Do sprzątania zatrudnię
Właśnie będę pisać tekst, o którym myślałam, że nigdy go nie napiszę. A jak już napiszę, to nie oddam do publikacji. A jak już oddam do publikacji, to nie podpiszę go własnym nazwiskiem. I tego
Właśnie będę pisać tekst, o którym myślałam, że nigdy go nie napiszę. A jak już napiszę, to nie oddam do publikacji. A jak już oddam do publikacji, to nie podpiszę go własnym nazwiskiem. I tego ostatniego będę się trzymać!
Z mojej babskiej paczki pierwsza wyszła za mąż Jola. Urodziła dzieci, adoptowała psa i wybudowała dom. Świetna, zaradna, inteligentna dziewczyna. Ja jeszcze latałam po świecie, szukając własnego miejsca, ona zapuszczała już korzenie i pielęgnowała ogródek, popijając martini. Bywała monotematyczna, nie tyle na temat ząbków i kupek dzieciaków, ile pań pseudosprzątających i ich niebywałej fantazji we wmiataniu brudów pod dywan. Mówiąc szczerze, myślałam, że trochę przesadza. No cóż, córka dentystki i wojskowego może mieć niestandardowe odchylenia na punkcie porządku, myślałam. Well, minęło lat kilka. Przyszedł mój czas na psa, dom i ogródek (mam miętę, pomidorki, rozmaryn, bazylię, poziomki, ogórki, paprykę, pietruszkę, kwiatki czerwone, żółte, białe i fioletowe, i dwa słoneczniki. Wszystko w zielniku dwa na trzy metry). Pomiędzy sadzeniem pomidorów a wieszaniem firan zaczęłam szukać pani, która mogłaby raz czy dwa razy w tygodniu pomóc mi w sprzątaniu, prasowaniu itp. Gdybym wtedy wiedziała to, co wiem teraz, zaczęłabym od wizyty u egzorcysty. Skuteczność gwarantowana!
Nie ma znaczenia, czy panie są Polkami czy Ukrainkami. Łączy je wspólne przekonanie „ty masz, mnie się należy” oraz to, że potrafią bardzo ładnie mówić o swojej dokładności i sumienności. Parole… parole… parole…
Pierwsza pani sprząta z papierosem w buzi. Odpala jeden od drugiego, więc dom po jej sprzątaniu śmierdzi jak jedna wielka popielniczka. Nie pali tylko w mojej sypialni, którą z tego powodu traktuje po macoszemu, nie odkurzając parapetów czy pajęczyn, a machając jedynie tu i ówdzie szmatką. Kiedy widzę popiół papierosa spadający na moją białą bluzkę, decyduję, że więcej do niej nie zadzwonię. Staram się, jak mogę, ale narasta góra prasowania i innych robót, na które nie mam czasu bądź siły. I tak po kilku tygodniach znajduję panią, która zgadza się przyjść z inną panią do pomocy, żeby jedna prasowała, a druga sprzątała. To był mój teoretycznie genialny pomysł. W praktyce wyszło marnie, bo ową drugą panią do pomocy okazała się trzynastoletnia córka pierwszej pani, która właśnie zbierała sobie pieniążki na tatuaż (!) i w związku z tym chciała, by jej płacić taką samą stawkę jak mamie. Zapłaciłam. Tylko raz oczywiście. Dziewczę starało się, jak mogło, i po umyciu (mam nadzieję!) podłogi z gracją rozłożyło na niej ubrania do prasowania. OK. To ja jestem
przewrażliwiona, ale mając do dyspozycji krzesła, stolik, wanienki plastikowe, naprawdę nie wpadłabym na to, żeby czyste rzeczy kłaść na podłogę! Jej kolejna następczyni, mając w ręce ścierkę do naczyń, spytała, czy może nią przetrzeć podłogę (coś się rozlało), argumentując, że ta ścierka i tak idzie do prania. No niby tak. Ale dla mnie to jakby ktoś najpierw dłubał w zębach paznokciem, potem czyścił paznokcie szczoteczką do zębów, a na koniec umył zęby ową szczoteczką. Inna pani nie umyła okien, bo nie wiedziała, jak się otwierają. Szczerze. Ile znacie możliwości otwarcia okna? W górę, w dół, w lewo, w prawo.
Gdyby konieczne było plucie przez lewe ramię czy tańczenie krakowiaka w celu otwarcia moich zaczarowanych okien, naprawdę bym uprzedziła.
Sobota. Przychodzi pani, która już kilka razy była. Zostawiam ją i jadę na zakupy. Wracam po czterech godzinach. Ona ciągle sprząta na parterze. Co robiła przez te cztery godziny? Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Kolejna pani ma męża jeżdżącego samochodem ze śmieciami (nie w mojej dzielnicy, ale blisko). Proponuje mi, że za 300 zł, „po znajomości” wywiezie mi z działki sześć worków ściętej trawy. Moje trzeźwo myślące kochanie mówi mi jednak, że w tej cenie to można zamówić przewóz i zakopanie w lesie ciała. Nie wiem, skąd zna ceny, ale planuję zapytać, jak będzie konkretnie wstawiony, ile kosztuje gram arszeniku. Jeżeli i na to pytanie uzyskam odpowiedź, będzie to oznaczać, że moim głównym problemem nie są bynajmniej panie nie-sprzątające. Next… Kolejna przychodzi też tylko raz. Znajduję ją w internecie, gdzie dała ogłoszenie, pisząc (ona sama!), jaką chce stawkę. Potwierdzam z nią tę stawkę telefonicznie. Przyjeżdża. Parzę jej kawę, no bo ja zawsze, cholera jasna, muszę być miła, pani zaczyna ze mną poważnie rozmawiać, że ona sobie to wszystko przemyślała i jej praca nie jest warta 12 zł za godzinę, tylko 18. Robi to, zanim zaczyna sprzątać. Próbuję oponować, ale ona twardo obstaje przy swoim, a ja naprawdę potrzebuję ogarnięcia chałupy. Zgadzam się więc nieświadoma, że pani ma pewne zasady. Na przykład nie prasuje ręczników, „bo są do wycierania”. Tego nie wiedziałam. Ja używałam ich do czyszczenia butów. No, ale człowiek całe życie się uczy. Kolejna pani mogłaby być ministrem finansów. Ona nie bierze za godzinę, tylko za metr. Pytam, co z prasowaniem. Jest wliczone. Dwieście metrów domu to 200 zł. Przy rozliczeniu okazuje się, że za okna płaci się osobno – 15 zł za sztukę małych, 45 zł za balkonowe. Do końca życia nie zapomnę, ile mam okien. Od następnej pani menedżer dostaję listę zakupów. Ona sprząta tylko produktami, które zna. Mają jedną wadę – bardzo szybko się kończą. A ponieważ nie kupiłam na kolejne sprzątanie nowej partii tych samych produktów, przekonana, że zostały z poprzedniego razu (mea culpa), zostałam przez panią zbesztana. Posypałam głowę popiołem i obiecałam poprawę, jednocześnie wklepując w Google’ach „Praca dorywcza sprzątanie szukam”.
A propos popiołu. W sobotę, kilka minut przed przyjściem pani numer 160987645 między fotel a kanapę wysypał nam się popiół z papierosa. Pani miała odkurzyć oraz umyć i wypolerować podłogi, czyli trzy razy przejechać każde miejsce. MIAŁA… Zadzwoniłam po nią we wtorek, bo chciałam się przekonać, czy tym razem zetrze ten nieszczęsny popiół i podniesie spod fotela popielniczkę. Znacie odpowiedź, prawda? Mój doradca mówi, że mam obniżyć próg wymagań. Pokazałam więc paluszkiem. Pani posprzątała. Przyszłam sprawdzić. – Odsunęła pani kanapę, czy tylko tak z boku pani sprzątnęła? – zapytałam. Nie odsuwała, bo nie wiedziała, czy kanapa jest ciężka. Jak ja nie wiem, czy mam wodę w piwnicy, to idę sprawdzić!
Bezczelność pań przechodzi wszelkie granice. Proszę o podlanie wszystkich kwiatków. Po godzinie pytam, czy zostały podlane. Pani potwierdza. – Czy te w łazience też? – pytam. Pani potwierdza. Po wyjściu pani idę się wykąpać. Sprawdzam kwiatki. Sucho. Powoli, powoli zaczynam więc zmieniać taktykę, mówiąc bardzo jasno, co należy zrobić i kontrolując, czy rzeczywiście zostało to zrobione. Czuję się jak idiotka, kiedy muszę pytać np.: „Czy umyła pani okna?”. I po odpowiedzi twierdzącej zadać kolejne: „A klamki i parapety?”. Zonk. Będąc osobą niezwykle skomplikowaną, mam dwie szmatki z mikrofibry. Jedną do łazienek (leży w łazience), drugą do kuchni (a ta leży w kuchni). Widać tylko mnie przeszkadza mycie kuchenki i za przeproszeniem kibla jedną szmatką, bo mimo że pokazałam i powiedziałam, która jest do czego, wieczorem leżały w wiadrze razem.
Bywają panie gaduły potrafiące opowiedzieć wszystko o wszystkich rodzinach, u których sprzątają. Włącza mi się alarm. O mnie też będą tak jęzorem klepać. Oczywiście, nie ma problemu, jeśli nie wiem, o kim pani mówi, ale jeżeli sprząta np. u jakiejś serialowej aktorki, mogłabym sprzedawać pikantne newsy z jej życia i nikt by nigdy nie doszedł, że to ja.
Długo zastanawiałam się, dlaczego jest, jak jest. Dlaczego ktoś, kto nie lubi i nie chce sprzątać, daje ogłoszenia? Dlaczego wszystko robione jest na odwal się, jeżeli porządne posprzątanie zajmuje dokładnie tyle samo czasu? Niestety moje neurony nie są wystarczająco wytresowane, by dać odpowiedź. Wróćmy do mojej koleżanki Joli. Jedna z jej pań miała zwyczaj odkręcania wody w wannie na maksa (żeby nalać do wiadra) i np. schodzenia po coś do piwnicy. Kiedyś Jola zwróciła jej uwagę słowami: „Czy mogłaby pani lać trochę mniej wody?”. Mogła. Następnym razem umyła podłogi w ilości, która mogłaby trafić do Księgi Guinnessa. Wiadro miało ledwo zakryte dno. Mówisz i masz!
Genowefa Iksińska-Rozterka
PS: Czy ktoś mógłby mi logicznie wytłumaczyć, dlaczego Polki, kiedy wyjadą za granicę, nagle potrafią sprzątać? Dlaczego wracają po roku czy dwóch i narzekają na wydzielanie im jedzenia, złe traktowanie i ogólnie horror w biały dzień – ale jednak jakoś tam potrafią robić to jak należy? Moje kochanie twierdzi, że to dlatego, że tam nikt im nie robi kawy ani kanapek. Ja jednak naprawdę nie chcę wierzyć w tę zależność!