Do restauracji z… ajurwedą
O związku między umysłem i jedzeniem i o restauracjach, w których pożywienie ma pozytywną energię, opowiada Apolonia Rdzanek – terapeutka, nauczycielka jogi i ajurwedyjski doradca żywieniowy.

O związku między umysłem i jedzeniem i o restauracjach, w których pożywienie ma pozytywną energię, opowiada Apolonia Rdzanek – terapeutka, nauczycielka jogi i ajurwedyjski doradca żywieniowy
Kiedy na talerzu dostajemy jedzenie, ma ono już określoną energię – ktoś go przecież dotykał, kroił je i przyrządzał, ktoś o czymś myślał w czasie tej pracy. Większość ludzi nie ma świadomości, że energia przechodzi od kucharza do pożywienia, a stąd do ciała osoby jedzącej. W książkach kucharskich i w nauce o gotowaniu całkowicie się to, niestety, pomija. Tymczasem jedząc coś, co ktoś zrobił w złości, nerwach albo pogrążony w smutku, można sobie w parę chwil popsuć nastrój. Ajurweda zwraca na to uwagę. Podaje też wskazówki, jak jeść, ile i w jakich odstępach czasowych, i jakie smaki powinny się znaleźć w jedzeniu. To bardzo głęboka wiedza, którą można zastosować w każdej kuchni i w każdej tradycji, bo podnosi jakość żywienia.
Niedawno jadłam w dwóch restauracjach. Pozytywna energia, która biegła od kucharza do jedzenia, biorąca się z jego szacunku i starania, aby komuś to jedzenie smakowało i dobrze służyło, była bardzo wyczuwalna. Pierwsza z nich to restauracja Platter z autorską kuchnią Karola Okrasy w hotelu InterContinental (Warszawa, ul. Emilii Plater 49). Kiedy siedziałam przy stoliku, widziałam całą kuchnię, bo jest otwarta. Kucharze pracowali w ciszy, skupieniu, bez pośpiechu; to obraz, który bardzo rzadko można zobaczyć w restauracji.
Karol Okrasa zaproponował mi, abym zdała się na jego gust, i w pełni mu zaufałam. Dostałam zupę ze szparagów z czarnuszką – delikatną, zbalansowaną, smaczną. Sposób przygotowania, podania jej w małej filiżaneczce… to było ujmujące. Po zjedzeniu czegoś takiego człowiek czuje się wyjątkowy. Bardzo mi też smakowała kasza z warzywami. To była zwykła kasza gryczana, ale przygotowana świetnie, każde ziarenko sypkie, miękkie. I deser – kawałek koziego sera, delikatnego jak puszek, do tego polskie porzeczki i maleńka gałka lodów jabłkowych. Sposób, w jaki Karol Okrasa obchodzi się z jedzeniem, to coś rzadko spotykanego. To jest człowiek, który powinien szkolić innych, jak należy gotować. I jeszcze coś – on lubi się dzielić wiedzą. Każdy kelner, który nosił te potrawy, dokładnie wiedział, jak co jest przygotowane.
Natomiast w Krakowie smacznie i zdrowo można zjeść w restauracji Sąsiedzi państwa Artura i Danuty Ledwosów (Kraków, ul. Miodowa 25). Jest tu miło, czysto, panuje domowy klimat. Ich specjalnością są bitki w sosie własnym, podobno świetne. Sąsiedzi goszczą ludzi z całego świata, na ścianach są napisane w różnych językach podziękowania za smaczne jedzenie. Nie używa się tu mrożonek, wszystko jest świeże, a ceny niskie. Pani Danuta Ledwos chodzi między gośćmi i pyta, czy smakowało. Czuje się tu dbałość o to, aby pożywienie było wartościowe. Mnie smakował tam krokiet z kapustą – nie czułam w ogóle, żeby był ciężkostrawny. Dobre są też naleśniki z serem.