Od kiedy związek frazeologiczny „dobra zmiana” na dobre zagościł w polskiej mowie, mam dość rozmów o zmianach
Czuję się niezręcznie. Nie mogę już połączyć słów „dobra” i „zmiana” z tą samą niewinnością i lekkością co kiedyś. Zostały one splecione w mocnym uścisku i jak na razie oznaczają swoje dokładne przeciwieństwo. To dość niefortunna sytuacja, dobrze znana badaczom wszelkich totalitaryzmów. I w ten sposób do felietonu będącego gatunkiem lekkim i rozrywkowym, w którym powinno być gęsto od baniek mydlanych i szampana, ma się ochotę nagle wrzucić jakąś ciężką filozoficzną refleksję, pełną cytatów z Hannah Arendt i George’a Orwella.
Na szczęście, w ramach przeciwwagi dla rażącej mnie nowomowy, na scenie politycznej zjawiła się dziewucha, której trzeba też przyznać palmę językowej nowości. Do tej pory wszędzie, gdzie poszłam, były tylko kobiety. Które czasem mówiły o sobie „dziewczyny”, chcąc podkreślić swoją witalność i to, że wciąż czują się atrakcyjne. A teraz, nagle, pojawiły się dziewuchy. I to nie dziewuchy sobie a muzom, lecz dziewuchy dziewuchom. Oczywiście bardzo mnie to cieszy. Rubaszność, odwaga dziewuchy, jej wiejski, zdrowy rodowód niosą ze sobą wiele dobrego. Dziewucha jest bezczelna i nie nosi pańciowatej broszki wpiętej w pańciowatą marynarkę. Blisko jej do bogini Kali, pani zniszczenia, które prowadzi do odnowy. Wściekłe i solidarne kobiety są jedyną siłą, na którą bym postawiła, gdyby bukmacherzy przyjmowali zakłady o to, kto może doprowadzić do szczęśliwego zakończenia wprowadzania w Polsce „dobrych zmian”.
Z całego świata napływają zdjęcia celebrytów popierających polskie dziewuchy i pewnie ten lub ów zaczyna się zastanawiać, czy dziewuchy się jeszcze bardziej zintegrują, zorganizują, a następnie przejmą władzę i założą rząd złożony z dziewuch, i zaprowadzą dziewuszy porządek. Myśl ta szalona napawa mnie na przemian ekscytacją (bo dziewusza legislacja byłaby zapewne arcydziełem i tryumfem nad dotychczasową bezdusznością wyzierającą Temidzie spod spódnicy), ale z drugiej strony myśl o byciu rządzoną przez rząd dziewuch przeraża mnie, bo estrogen w nadmiarze wywołuje u mnie migrenę. Ale żarty na bok.
Zwróćmy uwagę, że taki scenariusz zakłada, że kobiety/dziewuchy miałyby zacząć działać według klasycznych schematów znanych z podręczników dla politologów.
Mnie interesuje jednak o wiele bardziej ruch, który jeszcze nie doczekał się swojej nazwy, a ma miejsce. Politolodzy go ignorują. To nieprawda, że to, co nienazwane, nie istnieje. Wirusy ochoczo mnożyły się przez setki tysięcy lat, zanim zostały odkryte i nazwane pod koniec XIX wieku. Ale w przeciwieństwie do wirusów zjawisko, o którym mówię, jest jednoznacznie pozytywne. Jestem jego uważnym obserwatorem. Otóż jeżeli ktoś wprowadza w Polsce „dobrą zmianę”, to są to często kobiety prowadzące małe biznesy. Fanki NVC, propagujące oddolnie tę metodę. Dietetyczki pomagające odstawić śmieciowe jedzenie. Coachki ułatwiające ludziom wprowadzenie zmian na najważniejszym, indywidualnym poziomie. Doule towarzyszące kobietom przy porodach i chroniące je przed bezduszną machiną polskich szpitali. Rękodzielniczki przemieniające sznurki i kłębki w dzieła sztuki, na których widok człowiek wpada w zachwyt i już nigdy nie wraca. Mogłabym długo wymieniać. Nawet blogerki zalewające internet pozytywnymi treściami zaliczyłabym w poczet „liderek dobrych zmian”. Ta praca, wykonywana z potrzeby serca, często nieprzynosząca spektakularnych korzyści finansowych, jest właściwie niewidzialna. Czasem ta lub inna pani trafi na okładkę albo do telewizji śniadaniowej. Ale nie w kontekście szerszego zjawiska, które roboczo można by zatytułować „kobiece biznesy zmieniają świat”. A przecież tak właśnie się dzieje. Dlatego w krajach rozwijających się udziela się kobietom mikrokredytów na otwarcie własnej działalności i jest to w pełni skuteczna metoda wywoływania stabilnego wzrostu gospodarczego.
Zaraz posypie się na mnie grad argumentów, że NVC i rękodzieło to nie tylko domena kobiet, albo co gorsza padnie pytanie, „kim jest doula”. Ja jednak obstaję przy swoim. Większość kobiet, które znam i które mają własny biznes, pracuje w jednej branży. Nazwałabym ją „podnoszenie jakości życia”. Wpuszczanie do niego więcej piękna, miłości, zrozumienia, ładu, sensu, harmonii, wiedzy. Aż chciałoby się powiedzieć: „czyż to nie są dobre zmiany?”, ale należy się ugryźć w język. Zgodnie z duchem czasu.
Agata Dutkowska