Dużo bym dał, by przeżyć to znów…
... wehikuł czasu to byłby cud! Dzieci lat 90. Co kochają bardziej: minioną rzeczywistości czy tęsknotę za nią?

Moda na wspominki lat 90. trwa w najlepsze. Ludzie urodzeni na przestrzeni lat 80. i 90. otoczyli powszechnym kultem smaczki swojego dzieciństwa. Skąd się wziął i na czym urósł słodki sentymentalizm za przeszłością wśród dzisiejszych dwudziestoparolatków?
Poruszając się w obrębie tego tematu, ciężko uniknąć aury łzawości i pretensjonalności. Szczególnie jeśli samemu się te czasy przeżyło. Trudno o dystans, gdy przychodzi nam mówić o własnych wspomnieniach, szczególnie tych, które poddaliśmy obróbce w fabryce idealizacji.
Obecną rzeczywistość odbieram jako bardzo rozproszoną, gdzie ludzki indywidualizm góruje nad poczuciem wspólnoty i przynależności. Wraz z nastaniem XXI wieku ostatecznie pożegnaliśmy emocjonalny kolektywizm. Zabrzmi banalnie, ale sądzę, że dużą rolę w rozwoju tego fenomenu odgrywa zwykła ludzka potrzeba wspólnoty emocjonalnej- odnalezienia jakiegoś punktu, wokół którego cała grupa mogłaby się zintegrować. A człowiek jest istotą społeczną i świadomość przynależności do grupy, która dzieli/dzieliła podobny los daje mu poczucie dumy, wyjątkowości i elitarności oraz bezpieczeństwa. Dlatego właśnie lata 90. są idealnym „gruntem”, na którym usypujemy wspólny kopiec na część naszego pokolenia. Dla wielu obecnie pokolenia straconego – w mediach mnożą się artykuły krytykujące dzisiejszych „młodych dorosłych”, zarzucając im lenistwo, postawę roszczeniową, brak pokory, próżność.
Kiedy byłem mały, zawsze chciałem dojść na koniec świata
Specyfika tamtych lat idealnie wpisują się w tę narrację – większość z nas ma te same doświadczenia: bawiła się tymi samymi zabawkami, jadła te same słodycze, oglądała te same bajki. Pisaliśmy te same listy do Mikołaja o oryginalną lalkę Barbie, duży zestaw Lego, Króla Lwa na kasecie. Na komunię, niczym jeden mąż, dostawaliśmy zegarki, wieże muzyczną i rowery. Ale nie to jest chyba najważniejsze – przede wszystkim nam towarzyszył ten sam klimat emocjonalny.

Postęp technologiczny zabija chęć i motywację do podejmowania własnego działania, przynosi znużenie i wypalenie. / fot. fotolia
Niedostępność (cenowa albo i fizyczna) wielu zabawek, zmuszała nas do korzystania ze swoich zasobów wewnętrznych- kreatywności, twórczości, fantazji. Dokąd więc zatem wracamy i za czym tęsknimy? Chyba za czasami, gdzie wyobraźnia kreowała naszą rzeczywistość. Dziś już rozumiemy co miał na myśli Albert Einstein mówiąc: Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. Uważam, że tego brakowało w dzieciństwie nastolatków urodzonych pod koniec lat 90. i później; odnoszę wrażenie, że nie było w nich takiej swobody (bo swobodę zewnętrzną mieli), dziecięcej spontaniczności i wolności, potrzeby odkrywania świata i przeżywania go. Postęp technologiczny zabija chęć i motywację do podejmowania własnego działania, przynosi znużenie i wypalenie. Tutaj też widzę źródło braku zainteresowania książkami dzisiejszych gimnazjalistów- czytanie wymaga pewnego wysiłku, zaangażowania i korzystania z pokładów wyobraźni. Oczywiście nie odmawiam żadnych talentów nastolatkom- zwracam jednak uwagę na różnicę w jakiej przyszło im dorastać. Różnicę na niekorzyść, bo w większości przypadków wolny czas, który ja spędzałam w dzieciństwie na podwórku, nad rzeką i w lesie- oni zastąpili laptopem, Iphonami i buszowaniem po galeriach handlowych.
Sky is the limit
Dziś wielofunkcyjne zabawki są powszechnie dostępne i dzieci nie muszą się o nie specjalnie upominać. Jest to być może pewna generalizacja, ale sądzę, że lata 90. wyjątkowo służyły myśleniu abstrakcyjnemu i umiejętności twórczego wykorzystywania własnego umysłu. Dlaczego? Bo większość czasu wolnego trzeba było zagospodarować sobie samemu. Cały świat dziecinny zaczynał i zamykał się w głowie. Jak rapował amerykański muzyk Notorious B.I.G: Sky is the limit and you know that you keep on/Just keep on pressin on/Sky is the limit and you know that you can have/ what you want, be what you want. Z kilku gałęzi powstawały szałasy chroniące nas przed niebezpieczeństwami lasu (który na potrzeby chwili stawał się tez dżunglą). Parę niepozornych desek przybitych do konaru drzewa stanowiło tajną drogę do domku-kryjówki. W płytszym miejscu rzeki o słabszym nurcie, tworzyłam basen dla Barbie (a w tym wypadku jej podróbkę z placu). Ukrywane za krzakami bazy, były miejscem do toczenia się poufnych rozmów i stanowiły ucieczkę przed rodzicami. Towarzyszył nam klimat tajemniczości, poczucie wspólnoty i solidarności. Czy dzisiejsze dzieci mają okazję zawierać relacje oparte na współpracy dla dobra grupy, a nie jednostki? Brakuje im okazji, kiedy mogłyby tę umiejętność nabyć.

Czy dzisiejsze dzieci mają okazję zawierać relacje oparte na współpracy dla dobra grupy, a nie jednostki? / fot. fotolia
I teraz zrobiło się pretensjonalnie, tanio, rzewnie, niespójnie i chaotycznie. Ciężko ubrać w słowa swoje dzieciństwo, a jeszcze trudniej odpowiedzieć na pytanie za czym naprawdę tęsknimy.
Komuś jednak udało się uchwycić ten fenomen i zawrzeć w kilku zdaniach całą prawdę – Wiesław Myśliwski w „Traktacie o łuskaniu fasoli” wyczerpał temat. Dziękuje Panie Wiesławie. Czy zastanawiał się pan kiedyś, jak silnie związani jesteśmy z przeszłością? Niekoniecznie naszą. Zresztą cóż to jest nasza przeszłość? Gdzie są jej granice? To jest coś w rodzaju bliżej nieokreślonej tęsknoty, tylko za czym? Czy nie za tym, czego nigdy nie było, a co jednak minęło? Przeszłość to tylko nasza wyobraźnia, a wyobraźnia potrzebuje tęsknoty, wręcz karmi się tęsknotą. Przeszłość drogi panie nie ma nic wspólnego z czasem, jak się sądzi.
Izabela Klimkiewicz