Rzecz o pięknym smutku
O swoim świecie fantastyki, inspiracjach i smutku opowiada Dagmara Matuszak - artystka, ilustratorka książek m.in. Neila Gaimana i Andrzeja Sapkowskiego
O swoim świecie fantastyki, inspiracjach i smutku opowiada Dagmara Matuszak – artystka, ilustratorka książek m.in. Neila Gaimana i Andrzeja Sapkowskiego
Co się dziś śniło Dagmarze Matuszak?
Miałam sen, że ratuję członków ruchu oporu przed nazistowskimi okultystami, a cała rzecz dzieje się w starym sanatorium na południu Francji…
Jaki był Pani pierwszy ważny rysunek?
Trudno powiedzieć, jest ich tak dużo. Moja mama przechowuje nabazgraną przez trzyletnią Dagę postać w czymś na kształt pióropusza, z zanotowanym dialogiem: „Co to jest?”; „Indianin… O Boże, zapomniałam sukni i fai!”. Z tamtego okresu zachował się też obrazek przedstawiający rączkę Edwarda Gierka, pozdrawiającego tłumy z wnętrza czarnej wołgi.
Gdyby tamta trzyletnia dziewczynka nie chciała być artystką, zostałaby…?
Historykiem, programistką albo trenerką koni.
Co jest dla Pani inspiracją?
Wyobraźnia. Literatura. Mam umysł bardzo podatny na piękną frazę i na piękne światło. I na muzykę – kiedy idę ulicą, słuchając muzyki, realizm obrasta w magię i wszędzie widzę sceny warte namalowania.
Żyje Pani w świecie fantastyki. Baśnie, legendy, eposy rycerskie. Czy rzeczywistość też może być natchnieniem?
Tylko o tyle, o ile uda się ją jakoś przyprawić. Ja się w ogóle za dobrze nie odnajduję we współczesności – przyznaję się szczerze do eskapizmu. Nie mam TV, a gazety i internetowe serwisy informacyjne czytam rzadko. Wolę utopie, dystopie i gry komputerowe.
A z kim pracuje się Pani najlepiej? Z Sapkowskim, z Gaimanem czy może samotnie?
Współpracę z obu panami wspominam bardzo dobrze. Kreują niebywale potężne światy, cudowne dla ilustratora. Poza tym zostawili mi całkowicie wolną rękę, więc pracowało mi się tak, jakbym pracowała sama. Chciałabym jeszcze wrócić do wydanych wraz z Gaimanem Melindy i Maladie. Może zrobimy ich poprawione edycje? A co do nowych rzeczy, to Gaiman zaczął pisać kolejny wiersz, który ma być przeze mnie zilustrowany, ale utknął w okolicach trzeciej zwrotki. Może kiedyś go skończy. Rzecz ma być o osiemnastowiecznych androidach.
Zarówno w ilustracjach do Melindy, jak i innych Pani kreacjach przeważa jeśli nie smutek, to przynajmniej melancholia. Dlaczego?
To prawda. Mam szczęście, że nie pracuję w reklamie, bo miałabym kłopot. Jestem okropnym ponurakiem i malkontentką i myślę, że mój charakter dość mocno odciska się na mojej twórczości. Ale chciałabym – i mam nadzieję, że przynajmniej od czasu do czasu mi się to udaje – żeby ten smutek nie był płaski, tylko zawierał w sobie możliwości, doświadczenia, tajemnice, tęsknoty.
Rozmawiała Monika Skowron