Dominika Knapik: Są ciekawsze tematy niż porno
O tym, kiedy wybucha skandal i więcej mówi się o porno aktorach na scenie niż o samym dziele
O pokazywaniu słów, gestach i o ciele, które nigdy nie kłamie, rozmawiamy z Dominiką Knapik – aktorką, tancerką i choreografką, nominowaną do Paszportów Polityki w kategorii Teatr. Nazywana jedną z najbardziej oryginalnych tancerek i choreografek młodego pokolenia, jest autorką choreografii do sensacyjnego spektaklu „Śmierć i dziewczyna”. Reżyserka spektaklu „Obóz Katarakta”, który miał premierę 13 stycznia 2017 r. na scenie Małopolskiego Ogrodu Sztuk
Kaśka Paluch: Czy kiedy wokół takiego spektaklu jak „Śmierć i dziewczyna” wybucha skandal i więcej mówi się o porno aktorach na scenie niż o samym dziele, jest po stronie twórców obawa, że w tej wrzawie zgubi się coś istotnego?
Dominika Knapik: Nagość, kwestia stosunków seksualnych na scenie to zawsze jest mocny temat, kontrowersja. Pojawiają się media, próby upolitycznienia sytuacji. Rozpętało się wokół tego jakieś piekło. Trochę mi szkoda, że głównie w tym kontekście wszyscy rozmawiają o tym spektaklu. Jestem autorką wielu scen choreograficznych, m.in. takiej, w której aktorzy są nadzy i przez dobrych kilka minut wspólnie, w splątanych pozycjach, suną po scenie w bliskim kontakcie. To wydaje mi się dużo bardziej interesujące niż samo słynne „porno na scenie”.
Które nie było twoim pomysłem?
Dominika Knapik: To była decyzja reżyserska, od której się nie odcinam, ale ja sama zbyt dużo z tymi aktorami nie pracowałam. Między innymi zajęłam się choreografią ich stosunku seksualnego, określając, ile pchnięć i w jakim rytmie bym chciała widzieć. Jestem częścią teamu, ale to reżyser decyduje o tym, jaki chce mieć ostateczny kształt spektaklu.
To się sprzedało, ale też pokazało sztukę uwięzioną w prawach marketingu.
Dominika Knapik: To są wybory artystyczne i polityczne, których trzeba dokonywać niezależnie od tego, czy są bardziej w prawo, w lewo czy pośrodku, ubrane czy rozebrane. (Śmiech) Każdy wybór niesie konsekwencje.
Tymczasem na „Śmierć i dziewczynę” trudno się dostać, bo bilety schodzą na pniu.
Dominika Knapik: Jestem bardzo ciekawa dalszych losów tego spektaklu. Aktualnie sytuacja we Wrocławiu jest haniebna i skomplikowana. Zespół Teatru Polskiego we Wrocławiu był wybitnym zespołem aktorskim. Z czasu pracy z nim pamiętam głównie wspaniałą atmosferę i to, że ci artyści byli pełni zaufania, pozwolili też szybko aktorom porno z Czech zasymilować się z grupą. Nie było żadnego poczucia wyższości. Jeśli czegoś mi żal, to wytraconej energii i zmiany dyrektora pomimo sprzeciwu zespołu. To, co się tam dzieje, jest skandaliczne, przerażające i smutne. Z tego co się orientuję spektakl nie został oficjalnie zdjęty z afisza. Ale nie widzę go w repertuarze bo repertuaru w zasadzie nie ma, gdyż został zniszczony przez Cezarego Morawskiego, aktualnego dyrektora.
Wojtek Klimczyk, z którym współtworzyłaś Harakiri Farmers, powiedział, że można tańczyć o filozofii antycznej. A więc dowodzicie, że Frank Zappa, gdy powiedział, że „pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze”, nie miał racji, bo tańczyć można o wszystkim.
Dominika Knapik: Kiedy działaliśmy w ramach kolektywu Harakiri Farmers, było to rzeczywiście nasze motto. Ja przede wszystkim lubię wywodzić ruch ze słowa. Teksty zawsze były dla mnie ważne jako punkt wyjścia do pracy nad spektaklem. Pewnie też dlatego, że moja edukacja tak przebiegała, że na początku tańczyłam, później byłam w szkole teatralnej i poruszam się nieustannie między tańcem i teatrem. Czuję, że jestem w tym jednocześnie.
W naszej kulturowej rzeczywistości mało kto się porozumiewa z ciałem jako sferą profanum. Czy trudno jest stworzyć na scenie jasny komunikat właśnie za pomocą ciała?
Dominika Knapik: Z tym pytaniem borykam się przy każdej pracy. Pracując wspólnie z dramaturgiem i autorem adaptacji Łukaszem Wojtysko nad „Obozem Katarkta” inspirowanym opowiadaniem Jane Bowles „często zadawaliśmy sobie pytanie o komunikatywność względem widza, o eksperymentowanie i jego granice. Rzeczywiście jest takie oddzielenie, obserwuję je często w aktorach. Bywa, że kiedy widzą, że ich rola ma niewiele tekstu, to tracą motywację, bo obawiają się , że ich rola jest mała. Jednak coraz bardziej otwierają się na sposób pracy przez ciało. Do tego trzeba dużego zaufania, bo – powiem truizm – ciało nie kłamie.
Ale jednak oddzielamy je od umysłu.
Dominika Knapik: Trochę męczące są te podziały. Teatr kontra taniec. Albo taniec konceptualny kontra teatr tańca. Taniec współczesny kontra klasyczny. Ciało kontra umysł. Nie wiem, dlaczego te kontry. Dlaczego nie można tego traktować wspólnie? To przecież jeden organizm. Teraz rozmawiamy i to, że mamy w sobie krew i inne płyny ustrojowe, nie oznacza, że odebrało nam rozum. Słuchamy siebie i jednocześnie rejestrujemy, jak wyglądamy, jak się zachowujemy. Poruszamy się cały czas na tych dwóch poziomach. Potrafimy to robić w życiu, nie wiem, dlaczego na scenie to jest problematyczne.
W naszym kręgu kulturowym i językowym nie ma nawet słowa, które pozwoliłoby określić ciało jako „ja”. Jest „moje ciało” albo „to ciało” jako coś odrębnego.
Dominika Knapik: Być może to wynika z treningu i edukacji, jaką przeszłam, że mam dość bliski kontakt z własnym ciałem. Jednocześnie to nie oznacza, że właściwie o nie dbam. Ale fakt, zauważyłam, że mam do własnego ciała stosunek jak do narzędzia, które ma mi służyć. Mało mam dla niego empatii. (Śmiech) U tancerza samo ciało jest instrumentem.
Nie dość, że przedstawiasz słowo ruchem – co już wydaje się trudne – to jeszcze dobierasz sobie takie słowa jak te od Jane Bowles. Z trudem się je czyta, a co dopiero mówić o przenoszeniu ich do sfery gestu.
Dominika Knapik: Może banałem będzie, jeśli powiem, że lubię wyzwania. Wydaje mi się po prostu, że Bowles to jest dobra literatura. „Obóz Katarakta” to opowiadanie, w którym występują trzy pełnokrwiste kobiece postaci, siostry. Każda z nich jest kontenerem cech. Ludzie komunikują się tam tak, jakby się ze sobą nie komunikowali, jak takie ryby wyrzucone z wody. Jest w tym poczucie obcości. Ale chcieliśmy zrobić spektakl, który nie będzie na siłę czegoś komplikował. Zaprosiliśmy do współpracy Tomka Kowalskiego, który jest znanym malarzem, a tutaj będzie akurat kompozytorem. W tworzeniu spektaklu wzięli udział uznani artyści, którzy odpowiadają za jego warstwę wizualną: Jacqueline Sobiszewski jest autorką światła, Michał Budny przygotował minimalistyczny obiekt, który jest w zasadzie naszą jedyną scenografią. Hanka Podraza jest autorką interesujących kostiumów.
Twoja praca to w dużej mierze zacieranie granic, zmuszanie do wychodzenia z ustalonych ról.
Dominika Knapik: Rzeczywiście w swoich spektaklach zacieram tę granicę. Np. w „Bang Bang” w Teatrze Jaracza panowie montażyści występują w spektaklu i zmiany techniczne, które wykonują są koherentną częścią spektaklu. W „Popołudniu Fauna” w Teatrze Rozrywki w Chorzowie rolę Nimfy powierzyłam Beacie Jabłońskiej-Rakoczy, która jest inspicjentką. I to się jakoś idealnie zgadza.
Naturalny talent.
Dominika Knapik: Ale ja nie jestem pierwszą osobą, która odkryła tzw. ciało amatora na scenie. Przecież cały amerykański post modern dance wychodził z założenia, że wszystko jest ruchem, że ludzie poruszający się na ulicy, pijący kawę, czytający gazetę też. Pokazanie tego wtedy na scenie było nowatorskie. Teraz wydaje mi się wręcz gestem powtórzonym. Bo w ogóle żyjemy w nieszczęśliwych czasach, gdy wszystko już było. (Śmiech)
Czyli działasz spontanicznie?
Dominika Knapik: To rzeczywiście są działania intuicyjne. W ogóle uważam, że intuicja nie powinna być traktowana jako coś gorszego, a gdy mówię, że jestem intuicjonistką, nie znaczy to, że nie jestem przygotowana do pracy. Intuicja jest po prostu jedną z moich metod. Czasami to działa, czasami nie.
A zdarzają się bunty? Komuś się pomysł nie spodobał?
Dominika Knapik: Zdarzają się. Ale bunt jest dobrą reakcją. Wszystko zależy od tego, co się z tym buntem stanie. Kryzysy nie są złe.
Dają szansę.
Dominika Knapik: Tak, dają szansę na wybór. Ważne, żeby to się nie działo po garderobach. Bunt może być bardzo twórczy, czasami też warto powiedzieć „stop”. Zdarzały się sytuacje, kiedy ja lub ktoś, z kim pracowałam, zostawiał pracę przed premierą. Nie wydaje mi się, żeby to była jakaś oznaka słabości. Po prostu czasami, kiedy napięcie jest za duże, do premiery nie dochodzi.
To wymaga odwagi?
Dominika Knapik: Myślę, że dużej. Odwołana premiera to straszny ból dla reżysera, aktora, całego zespołu. To jak metaforyczne poronienie dziecka. Każdy, kto jest zaangażowany i przeżył taką sytuację, wie, że wiążą się z tym ogromne emocje.
Z emocjami związana była też twoja dwunastogodzinna instalacja teatralna „Terapia”. Prawdziwy psychoterapeuta, aktorka wcielająca się w postaci ze świata popkultury i sztuki. I sesja w oknie galerii sztuki przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi. Co chciałaś tym zbadać, sprawdzić, uzyskać?
Dominika Knapik: Po pierwsze bardzo trudno było znaleźć psychoterapeutę, który by się tego zadania podjął. Wszyscy się bardzo tego bali. Przy okazji dowiedziałam się o tym środowisku, jak bardzo jest spolaryzowane. Znowu poruszanie się między dyscyplinami. Wymyślam sobie projekt, w którym jest aktorka. Ma się spotkać z prawdziwym psychoterapeutą i to budzi od razu olbrzymie emocje. Poczucie, że ktoś, kto weźmie w tym udział, zostanie osądzony, że sprzedaje swoje narzędzia pracy, że jego wiarygodność spadnie…
Od razu pomyślałam, że Wojciech Drath musi być odważnym człowiekiem.
Dominika Knapik: Być może przekonała go rozmowa ze mną o tym, że nie szukam skandalu i że to nie jest „Big Brother”. Mnie interesowało spotkanie dwóch osób, które zawodowo się czymś zajmują. Aktorka zawodowo zajmuje się wcielaniem się – na własnych zasadach, określiwszy sama własne granice – w różne postaci. Przynajmniej w tym projekcie Urszula Gryczewska miała dużą autonomię. To są dwa zawody, w których podejście do emocji, ich analizy jest etycznie dość skomplikowane. Interesowało mnie obserwowanie ich rzemiosła, i jak to będzie, kiedy te osoby siądą naprzeciwko siebie na 12 godzin. Spodziewałam się, że będzie ciekawie, ale nie sądziłam, że to będzie aż tak poruszające.
To znaczy?
Dominika Knapik: Na koniec performance’u Ula Gryczewska wcieliła się w postać Harlana/Gwałciciela z filmu „Thelma i Louise” i pół Piotrkowskiej zatrzymywało się i kibicowało. To była sobota wieczór, więc ci ludzie byli już trochę pijani. Choć wiedzieli, że to spektakl, to podniecenie seksualne postaci odgrywanej przez Ulę było tak sugestywne, że ulica ją supportowała. Ciekawe, że właśnie tę negatywną postać.
13 stycznia 2017 r. w Małopolskim Ogrodzie Sztuki odbyła się premiera „Obozu Katarakta” Czego po spektaklu mogą się spodziewać miłośnicy pióra Jane Bowles, a czego ci, którzy w ogóle jej nie znają?
Dominika Knapik: Miłośnicy Jane Bowles mogą znaleźć przyjemność śledzenia próby przełożenia jej specyficznego pisarskiego stylu na ruch. Ja ze swej strony mam nadzieję, że po tym spektaklu widz, który nie zna Bowles pożyczy sobie „Dwie poważne damy” albo właśnie zbiór „Proste przyjemności”.To literatura nie tak szeroko znana, a warta poznania.
tekst: Kaśka Paluch
zdjęcia: Klaudyna Schubert
stylizacje: Hanka Podraza