Dagmara Skalska: Po co medytować?
Im trudniejsza, bardziej uporczywa jest zewnętrzna lub wewnętrzna sytuacja, tym ważniejsza staje się w niej dbałość o swobodę, przyjaźń i humor
Pierwszy raz, mając głęboką motywację, usiadłam do medytacji pięć lat temu. W moim życiu wiele się wtedy działo – po ośmiu latach szczęśliwego małżeństwa mój mąż zmarł niespodziewanie na raka, a ja zostałam sama, w trudnym położeniu
Od tamtego momentu nie mogłam dalej rozwijać naszej firmy, więc straciłam źródło dochodu. Mieliśmy kredyt hipoteczny we franku szwajcarskim i teraz na mnie spoczęła odpowiedzialność za spłatę całego długu. Niestety, konto było puste, gdyż wszystkie środki zainwestowaliśmy w terapię onkologiczną, która się nie powiodła. Jedyną opcją było pozbyć się domu. Mimo to, choć zrezygnowałam z całego majątku, nadal pozostałam z długiem – wartość kredytu znacząco przewyższyła wartość hipoteki. I tak dwunastego lutego, tydzień po moich dwudziestych siódmych urodzinach, stanęłam przed wyzwaniem:
Musisz uporządkować bałagan, z którym zostałaś i rozpocząć nowe życie
Sprawa nie była prosta. Doskwierało mi fizyczne wyczerpanie, ból po stracie pozbawiał mnie sił, lęk przed nieznanym nie pozwalał spać. Pamiętam, że trudno było mi zebrać myśli, aby stworzyć plan działania, nie wspominając już o samej aktywności. A poczucie wewnętrznego spokoju? Pozostawało w sferze marzeń… „Może kiedyś jeszcze poczuję spokój”, myślałam z niedowierzaniem.
Na szczęście kilka miesięcy po stracie ukochanego spotkałam swoich nauczycieli medytacji. Pamiętam ten moment bardzo wyraźnie. Trudno zapomnieć chwilę, w której po długotrwałym cierpieniu przychodzi ukojenie. Wtedy doceniasz jego smak. To co poczułam po wspólnej medytacji z Lamą, można porównać do sytuacji, gdy nagle ktoś zamyka okiennice pomieszczenia wychodzącego na zatłoczoną i gwarną ulicę. Nastała cisza. Tik-tak – możesz usłyszeć dźwięk zegara. Bzzzzz – rejestrujesz bzyczenie owada przelatującego obok ucha. Po długim czasie mogłam być wreszcie obecna w chwili teraźniejszej. Wcześniej nie byłam w stanie poczuć smaku kanapki, odczuwałam jedynie nieprzyjemne skręcanie w okolicach brzucha. Tak działa długotrwały stres. Gdy poznałam buddyjską medytację oraz praktykę Calligraphy Health System (medytację w ruchu), ponownie mogłam oddychać pełną piersią. Znów mogłam usłyszeć siebie, zamiast wysłuchiwać rozwrzeszczanych wątpliwości i uporczywych wspomnień. Mogłam siedzieć w ciszy i skupieniu, choć jeszcze chwilę temu nie miałam wyboru i biegałam, aby zagłuszyć własne lęki. Systematyczna medytacja sprawiła, że świat (i mój umysł) spowolnił. Obserwowałam, jak myśli i emocje przepływają i oddychałam głęboko. Wdech… Wydech. Płakałam. Ale tym razem nie ze smutku i tęsknoty, lecz ze szczęścia i ulgi. Jakby ktoś dał mi szansę na nowe życie.
Medytacja to był początek czegoś wspaniałego w moim życiu. Odzyskałam wolność. Mogłam pełną piersią oddychać. Od tamtej chwili medytuję codziennie. Od kiedy swoim doświadczeniem dzielę się w książkach, na blogu, na warsztatach, mam poczucie, że to trudne doświadczenie nabrało sensu. Dzisiaj uważam medytację za wspaniałą ścieżkę do zbudowania wewnętrznego nadmiaru i odkrycia własnego potencjału.
W tym roku minęło pięć lat od przełomowych wydarzeń w moim życiu, a ja dzięki nim nie tylko zbudowałam wewnętrzną moc, lecz także odkryłam, co chcę w życiu robić. Bycie nauczycielem systemu uzdrawiania Calligraphy Health (metoda ta łączy w sobie praktykę Tai-Chi, Chi-gong i jogi. Uwalnia napięcie i stres skumulowany w ciele i umyśle) daje mi bardzo wiele radości. Dzięki medytacji mogę utrzymać pozytywne nastawienie do sytuacji i nie tracę go nawet wtedy, gdy okoliczności są uporczywe. Mój nauczyciel, Lama Ole Nydhal, mówi:
Im trudniejsza, bardziej uporczywa jest zewnętrzna lub wewnętrzna sytuacja, tym ważniejsza staje się w niej dbałość o swobodę, przyjaźń i humor.
Dagmara Skalska
Antoni Kuczaj 28 marca, 2020
Medytacja, refleksje, modlitwa, podsumowanie… różne określenia, ten