.
Odwyk i po odwyku
Przy całym zamieszaniu spowodowanym przez mój tryb życia i burzliwą relację, zapomniałam o tym, ile pieniędzy zarabiam. Przeważnie ćpuny mają większego pecha ode mnie, bo lądują w długach, tracą możliwość pracy i potem mają problem, żeby się z tego wygrzebać. Ja pracowałam cały czas i zgromadziłam mały majątek – przynajmniej jak na ówczesny standard. Pozwoliło mi to zrobić sobie czteromiesięczną przerwę od pracy, podczas której przebywałam w zamkniętej placówce odwykowej, Wiedziała o tym tylko ta jedna dziewczyna, która pomogła mi po zerwaniu z Marcinem.
Szczerze mówiąc, chętnie poddałam się terapii. Miałam wrażenie, że o ile narkotyki nie były dla mnie problemem, bo ciągle uważałam, że mam je pod kontrolą, to ciężar relacji z rodzicami realnie psuł mi jakość życia. I tego ciężaru starałam się pozbyć, przepracować go. Po czterech miesiącach wyszłam, wróciłam do miasta i do pracy w klubie.
Wszystko było po staremu, z tą różnicą, że odpuściłam sobie zasadę „dwóch nocy i trzech dni” i starałam się spać przynajmniej raz na 48 godzin – co pozytywnie odbiło się na moim zdrowiu. Niestety, koleżanka u której mieszkałam, nie podzielała mojego zdania na temat owocności trybu życia, jaki przyjęłam. Ze wszystkich złych rzeczy, jakie mogły mi się przydarzyć, zamiast biedy, bezdomności czy śmierci, stała się najgorsza z nich wszystkich: przyjechali po mnie rodzice. W wieku 27 lat, zostałam zapakowana do samochodu i wywieziona do domu rodzinnego, a potem na kolejny, przymusowy odwyk. Nie potrafiłam postawić się rodzicom, mimo że teoretycznie nie mieli nade mną mocy sprawczej. Dalej robiłam wszystko, co mi nakazali. Po dziś dzień nie wiem, czy moja obecna trzeźwość wynika z silnej woli, czy podświadomego strachu, że jak znowu zacznę ćpać, to oni się dowiedzą i mnie zabiorą. A wolę trzymać się w ryzach, niż znowu do nich wrócić.