Dla Mai świat stał otworem. Zamiast kariery wybrała kredki i rosół. Czy żałuje?
Pięcioro dzieci, jedna decyzja i kobieta, która nie była matką
Dla Mai świat stał otworem / fot. Canva
Maja miała dwadzieścia dwa lata i plecak pełen notatek, w których kolorowe zakreślacze układały się w mapy do przyszłości. Profesor Jan był dla studentów figurą z legendy: wymagający, cierpliwy, z tym rodzajem skupienia, które sprawiało, że nawet skomplikowane pojęcia stają się przez chwilę łagodne jak światło. Na pierwszym seminarium zauważył, jak szybko łączy fakty. Uśmiechnął się, kiedy poprawiła definicję, i powiedział:
„Masz rzadki zmysł porządku. Nie zmarnuj tego.”
Wtedy jeszcze nikt nie wiedział. Nawet ona
Dwie kawy, pięcioro dzieci, jeden pokój
Żona Jana chorowała od dawna. Maja dowiedziała się o tym przypadkiem, pod drzwiami gabinetu. Usłyszała jego szept przez telefon: „Jest gorzej, przyjadę natychmiast.” Tego dnia przyniosła mu kawę. On, zaskoczony, podziękował, a potem — jakby ktoś uchylił okno — zaczął mówić. O czekaniu pod salą zabiegową. O pięciorgu dzieciach, które wieczorami śmiały się zbyt głośno, jakby śmiech mógł wystraszyć strach. O tym, że kalendarz przestał się mieścić w dłoni.
„Nie powinnaś tego słuchać,” powiedział na koniec.
„Może właśnie powinnam,” odpowiedziała.
Kiedy żona Jana zmarła, Maja przyniosła cienkie kwiaty i wielki termos rosołu. Została, żeby ułożyć w szafkach talerze, przejrzeć zeszyty dzieci, przeprać pościel. Zauważyła, jak najmłodszy, Franek, zasypia tylko z dłonią na kocu; jak Lena nie je marchewki; jak bliźniaki wymieniają między sobą spojrzenia, w których mieści się cała konspiracja rodzeństwa. W tym domu wszystko było nagłe i czułe, rozedrgane i konieczne. Maja potrafiła to objąć wzrokiem.
Przeczytaj:
Opowiadanie tylko dla dorosłych: Romans z wykładowcą
Stypendium, które nie odjechało
W skrzynce pocztowej czekał na nią list z Amsterdamu: stypendium na rok, laboratorium, nazwiska, które w jej dziedzinie brzmiały jak dzwony. Kiedy trzymała kopertę, czuła pod palcami mapę innego życia. Odłożyła ją jednak na kuchenny blat, obok pudełka z kredkami Leny i niebieskiego inhalatora Franka. Jan, jakby z opóźnieniem, zapytał:
„Kiedy masz wyjazd?”
„Nie jadę.”
„Nie możesz tego zrobić sobie,” powiedział, ale brzmiało to tak, jakby mówił: „Nie możesz tego zrobić nam.”
Maja przyjęła pracę dorywczą, potem kolejną. W końcu założyła małą firmę, żeby faktury miały nazwę i NIP. Pisała teksty, tłumaczyła, tworzyła strategię dla firm, które sprzedawały świeczki, narzędzia i marzenia na raty. Uczyła się księgowości nocami, z laptopem na kolanach, między koszulą w praniu a kanapkami do śniadaniówek. Kiedy zamykała oczy, widziała tabelki. Kiedy je otwierała, widziała pięć twarzy, dla których liczyły się inne słupki: centymetry wzrostu, stopnie z matematyki, mililitry syropu na kaszel.
„Mamo, gdzie jest mój kapelusz?”
Nie mówiły tak od razu. Początkowo było „Maju”, „proszę pani”, „hej”. Potem przyszły spłaszczone poranki, kiedy ktoś potrząsał jej ramieniem: „Mamo, gdzie jest mój kapelusz na przedstawienie?” Pękła w niej cienka skorupka zakłopotania, a w środku było miejsce ciepłe i miękkie, o którym nie wiedziała, że je ma. Odpowiadała więc jak matka: pewnie, „na pewno w koszu na brudne rzeczy, zaraz znajdę”. I znajdowała — kapelusz, energię, rozwiązanie.
Jan patrzył na nią z wdzięcznością, która z czasem nabrała ciężaru. Doceniał, ale i potrzebował; kochał, ale i opierał się tak mocno, że czasem czuła w plecach odcisk jego całej historii.
„Nie wiem, jak to robisz,” mówił.
„Nikt nas tego nie uczy. A szkoda,” odpowiadała.
O ciąży dowiedziała się w środowe popołudnie, między przelewem dla dostawcy papieru a telefonem z przedszkola. W łazience pachniało płynem do płukania, test leżał na pralce jak biały znaczek pocztowy z wiadomością „przybywam”. Pomyślała: „Moje życie zmienia się po cichu.”
Pierwszy kieliszek, który nie był pierwszy
Wieczorem Jan wrócił później niż zwykle. Usiedli przy stole. On wlał sobie wino, potem jeszcze trochę, jakby nalewał do środka dzień, którego nie mógł znieść. Przy pierwszym łyku mówił żart, przy trzecim — historię, przy piątym — milczał. Maja patrzyła na szkło, na rękę, która nieco drżała. To nie był pierwszy kieliszek w ich związku ani pierwszy powód, dla którego człowiek chce wypaść z własnego ciała. Ale tego wieczoru coś w niej kliknęło. Usłyszała ton jego głosu, o pół tonu niższy, z ostrzem, które nie pasowało do ich kuchni.
„Po co to wszystko? Po co tyle pracujesz?” rzucił nagle.
„Żebyśmy mieli stabilnie. Żeby dzieci… żebyśmy…”
„Dzieci nie są twoje,” powiedział, a potem, jakby cofnął słowo, dodał: „Wiesz, że nie to miałem na myśli.”
Słowo jednak zostało w powietrzu, przyczepiło się do lampy i świeciło.
Przyczajone okruchy agresji
Agresja nie weszła drzwiami. Wślizgnęła się szparami, przylgnęła do półsłówek. Zaczynała się od westchnienia, kończyła trzaśnięciem szafki. Maja liczyła: raz dziennie, potem dwa, potem trzy, w rytmie, który znała z wykresów. Gdy poprosiła, by ograniczył alkohol, wzruszył ramionami.
„Wszyscy czasem pijemy,” powiedział.
„Nie wszyscy potem tak mówią,” odparła.
Były też inne dni: piękne, miękkie, z zupą pomidorową i śmiechem. Jan naprawiał rower Franka, tłumaczył Lence ułamki tak, że nagle miały sens. W takich chwilach Maja widziała człowieka, którego pokochała: skupionego, dobrego, z czołem pociętym latami troski. Miała nadzieję, że to on jest prawdziwy, a tamten — tylko burzą, która przeminie.
„Zostać czy odejść?”
Dylemat nie przyszedł jak wielki dzwon. Był jak dźwięk powiadomienia z telefonu — cichy, ale powtarzalny. Pojawiał się, gdy Jan nie wracał na czas. Gdy drzwi zadrżały od uderzenia wieszaków. Gdy Lena postawiła misia na parapecie i powiedziała: „On tak patrzy, czy tata wraca, wiesz?” Gdy Maja zorientowała się, że w kalendarzu obok terminów zleceń dopisuje dni trzeźwości.
W nocy, kiedy brzuch delikatnie pamiętał, że rośnie, Maja liczyła wszystkie „za” i „przeciw”, jak na egzaminie z logiki.
„Zostać — bo pięcioro dzieci, bo miłość, bo pamięć po niej, która umarła. Odejść — bo granice, bo bezpieczeństwo, bo moje dziecko, które już jest obecne, choć dopiero rośnie.”
Logika była bezsilna wobec zapachu dziecięcych włosów i wobec trzasku drzwi.
Wspomnienie o Amsterdamie
Pewnego dnia, w kolejce w urzędzie, spotkała dawnego promotora. Zapytał:
„Jak Amsterdam?”
„Piękny, podobno,” uśmiechnęła się.
„Maja, ty zawsze miałaś odwagę. Pamiętasz?”
Pamiętała. Odwaga nie zawsze polega na tym, żeby iść do przodu. Czasem — żeby się zatrzymać, a czasem, żeby zawrócić. Kiedy wróciła do domu, znalazła Franka śpiącego w ubraniu, z butem wciąż na nodze. Jan spał na kanapie, obok stała pusta butelka. Bardzo cicho zdjęła dziecku but, przykryła je kocem, siebie też — kocem myśli:
„To nie jest historia, w której muszę być bohaterką za wszystkich.”
Rozmowa, która nie była ostatnia
Rano usiedli naprzeciwko siebie. On trzeźwy, wstydliwy, poskręcany w środku. Ona wyprostowana tak, jakby to kręgosłup był teraz najważniejszym mięśniem.
„Kocham was, ale muszę mieć pewność, że w tym domu jest bezpiecznie,” zaczęła.
„Wiem. Zrobię wszystko.”
„To znaczy?”
„Terapia. Grupa. Oddam klucze do barku twojej siostrze. Cokolwiek.”
„To nadal moje „jak”, nie twoje „co,” powiedziała spokojnie. „Potrzebuję, żebyś ty to wymyślił i zrobił. Ja już wymyślam i robię za dużo.”
Milczeli. Dzieci wstały, hałasując, kuchnia pachniała tostem. Ten zwykły zapach był jak lina rzucona nad przepaścią. Jan skinął głową.
„Masz rację,” powiedział, a Maja poczuła, że to dopiero pierwsze zdanie z wielu, które będą musiały wybrzmieć.
Czego się nauczyła
Nie podjęła decyzji w jednym akcie. Zapisała ją na kartkach dnia. Ustawiła zasady: żadnego alkoholu w domu. Otwarte rozmowy z dziećmi, w których słowo „wstyd” nie ma prawa pierwszeństwa. Numer do terapeuty przyczepiony magnesem do lodówki. Plan B: mieszkanie siostry i walizka w szafie, spakowana bez dramatu, tak jak pakuje się torbę do szpitala — z myślą, że może się przydać, a może nie.
Płakała rzadko, za to precyzyjnie: w samochodzie, pod sklepem, na ławce za szkołą. „Jestem dorosła,” powtarzała sobie, ale dziesięć procent w niej miało dalej dwadzieścia dwa lata i plecak pełen notatek. Tamta Maja byłaby dumna z tej obecnej — nie z medali ani tytułów, tylko z odwagi, żeby pytać: „Czy to jest dobre dla nas wszystkich?” A jeśli odpowiedź brzmiała „nie”, to z odwagi, żeby wyciągnąć wnioski.
„Mamo, to co dziś na kolację?”
Dzieci uczą człowieka teraźniejszości. Franek, z ikrą w głosie: „Mamo, to co dziś na kolację?” — umie zatrzymać lawinę. „Naleśniki,” odpowiadała i nagle wszystko, co ogromne i niepewne, musiało ustąpić miejsca mące, mleku i jajkom. Jan kroił truskawki w ciszy, która nie była już ciszą napięcia, tylko ciszą pracy. Tego popołudnia powiedział:
„Umówiłem się na terapię.”
„Dziękuję,” odpowiedziała. Dziękuję — nie za obietnicę, tylko za krok.
Epilog: Źródła siły
To jest opowieść o miłości, która podejmuje trudne decyzje. O dziewczynie, która została matką z definicji i z wyboru. O mężczyźnie, który musi rozprawić się z bólem w inny sposób niż kieliszkiem. O dzieciach, które pytają, co na kolację, i to bywa najważniejszym pytaniem świata.
Maja nie wie, czy zostanie na zawsze. Wie, że „zawsze” to słowo, które trzeba uczyć się codziennie od nowa. Ma firmę, która już nie jest „mała”, tylko po prostu jej. Ma kalendarz, w którym obok „terapia” i „Dentysta Lena” jest też „wyspa światła — dwadzieścia minut ciszy”. Ma dziecko, które rośnie pod jej sercem i pięcioro, które rosną obok. Ma plan B i plan C, i prawo, by wybierać.
Ktoś kiedyś zapytał ją:
„Gdybyś wtedy wyjechała, byłabyś szczęśliwsza?”
„Nie umiem liczyć życia w trybie warunkowym,” odpowiedziała. „Umiem liczyć naleśniki. I dni trzeźwości. I odwagę — w krokach, nie w słowach.”
A Amsterdam? Amsterdam czeka, jak czeka wszystko, co jest naprawdę dla nas. Jeśli przyjdzie pora, pojedzie. A jeśli nie — zbuduje sobie mały Amsterdam w kuchni, między patelnią a kredkami, i też będzie to prawda. Bo prawda nie zawsze jest spektakularna. Czasem ma smak zupy pomidorowej i brzmienie zdania: „Zostać czy odejść?” — wypowiedzianego szeptem, ale z głębią, która nie potrzebuje echa.
Może też cię zainteresuje:
Niewidzialna żałoba – O tych aspektach ciąży nikt mi nie powiedział
