
ilustracja Przemysław Osuchowski
Mężczyźni też lubią dawać i dostawać prezenty.
Boże Narodzenie to oczywiście nie jedyna okoliczność skłaniająca do obdarowywania, ale szczególna. Mimo to facet załatwia sprawę jednoznacznie i… kupuje coś szklanego lub tego oczekuje! Butelczyna godnej lub ulubionej treści załatwia sprawę. I wbrew pozorom nie ma znaczenia, czy będzie to żubrówka za 18 złotych z Biedronki czy czarny Jaś Wędrowniczek. Decydują portfel i sympatia podniebienia.
Lecz prezent dla kobiet to zupełnie inna bajka…
Kobieta oczywiście (choć nie rozumiem, dlaczego to takie oczywiste!!!) oczekuje prezentu. Ona o nim śni już na długo przed nadchodzącą okazją. Ona (znaczy kobieta, bo nie sam prezent) szuka nie tylko w wyobraźni. Ona prezent wymarzony tropi! Śledzi! Wypatruje! Na ulicy nie odrywa wzroku od sklepowych witryn. Do galerii handlowych wpada niby na sekundę, ale sekund owych jest za każdym razem 900!, 900 na każdym stoisku! Kwadrans to niby nie dużo, ale we wszystkich sklepach? Na spacerze analizuje „wyposażenie” mijanych kobit. W domu szeleści folderami, reklamówkami i „kobiecą prasą”. Prasą? Od kiedy „prasa” ma 290 stron?! W telewizorze mruga pilotem po różnych telesprzedażach. W internecie trawi godziny. I w pracy, i w sypialni. W dodatku ona nie zostawia bliskim ani złudzeń (głównie cenowych), ani dylematów wyboru. Kobieta na długo przed godziną zero… ogłasza, czego oczekuje. Nie, nie! Nie mówi „torebka” lub „krem pod oczy”. Ona wymienia konkretną markę, model, kolor! Żeby ona przynajmniej powiedziała: „Chcę szampon Kérastase, w fioletowym opakowaniu, od L’Oréal, do włosów dojrzałych, 250 ml, drogi tak, że sama nie kupię…”. Nie! Ona mówi: „Widziałeś ten szalik z alpaki, który kupiła Kryśka? Głupi ten zielonkawy kolor, ale róż rzymski podobałby ci się?”. Przecież ja nie tylko nie widziałem żadnego szalika, ale nawet Kryśki żadnej nie kojarzę, a rzymskie róże to kojarzą mi się tylko z kolcami! Kochanie! Litości! Dlaczego ty nie wierzysz, że mógłbym wyszukać dla ciebie coś fajnego? Dlaczego nie mogę ci kupić pod choinkę (za mniejsze w dodatku pieniądze) zacnego Grand Marnier? Nawet litr!
To jeszcze nic. Obdarowana kobieta to dopiero jakieś 40 procent (tyle ile ma likierowy koniak Grand Marnier!) całego ambarasu. Pozostałych 60 procent energii kobieta trwoni, szukając prezentów dla innych. Pal sześć dla rodziny! W końcu biologiczna konieczność. Ale ona też wiruje w świecie wybieranych prezentów niczym sokowirówka lub cyklon pośród jakichś koleżanek, kuzynek, psiapsiółek. Sabat czarownic musi się obdarowywać nie tylko plotkami! Przez kilka tygodni przed świętami znosi do domu różne kosmetyki, parasolki, kuchenne akcesoria, galanteryjne fiu-bździu. I domaga się pochwał! Pyta: „Dobre będzie dla Kryśki?”. Przecież mówiłem, że nie wiem, która to jest! W dodatku i tak wiem, że połowę tych dupereli zostawi sobie…
Jezu! Masz się narodzić ponownie, a nie wiesz, co tu się dzieje! Czy ty wiesz, że ona te prezenty potem pakuje?! W papier bożonarodzeniowy, różne bibuły i folie. Do tego kokardki, brokat, zapachy świerkowe lub korzenne. I jeszcze siatkę okolicznościową! I jeszcze do niej buch coś słodkiego! A siatka z taką przywieszką z bałwankiem albo jakimś świętym!
Ratunku!!!
To nieprawdopodobne, ale ona na dokładkę pamięta, co i od kogo w ciągu ostatniej dekady dostała. Ona też dokładnie wie, co komu dała. I jak było zapakowane. A jakby było tego mało, jest nie tylko pamiętliwa, ale w dodatku mściwa! Wiadomo, większość tego, co dostała, było… jakieś takie bez sensu, do niczego się nie nadawało, kolor nie taki, przepraszam, odcień zły… Więc teraz masz za swoje! Też Kryśce kupię takie, że w pięty jej pójdzie…
Tymczasem w pięty to idzie mnie, bo rachunki do uregulowania dostaję na końcu ja. I to jedyny „prezent”, jaki z kolejnych już świąt zapamiętam.
Przemysław Osuchowski