Dawid Podsiadło „Małomiasteczkowy”: Na szczęście fajnie śpiewa (wywiad)
Rozmawiamy o okolicznościach powstania płyty, polskich tekstach i specyficznym poczuciu humoru Dawida

Dawid Podsiadło: Uznałem, że tym razem powinienem spróbować nagrać płytę z kimś innym. Bardzo szybko się okazało, że przeczucie mnie nie myliło / fot. Jacek Kołodziejski
„Czułem się, jakbym znowu miał debiutować” – mówi Dawid Podsiadło o współpracy z producentem Bartkiem Dziedzicem. Powstał album „Małomiasteczkowy”– materiał zaskakujący, nowoczesny, czasem taneczny, to znów skłaniający do zadumy. Rozmawiamy o okolicznościach powstania płyty, polskich tekstach i specyficznym poczuciu humoru Dawida
Dawid Podsiadło – „Małomiasteczkowy” album
Ola Przegorzalska: Pod koniec 2016 roku, tuż po zakończeniu triumfalnej trasy koncertowej, zrobiłeś sobie wielomiesięczną przerwę. Co robiłeś, kiedy cię nie było?
Dawid Podsiadło: Zapisałem się na lekcje języka hiszpańskiego i chodziłem na zajęcia z gitary. Okazało się jednak, że kiedy przestałem być aktywny muzycznie, wszystko straciło kolory. Na szczęście wpadłem na pomysł, że mogę podróżować i to było super. Byłem między innymi na Islandii. Widokówką z tego pobytu jest teledysk do „Boga”, czyli coveru T.Love. W listopadzie 2017 roku zacząłem pracę nad nową płytą, więc wszystko znowu nabrało sensu.
Producentem twoich dwóch pierwszych płyt był Bogdan Kondracki i musiał robić to dobrze, skoro odniosły tak wielki sukces. Nie zdecydowałeś się jednak kontynuować tej współpracy. Uznałeś, że jej formuła się wyczerpała?
Skąd, jestem ciekawy, jak brzmiałaby moja trzecia płyta, gdybyśmy zrobili ją razem i jestem pewien, że kiedyś znowu wpadniemy na pomysł, żeby razem coś zrobić. Nasza współpraca zawsze przebiegała sprawnie, intuicyjnie i dawała nam mnóstwo frajdy. Czasem jednak warto sprawdzić inne rozwiązania. Uznałem, że tym razem powinienem spróbować nagrać płytę z kimś innym, że to może zmienić moje podejście do muzyki. Bardzo szybko okazało się, że przeczucie mnie nie myliło. Już po pierwszych spotkaniach z Bartkiem czułem się, jakbym miał znowu debiutować. To było bardzo ekscytujące i rozwijające doświadczenie. Nauczyłem się wielu nowych rzeczy i myślę, że dzięki temu jestem teraz lepszym wokalistą i lepszym tekściarzem.
Mam rozumieć, że Bartek Dziedzic, producent „Małomiasteczkowego”, ma zupełnie inny styl pracy niż Bogdan Kondracki? Na czym polega ta różnica?
Podstawową zmienną jest osobowość – aura, którą człowiek ma na co dzień, to w jaki sposób rozmawia, co się dzieje między utworami. Bogdan jest człowiekiem spokojnym, poukładanym, konsekwentnym. Czułem przy nim, że realizujemy plan, nawet jeśli go nie mieliśmy. Praca z Bartkiem była bardziej chaotyczna, impulsywna, dynamiczna. Często zdarzało się, że siedzieliśmy przez kilka godzin w studiu i nagle on przerywał pracę, i mówił: „Dobra, idziemy stąd!” Szliśmy na spacer, coś zjeść, albo jechaliśmy nad jezioro, bo chciał mi pokazać fajne miejsce. To było zaskakujące. Wbrew pozorom takie rzeczy mają ogromny wpływ na to, co dzieje się później w muzyce. Dużą zmianą było też to, że przy nagrywaniu pierwszej płyty bazowaliśmy na pomysłach, które zdążyłem sobie uzbierać, a Bogdan pomógł mi je rozwijać, znacznie podnosząc ich poziom. Były też piosenki, które pisaliśmy razem, u niego w domu. Z kolei przy „Annoyance and Disappointment” wchodziliśmy do studia z zestawem 30 utworów, które powstawały w kilku różnych podgrupach. Były takie, które robiłem z Olkiem Świerkotem, i takie, które napisałem z Danielem Walczakiem albo z Bogdanem. Były też utwory, które robiłem sam i takie, które tworzyliśmy na próbach, całym zespołem. To też było nowe doświadczenie. Z Bartkiem było jeszcze inaczej, bo postanowiliśmy, że robimy wspólnie wszystko od zera, nie korzystamy z istniejących pomysłów. Najważniejsze, że na koniec dnia mogę powiedzieć, że mam ogromne szczęście do producentów. Zarówno z Bogdanem, jak i Bartkiem przeżyłem wspaniałe chwile i zrobiliśmy razem dobre płyty.
Łatwo było się przestawić na nowy tryb pracy?
Na początku trochę się wystraszyłem tej koncepcji, bo miałem pomysły, które uważałem za dobre, ale Bartek mnie przekonał i odsunąłem na bok swoje ego. Przez tydzień siedzieliśmy w domku na Mazurach i zbieraliśmy pomysły. Szkice utworów przynosił Bartek, a ja je modyfikowałem, wymyślałem wokale, wzajemnie się motywowaliśmy. Skupiłem się też na tekstach, co również było dla mnie nowym doświadczeniem.
Wydaje mi się, że po raz pierwszy mówię w nich rzeczy tak sensowne i prawdziwe, osobiste, ale zarazem uniwersalne. Wcześniej moje teksty też zahaczały o moje życie, ale ukrywałem to pod poetycką maską. W nowych utworach mówię bardziej konkretnie i bezpośrednio. Dużo łatwiej je odkodować.
Słyszałam, że wybrałeś Bartka, bo podobała ci się „Granda” Moniki Brodki i solowy debiut Artura Rojka. Tylko że twój album tamtych nie przypomina.
Na początku naszej współpracy Bartek powiedział, że chciałby zrobić przebojową płytę. Twierdził, że bardziej zaskakujące będzie, jeśli zrobię kilka przyjemnych, chwytliwych piosenek, niż gdybym próbował sił w muzyce alternatywnej. Ja też uznałem zrobienie dobrej popowej płyty za dużo większe wyzwanie i chciałem się z nim zmierzyć. Choć jednak byłem bardzo nakręcony na współpracę z Bartkiem, nasze pierwsze spotkania nie przyniosły pokazu fajerwerków. Ten tydzień, który spędziliśmy na Mazurach, był spoko, ale nie zrobiliśmy tam niczego, co sprawiłoby, żebym poczuł totalną siłę. Minęły kolejne trzy miesiące, zanim trafiliśmy na właściwy tor. W międzyczasie zacząłem się nawet zastanawiać, czy to na pewno dobry pomysł, żeby pracować tylko z Bartkiem, czy może warto byłoby część materiału zrobić z kimś innym. Były wątpliwości, ale kiedy skończyliśmy jeden z pierwszych utworów, konkretnie „Najnowszy klip”, nastąpił przełom. Było mi wstyd, że zwątpiłem w tę współpracę i już byłem pewien, że chcę nagrać płytę tylko z Bartkiem i że będzie genialna. Niewiele później powstał „Małomiasteczkowy”.
Utwór, który zachwycił nie tylko mieszkańców małych miast, który jednak niewiele mówi o płycie, choć dał jej tytuł. Cały materiał nie jest aż tak żwawy.
To najbardziej intensywny utwór na płycie, ale kiedy go wypuszczaliśmy, cały materiał nie był jeszcze gotowy i myślałem, że może pojawią się inne, równie mocne momenty. Miałem nadzieję, że jeśli „Małomiasteczkowy” się spodoba, jego sukces jakoś na nas wpłynie, ale tak się nie stało. Dobre reakcje na tę piosenkę dały nam jednak dużo pozytywnej energii, więc nie były bez znaczenia – choć nie zmieniły naszego pomysłu na ten album.
Przejdźmy do podstawowych różnic: większy jest nacisk na rytm, więcej syntezatorów, jeszcze więcej falsetów…

Dawid Podsiadło: Jestem gościem, który lubi siedzieć w domu. Nie jara mnie melanż, szczególnie taki, który trwa sześć dni w tygodniu / fot. Jacek Kołodziejski
Sądzę, że wokalnie popisuję się dużo mniej, niż na poprzednich płytach. Skupiam się na treści, na tym, żeby przekazać emocje.
To oczywiście zawsze miało znaczenie, ale tym razem odbywa się bez wyżyłowanych wokali, bez pokazywania, jak wysoko, albo jak nisko potrafię zaśpiewać. Tym razem bardziej skupiłem się na tym, o czym śpiewam, niż na tym, w jaki sposób to robię. Dałem sobie dużo swobody, nie miałem napinki, że to musi być idealne. Zresztą, Bartek pilnował tych wszystkich szczegółów. Co do aranżacji, masz rację – większość rzeczy jest syntetyczna, a żywe instrumenty, nawet jeśli się pojawiają, brzmią tak, że mogą być pomylone z syntezatorem. Taki był pomysł. Jeśli chodzi o instrumentarium, chcieliśmy nawiązać do tego, co dzieje się na świecie.
Zobacz też: Ewa Farna (wywiad)
Cantate Tutti, Trofea – małomiasteczkowe teksty
Porozmawiajmy o tekstach. Zacznijmy od „Cantate Tutti”.
Ten akurat jest dość prosty (śmiech). Chociaż w pierwotnej wersji był tam normalny tekst, który zamieścimy we wkładce płyty. Nagrałem go, a później zacząłem się wygłupiać, rozciągać sylaby, bawić się – i tak nam się to spodobało, że postanowiliśmy zostawić tę właśnie nieczytelną wersję.
Pozostałe teksty są już zrozumiałe, tym bardziej, że po raz pierwszy nagrałeś płytę w stu procentach po polsku.
Z czego bardzo się cieszę. Obiecałem to sobie jakiś czas temu i choć miałem chwile zwątpienia, udało mi się je przezwyciężyć. Zarówno Bartek, jak i rodzina czy przyjaciele, którzy słuchali pierwszych wersji utworów, byli bardzo krytyczni i obiektywni, i pomogli mi przez to przejść. Z uśmiechem mówili: „Nie Dawid, to jeszcze nie jest to. Jest kilka fajnych zdań, ale inne powinieneś napisać od nowa. Ten utwór straci, jeśli zostanie z takim tekstem”. To bolesne, kiedy robisz coś, z czego jesteś zadowolony, a ktoś to kwestionuje, ale starałem się nie brać tego do siebie. Mijał wieczór i siadałem do tekstu jeszcze raz, ze świeżą głową. Dziś mogę powiedzieć, że jestem z tych tekstów naprawdę zadowolony. Nie tylko ja. Ci wszyscy ludzie, którzy towarzyszyli mi w procesie ich powstawania, teraz gratulują, klepią po plecach i mówią: „No, super! Widzisz, jednak dało się napisać dobry tekst, brawo!” (śmiech).
W Warszawie nie patrzą na ciebie spode łba przez „Małomiasteczkowego”? My tu ci daliśmy możliwości, przyjęliśmy jak swojego, a ty tak się odpłacasz?
Zdarzyły się pojedyncze emocjonalne reakcje. Ktoś zdenerwowany sugerował, że obrażam mieszkańców Warszawy. Zwykle towarzyszyła temu interpretacja zupełnie inna od tego, co ja widziałem w tekście. Pisałem o ludziach, którzy przyjeżdżają do Warszawy i starają się być bardziej warszawscy od tych, którzy z Warszawy pochodzą. O tych, którzy zapominają o swoich korzeniach i przejmują tempo, które nie jest dla małomiasteczkowych ludzi naturalne. Poza tym tekst utworu odnosi się do moich cech charakteru.
Dawid Podsiadło: Jestem gościem, który lubi siedzieć w domu, w nim czuję się fajnie i bezpiecznie. Lubię przebywać z ludźmi, ale niekoniecznie na imprezach. Nie jara mnie melanż, szczególnie taki, który trwa sześć dni w tygodniu. Może zresztą trochę zazdroszczę tym, którzy tak się bawią. Część mnie pewnie chciałaby być tak wyluzowana i młoda, nie myśleć o konsekwencjach… „Małomiasteczkowy” jest więc tekstem o mnie i o moich rówieśnikach, o pewnych cechach charakteru, a niekoniecznie o konkretnym mieście i jego mieszkańcach.
„Nie robię zdjęcia / Nie podpiszę tobie płyt”, „Staję się potworem” – to „Trofea”, utwór, który można odczytać jako skargę na popularność.
Nie mogę powiedzieć, żeby popularność była problemem, ale nie ma co ukrywać – ten temat jest obecny w moim życiu i czasem wiąże się z niekomfortowymi sytuacjami. Tym tekstem nie mówię jednak ludziom „dajcie mi spokój”, ale: „zobaczcie, jak to wygląda z mojej perspektywy”. Potrzebowałem oczyszczenia, a w piosence mogę sobie pozwolić na to, żeby powiedzieć coś mocniej, niż na przykład w wywiadzie. Ostrzegam jednak przed zbyt dosłownym odczytywaniem tekstów. W tym samym utworze padają słowa: „jeszcze kilka przyjemnych płyt i wyjadę w końcu stąd” – a tego nigdy nie miałem w planach, nie mam zamiaru wyjeżdżać.
Bardzo podoba mi się pomysł na „Co mówimy?”, w którym tekst rozpisany jest na role.
Zaczęło się od mojej zabawy w naśladowanie Sokoła. Myśleliśmy nawet o tym, czy nie zaprosić Wojtka, ale doszliśmy do wniosku, że nie będziemy mu zawracać głowy. Groove i rytm tego numeru jest trochę hiphopowy, więc wyszło naturalnie. Zaczęło się tylko od „ona mówi”, ale potem doszły pozostałe dwa głosy. Powstał tekst, który uważam za najzgrabniejszy na całej płycie.
Dawid Podsiadło i Matylda – interpretacja
Lubię też zamykającą album „Matyldę”, choć w tekście pojawia się gloryfikacja przemocy. Teraz ja będę udawała oburzoną, a ty się tłumacz…
Na początku wydaje się, że to gloryfikacja przemocy, ale już w następnym zdaniu jest do tego komentarz – przecież doskonale wiem, że przemoc tak naprawdę oznacza słabość.
Dawid Podsiadło: Ale tekst rzeczywiście opowiada o takim momencie, w którym nie masz już sił na poprawność polityczną i chciałbyś walnąć kogoś, kto cię denerwuje.
Oczywiście, nie byłbym w stanie uderzyć drugiego człowieka, moja wrażliwość na to nie pozwala. Mam nadzieję, że ominą mnie w życiu sytuacje, w których takie zachowanie jest koniecznością – na przykład obrona kogoś bliskiego.
Nie zdziwię się, jeśli za rok imię Matylda mocno awansuje w rankingu imion najczęściej nadawanych polskim niemowlętom płci żeńskiej.

Dawid Podsiadło: „Matylda” opowiada o takim momencie, w którym nie masz już sił na poprawność polityczną i chciałbyś walnąć kogoś, kto cię denerwuje / fot. Jacek Kołodziejski
Byłoby super, ale chyba nie mam takiego przełożenia. Taką siłę sprawczą mają politycy, królowie, dziadkowie i babcie…
Politycy chyba najmniej.
Tak? Myślałem o postaciach historycznych, ale w sumie… Moja Matylda przyszła z „Leona zawodowca”. Chodzi o nastolatkę, graną przez Natalie Portman, która zaprzyjaźnia się z płatnym zabójcą. Była bardzo odważna, silna, lojalna. Wydawało mi się, że to urocze, że właśnie ona jest dla mnie inspiracją w poszukiwaniu siły i pewności siebie.
W twoich tekstach niemało jest humoru, ale niekoniecznie podanego wprost, nie śpiewasz dowcipów. Podobnie bywa z wywiadami czy sceniczną konferansjerką – lubisz humor, który nie wszyscy chwytają w lot.
To prawda. Korzystam z takich środków humorystycznych, które mogą być nieczytelne dla kogoś, kto nie porusza się na co dzień w tej konwencji. Odpaliłem niedawno na YouTube jakiś filmik z mojego koncertu, nagrywany przez kogoś z publiczności. W pewnej chwili zacząłem coś mówić między utworami i słychać wyraźnie, że jakaś pani, raczej pozostająca pod wpływem alkoholu, komentuje: „Oeezuu, patrz, on znowu będzie pier**lił!” (śmiech). W pierwszym odruchu mnie to zasmuciło. Zrozumiałem, że niektórych będą interesowały tylko piosenki, a nie to, co próbuję przekazać pomiędzy wierszami. Ale czy to mnie zniechęca? Raczej nie. Humor Monty Pythona czy duetu Mann-Materna jest mi bardzo bliski, do tego dochodzą wpływy współczesnego zachodniego stand-upu. Powstaje mikstura, która co prawda nie działa w każdym miejscu i każdym towarzystwie, ale się jej nie wyrzeknę. Na szczęście niektórzy już się przyzwyczaili. Mówię coś trochę śmiesznego, a trochę niezręcznego, ale oni machają ręką: „A, spoko, on jest taki dziwny. Na szczęście fajnie śpiewa” (śmiech).
Ola Przegorzalska
Skąd się wziął Dawid Podsiadło?
Ma 25 lat i jest jedną z największych gwiazd polskiej muzyki. Szturmem zdobył szczyty list przebojów, bo już debiutancki album „Comfort and Happiness”, wydany w 2013 roku, sprzedał w ponad 150 tysiącach egzemplarzy i zgarnął „diamentową płytę”, co w polskich warunkach w XXI wieku jest zdarzeniem wyjątkowym. Zdominował też Fryderyki, wygrywając we wszystkich czterech kategoriach muzyki rozrywkowej. Sukces sprzedażowy powtórzyła druga, dwa lata młodsza płyta „Annoyance and Disappointment”.
Skąd się wziął Dawid? Urodził się Dąbrowie Górniczej i śpiewa od dziecka. Gdy miał sześć lat, wystąpił na szkolnej akademii, ale przestraszył się widzów i uciekł ze sceny. Potem zaczął się już do niej przyzwyczajać i w liceum założył z kumplami grupę Curly Heads. Zapisał się też do szkoły muzycznej na puzon, bo tylko taki instrument był wolny. Gdy w 2012 roku zgłosił się do drugiej edycji programu „X-Factor” nikt nie przewidywał, że będzie to dla niego trampolina do ogólnopolskiej kariery. Wygrał program i w przeciągu roku stał się gwiazdą.
Przeżywałem bardzo dużo skrajnych emocji – od euforii i stanu niedowierzania, że to wszystko się dzieje, do stanów totalnej depresji, przytłoczenia, tęsknoty za domem, samotności. Do tego w tym samym czasie pisałem maturę, więc to był bardzo ciężki okres.
– tak kilka lat później w jednym z wywiadów opisywał swój występ w „X-Factor”.
Właśnie wydaje trzecią płytę solową „Małomiasteczkowy” i wszystko wskazuje na to, że znów zamieni się ona w diament. Rusza też w trasę koncertową, która cieszy się niezwykłą popularnością. W ciągu kilku tygodni wyprzedano trzy koncerty na Torwarze (mieści się tam około ośmiu tysięcy widzów), po jednym w poznańskiej Arenie i wrocławskiej Hali Stulecia. W Krakowie będziecie mogli go zobaczyć i posłuchać jego występu 23 listopada w Tauron Arenie. Myślę, że warto obejrzeć jeden z fenomenów rodzimej muzyki.
Leszek Gnoiński