Wednesday, March 26, 2025
Home / Ludzie  / Gwiazdy  / Daria Zawiałow: Piekło, które kocham

Daria Zawiałow: Piekło, które kocham

Daria Zawiałow do „X-Faktora” poszła po męża – Tomasza Kaczmarka, wie czego chce, nie lubi się spóźniać. Wstaje o 5, zasypia po 24. „Teraz zaczęło się piekło”, mówi. A po chwili dodaje: „Ale ja to

Wywiad z Darią Zawiałow

Daria Zawiałow: Szukam oryginalności i myślę, że „Helsinki” są na to dowodem. To jest dla mnie 100 proc. Darii w Darii / fot. Piotr Porębski

Daria Zawiałow nie lubi się spóźniać. Wie czego, chce. Po naszym spotkaniu biegnie na audycję z Gabi Drzewiecką, jutro pojawi się u Kuby Wojewódzkiego. Trasa koncertowa promująca jej najnowszą płytę „Helsinki” trwa. Wstaje o 5, zasypia po 24. „Teraz zaczęło się piekło”, mówi. A po chwili dodaje: „Ale ja to piekło kocham. Pracowałam na nie od lat”

 

Justyna Kokoszenko: Zamierzam cię zapytać o coś, o co pytam większość moich koleżanek, a pytam nie bez powodu. Masz 27 lat, męża, właśnie wydałaś drugą płytę, a w wieku 15 lat przeprowadziłaś się sama z Koszalina do Warszawy. Czujesz się dziewczyną czy kobietą? I czy ma to dla ciebie jakiekolwiek znaczenie?

Daria ZawiałowZdecydowanie kobietą i ta różnica w odczuwaniu jest dla mnie bardzo ważna. Zmieniło się to tak naprawdę w ciągu ostatnich sześciu lat. Tworząc płytę „Akysz!” miałam 20 lat i byłam jeszcze dzieciakiem. Teraz, wydając płytę „Helsinki”, czuję się już kobietą. Proces tworzenia pierwszego albumu pomógł mi się nią stać, skrystalizował moje „ja”. Bo dla mnie bycie kobietą to właśnie świadomość siebie, podążanie za sobą. Kiedy jesteśmy nastolatkami, mamy autorytety, fascynujemy się ludźmi, których chcemy naśladować. Dla mnie bycie kimś dorosłym, dojrzałym to podążanie za tym, kim się jest i czego naprawdę się chce. Dziś wiem, czego chcę i wiem, kim jestem. Poza tym mam w sobie dużo życiowej mądrości, której jeszcze te sześć lat temu nie miałam.

Ile trwały prace nad każdym z twoich albumów?

„Akysz!” – około cztery lata. „Helsinki” – rok. Pierwszą płytę zazwyczaj tworzy się najdłużej. Nie masz ciśnienia, nie masz oczekiwań, nie masz deadline’ów. Najpierw musiałam dotrzeć się muzycznie z moim producentem i przyjacielem – Michałem Kushem. Potem zmierzyłam się z pisaniem własnych tekstów, nie wiedziałam wtedy nawet, że umiem to robić. Gdybym była na innym etapie życia i wiedziała, na jakim efekcie mi dokładnie zależy, trwałoby to znacznie krócej. Dlatego praca nad „Helsinkami” przebiegła już całkiem inaczej. Sami też wraz z Michałem wyznaczyliśmy sobie jakiś „widełkowy” termin. W branży mówi się, że „zdrowa przerwa” między wydawaniem albumów to dwa lata i chcieliśmy podążać za tym rytmem. Gdyby jednak się to nie udało, myślę, że świat by sie nie zawalił.

Mówisz, że „Akysz!” była na luzie. Ale byłaś już długo w muzycznym świecie. Nie czułaś presji, że to jest „teraz albo nigdy”? Uda się albo nie? Że się przebijecie albo zginiecie?

Czułam, że to jest teraz albo nigdy, ale po serii upadków byłam wewnętrznie pogodzona z tym, że ten materiał może przejść bez echa. Właściwie miałam przekonanie, które zresztą dzieliłam z Michałem, że zaraz nadejdzie moment szukania planu B. Tyle się wydarzyło, kiedy byłam nastolatką – „X-Factor”, „Mam Talent”, „Szansa na sukces” – i nic nie ruszyło do przodu. Te doświadczenia pozwoliły mi lekko zatracić wiarę w siebie, ale mimo to nie zrezygnowałam. Zawdzięczam to chyba nastoletniej brawurze. Byłam odważna, zawzięta, podnosiłam się po każdym upadku. Dziś też uważam się za odważną, ale chyba nie znalazłabym już w sobie tyle siły, gdybym miała to wszystko przechodzić jeszcze raz.

Czy kiedykolwiek myślałaś, że jak się nie uda, to zarzucisz marzenia o muzyce i zostaniesz panią w banku albo psycholożką? Jaki był ten plan B?

Daria Zawiałow

Daria Zawiałow: Cieszę się, że przy pierwszej płycie nie miałam kasy, aby poprosić o tekst którąś z wybitnych tekściarek / fot. Piotr Porębski

Nie zdążyłam go wymyślić! Jako 24-latka wydałam swój pierwszy album. I okazało się, że został ciepło przyjęty. Gdyby „Malinowy Chruśniak” nie ruszył, a potem to samo wydarzyłoby się z „Kundlem Burym”, zastanawiałabym się, co robić dalej ze swoim życiem. Na szczęście póki co nie muszę (śmiech). Byłam na tyle młoda, że mogłabym jeszcze wymyślić inną drogę życiową. Pewnie poszłabym w stronę dziennikarstwa albo w stronę mody. A może pisałabym piosenki dla innych? Naprawdę nie wiem.

Presja drugiej płyty. Druga nie może być gorsza niż pierwsza. Był stres?

Tak, dużo większy niż przy pierwszej. To się nazywa syndrom drugiej płyty. Jeśli ktoś po udanym debiucie mówi, że nie czuje tej presji, to chyba trochę ściemnia (śmiech). Podpowiedzi co dalej było sporo, „może idź bardziej rockowo, a może bardziej popowo” albo „pamiętaj, że druga płyta to sprawdzian”. Musiałam się zamknąć przed światem zewnętrznym i zastanowić się jak ja to widzę dalej, czego tak naprawdę chcę. Pracowaliśmy nad tym mocno z Michałem. Przez te lata zmieniliśmy się, dojrzeliśmy, wydaje mi się, że to naturalna kolej rzeczy. Mamy nowe fascynacje, inaczej myślimy. Uciekliśmy od presji, żeby móc cokolwiek powiedzieć własnym głosem, a nie spełniać oczekiwania

Daria Zawiałow w sesji Piotra Porebskiego

Daria Zawiałow: Mam w sobie dużo życiowej mądrości, której jeszcze te sześć lat temu nie miałam / fot. Piotr Porębski

Bałaś się porównań? Mela Koteluk? Nosowska? Trochę takich głosów pojawia się pod twoimi teledyskami. Uciekasz muzycznie od inspiracji polskimi twórczyniami czy robisz swoje i nie oglądasz się na muzyczne podwórko?

Szukam oryginalności i myślę, że „Helsinki” są na to dowodem. To jest dla mnie 100 proc. Darii w Darii. Przy „Akysz!” też czułam, że to jest bardzo moje, ale był to trochę zbiór moich muzycznych inspiracji. Myślę jednak, że zdecydowana większość porównań, z którymi się spotykam to „Kora” lub „Małgosia Ostrowska”. Wiele osób widzi we mnie „starą artystkę w młodym ciele”. Nigdy nie przeszkadzały mi te porównania, wymienione przez ciebie artystki to fantastyczne kobiety, które bardzo sobie cenię. Nie mam mocy wpływania na cudze skojarzenia. A przy pierwszej płycie, jako speszona debiutantka, te porównania traktowałam wręcz jak komplement!

Jak smakuje sukces po tylu latach walczenia o swoje?

Nie lubię słowa sukces.

Nie chcesz zapeszać?

Trochę. Staram się mocno stać na ziemi. Te wszystkie lata porażek i ciągłego uświadamiania sobie, że nic mi się wcale nie należy, tylko dlatego, że mam talent, zbudowały mocny grunt pod moimi stopami. Bardzo doceniam to, co się dzieje, bardzo się z tego cieszę, ale z tyłu głowy miga mi czerwona lampka, że ta bajka kiedyś przecież może się skończyć. Nie zawsze będę stać na świeczniku, kiedyś będzie trzeba ze sceny zejść. Staram się mieć do tego zdrowy dystans, nie chciałabym odlecieć na orbitę i przestać szanować ludzi, z którymi pracuję. Wolę ich doceniać. Doceniać to, co mam i cieszyć się tym tak mocno, jak tylko się da. Po prostu.

Ciekawe to, co mówisz. Jawisz mi się jako totalna ogarniaczka, osoba pragmatyczna, mocno stojąca na ziemi, taka, która idzie po swoje. Ale też wiem, że jesteś romantyczna w miłości, piszesz emocjonalne piosenki. Jak wygląda proces twórczy? Działasz zgodnie z planem? Bawisz się tym doświadczeniem? Ile w tym spontaniczności, a ile twardej realizacji pomysłu? Rozważna? Romantyczna?

Jestem Zosią Samosią. Życie mnie nauczyło, że jak sama czegoś nie dopilnuję, to tego nie mam. Lubię sprawować kontrolę nad wszystkim, co się dzieje. Sama prowadzę swoje kanały na social mediach. Można chyba powiedzieć, że jestem pracoholiczką, bo jestem non stop gdzieś i ciągle coś robię. Mój manager czasem mówi do mnie z przekąsem „Daria, ja ci nie mówię jak masz śpiewać” (śmiech). Od grudnia wstaję o 5 rano!

O 5? To o której chodzisz spać? Tak wygląda u ciebie proces tworzenia?

Mało śpię. Teraz kładę się około 24. Jest dość hardcorowo. A jak tworzę? Bardzo różnie to wygląda. Wiele zależy od Michała Kusha i od gitarzysty i współkompozytora Piotra „Rubensa” Rubika. Czerpię inspiracje praktycznie ze wszystkiego. Z filmów, książek, muzyki, życia, ludzi, otoczenia, natury. Staram się nie negować żadnych bodźców. Michał przesyła mi szkic aranżu i wtedy wymyślam linię melodyczną. Potem, często od razu przychodzi mi do głowy tekst. Tak było w przypadku „Szarówki”. Zaśpiewałam praktycznie całą linię melodyczną, nagrywając ją na dyktafon, przy pierwszym odsłuchu tego wstępnego aranżu. Tekst powstał w pół godziny. Zdarza się, że siedzę miesiącami nad piosenką, bo jej nie czuję albo po prostu jakoś nie wchodzi mi, ale nie chcę jej porzucać, bo wiem, że ma potencjał.

Kiedyś bałaś się pisać. Teraz sama piszesz wszystkie teksty do swoich piosenek. Wokal jest kolejnym instrumentem, czy piosenka musi posiadać tekst?

Tekst jest ważny! Dziś nie wyobrażam sobie, że ktoś miałby za mnie pisać. Zbyt wielką frajdę mi to sprawia. Cieszę się, że przy pierwszej płycie nie miałam kasy, aby poprosić o tekst którąś z wybitnych tekściarek. Słowa mają ogromne znaczenie. Staram się zawsze zostawić słuchaczowi furtkę, żeby mógł interpretować moje utwory po swojemu. Właściwie każdy, kto prezentuje mi później swoją interpretację i pyta, czy to właśnie o tym jest ta piosenka, uzyskuje moje potwierdzenie (śmiech). Uwielbiam to, jak różnie ludzie interpretują moje piosenki. Głęboko mnie porusza, że każdy czuje je przez pryzmat własnych doświadczeń.

Jako dzieciak marzyłaś o pudełku, które dostawali laureaci konkursu Od Opola do Przedszkola. Zresztą, mało na którym dziecku to pudło nie robiło wrażenia. Słodycze, zabawki… Wtedy je wygrałaś. Co dziś by się znalazło w pudełku Darii Zawiałow?

Popcorn, Netflix i kanapa (śmiech). A tak serio… bardzo bym chciała, żeby w tym pudełku była informacja, że wiecznie będziemy grać koncerty! (śmiech). Nie sądziłam, że na naszej trasie będzie tyle wyprzedanych koncertów, a jakby ktoś mi powiedział kiedyś, że wyprzedamy Warszawską Stodołę na tydzień przed koncertem… no nie uwierzyłabym. Muzyka jest dla mnie trochę pretekstem do koncertowania. Za każdym razem, kiedy wychodzę na scenę i widzę tłumy ludzi jestem zszokowana, że ktoś w ogóle przyszedł. Zwłaszcza jeśli jest to dwutysięczna publika na naszym klubowym koncercie i przyszli specjalnie na nas! Zawsze przed graniem, w garderobie, pytam jednego z moich techników czy ktoś przyszedł. Adrenalina i stres przed tym, jak się sprzeda koncert, są ogromne.

Który koncert totalnie cię pozamiatał?

Wiele z nich miało moc. Jeden z najważniejszych to koncert na Męskim Graniu w moje 26. urodziny. Pięć tysięcy ludzi zaśpiewało mi „Sto lat” i wspaniale się bawili przez cały występ. Zapamiętam to do końca życia. Niemniej jednak ostatni koncert w Stodole absolutnie pobił wszystko – przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Nigdy nie widziałam tak szalejącej, zaangażowanej w koncert publiki. Coś niesamowitego.

A jak zapowiadają się festiwale w tym roku? Pogracie?

Będziemy na Woodstocku – bardzo na to czekałam. Coś mi mówi, że może to być koncert życia. Przed chwilą byliśmy headlinerami na Springbreak’u. Zagramy na Kazimiernikejszyn, w Dolinie Charlotty, Co Jest Grane Festival, Olsztyn Green Festival i na wielu innych, o których jeszcze nie mogę mówić głośno. Przed nami jednak najpierw wiele koncertów juwenaliowych.

Czy Zosia Samosia oddaje czasem kontrolę?

Oddałam! Przy teledysku do „Szarówki”. To znaczy byłam na planie, ale naprawdę odpuściłam pracę nad tym klipem i powierzyłam ją innym. Nawet gdybym chciała się zająć produkcją klipu, fizycznie nie pogodziłabym tego z przygotowaniami do premiery płyty i trasy koncertowej. Mieliśmy wtedy codzienne próby z chłopakami i masę innych zajęć, wywiadów, sesji, spotkań itp. Michał wpadł na pomysł, żeby zrobić teledysk o smutnym psie. Jestem totalną psiarą i zapaliłam się do tego. Ekipa PSYCHOKINO, którą uwielbiam, napisała scenariusz, który okazał się bardzo mocny, poruszający ważny problem. Czytaliśmy go razem z zespołem i wszyscy mieliśmy łzy w oczach. Czułam, że mogę zaufać i oddać to w ich ręce. Ale nigdy nie wpadłabym na to, że ten piesek (Falko) zagra lepiej niż niejeden człowiek (śmiech). Ten teledysk jest naprawdę wybitny. A mogę tak chyba mówić, bo nie maczałam w nim palców (śmiech). To inni powinni zbierać za niego pochwały i tu właśnie ukłony w kierunku Psychokina i psiego aktora.

zawiałow

Daria Zawiałow: Ja i Tomek potrafimy w trasie zmienić się w kumpli. W zespole panuje mega klimat. Przyjaźnimy się i szanujemy / Piotr Porębski

Do „X-Faktora” poszłaś po męża – Tomasz Kaczmarek również był jego uczestnikiem. Teraz gracie razem. Jak to funkcjonuje?

Zawsze mówiłam, że nie chcę być z muzykiem, że muzycy to często dranie, a dziś sobie nie wyobrażam nie być z muzykiem. Z tym muzykiem oczywiście (śmiech). Ja i mój mąż, Tomek potrafimy w trasie zmienić się w kumpli. W zespole panuje mega klimat. Przyjaźnimy się i szanujemy. Mam w sobie dużo męskich cech i koledzy, z którymi gram, traktują mnie jak kumpla. W busie ja i Tomek oprócz tego, że jesteśmy małżeństwem, jesteśmy kumplami z zespołu. Dla mnie podróżowanie z mężem, przeżywanie tego wszystkiego razem, jest świetne! Potem wspólne powroty na chwilę do domu, szybkie przepranie się, szybki Netflix i znów w trasę. Bardzo sobie cenię, że się nie mijamy. Możemy spędzać dużo czasu razem. Nie ma też wielu spięć, raczej te doświadczenia generują u nas dużo wsparcia i wzajemnego zrozumienia. Super się dobraliśmy, jesteśmy bardzo podobni. Rzadko się kłócimy. Częściej się kłócę z Kushem, który traktuje mnie jak młodszą siostrę. Wszyscy się bali, że będę drzeć koty z Tomkiem, a jak się spinam to właśnie z Michałem (śmiech).

Jak teraz wygląda twój dzień?

Bardzo różnie. Kiedy nie jestem w trasie, muszę rano wcześnie wstać, żeby umyć głowę! O 7 mam zazwyczaj pierwsze spotkania. Przy pierwszej płycie nikt za bardzo się mną nie interesował, a teraz mam cały wykaz wywiadów, które powinny się odbyć. I upychamy wspólnie z wytwórnią te wywiady do prasy, do radia, pomiędzy nagrywanie audiobooka, moje obowiązki i sesje zdjęciowe, próby, dom, rachunki.

Jakiego audiobooka?

Właśnie ukazał się audiobook, który nagrałam dla Storytell „Dr. Jekyll i Pan Hyde”. Zachęcam do posłuchania. Styczeń, luty, marzec i kwiecień to było jakieś kosmiczne piekło… Ale ja kocham to piekło. Jestem pracoholiczką, kocham to, co robię i nie narzekam.

OK. Masz strategię zadbania o siebie w tym wszystkim?

Nie mam. Staram się nie zwariować, ale wiesz co? Ja tak długo na to czekałam, że cieszę się z tego! Nawet jak wracam zmordowana do domu, jak nie mam siły, jak płaczę w poduszkę ze zmęczenia czy rozkłada mnie choróbsko… cieszę się, że to się dzieje. To jest takie wyczekane. Jakkolwiek by mnie męczyło, jest pięknie.

Justyna Kokoszenko

Blogerka (Blimsien.com), dziennikarka, projektantka ubioru, wyznawczyni girl power, pomysłodawczyni i założycielka facebookowych grup Girl Gang by Blimsien, która wspiera kobiety na zasadzie sisterhoodu (idei siostrzeństwa). Ekspertka w zadawaniu sobie i innym pytań. Dzięki niej kobiety uczą się osiędbania.

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ