Friday, February 7, 2025
Home / Styl życia  / Podróże  / Czwarty rok w podróży: Straciła syna, zyskała nowe życie

Czwarty rok w podróży: Straciła syna, zyskała nowe życie

Pcham Do Przodu – mimo przeciwności losu

pustynia, niebieskie niebo, kobieta spaceruje tyłem do kamery

Pcham Do Przodu – W podróży życia od czterech lat

„Nie miałam nic do stracenia. Zamiast myśleć o tym, że świat mi się zawalił, stwierdziłam, że muszę odnaleźć nowy sens i potraktować to tak, jakbym dostała jeszcze jedno życie. Chcę pokazywać ludziom, że w moim życiu wydarzyły się rzeczy łatwe i trudne, z niektórymi sobie poradziłam, z innymi nie. Ale mimo to pcham do przodu i dlatego tak nazywa się moja twórczość. Dla mnie to nie jest tylko nazwa, to bardziej motto”.

 

Sandra Śnieżek podróżuje od czterech lat, prowadzi bloga „Pcham Do Przodu”, a także kanał YouTube, na którym pokazuje swoje życie codzienne. Mieszka w samochodzie terenowym, który został przerobiony na dom na kółkach przez jej partnera. Razem z nimi podróżują trzy psy, dwa z nich przygarnięte w Afryce. Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że jest szczęściarą. Podróż Sandry zapoczątkowały jednak drastyczne wydarzenia, które zmusiły ją do porzucenia dotychczasowej strefy komfortu. Opowiada o tym „Miastu Kobiet”:

Orka Politowicz: Skoczyłaś na głęboką wodę już w bardzo młodym wieku. Twoja historia jest skomplikowana – od wyjścia za mąż za granicą w wieku 18 lat, przez ciężki rozwód, samotne wychowanie dziecka w spektrum autyzmu, a później jego stratę. Czy mogłabyś pokrótce opowiedzieć o tych wydarzeniach, które skłoniły cię do kompletnej zmiany stylu życia?

kobieta we wschodnim stroju siedzi na podłodze meczetu

Sandra Śnieżek – Meczet Nasir w Iranie / fot. Pcham Do Przodu

 

Sandra Śnieżek: Tak, chociaż wracanie do tamtych lat nie jest przyjemne. Po rozwodzie przeprowadziłam się do Anglii, gdzie chciałam zacząć nowe życie z moim synem. Wiedziałam, że Anglia będzie dla niego lepszym środowiskiem, wtedy w Polsce temat autyzmu był tabu. Mało było wsparcia w tym temacie. Mnóstwo problemów zamiatało się pod dywan i robiło dobrą minę do złej gry. Ja też to robiłam, przez wiele lat. Udawałam, że daję sobie radę i że jest dobrze, mimo że nie było. Ale co innego mogłam zrobić? Wyciąganie ręki po pomoc nie przynosiło efektów. Byłam odrzucana, ja i mój syn, który nigdy nie został oficjalnie zdiagnozowany, mimo że wielokrotnie o to prosiłam. Musiałam się dokształcić samodzielnie, nauczyć się radzić z trudnym synem.

Lata płynęły, jemu dobrze szło w szkole, mimo że w domu sprawiał bardzo duże problemy wychowawcze (każdy rodzic, który ma dziecko autystyczne, będzie doskonale mnie rozumiał). Ja w Anglii zrobiłam niezłą karierę, zarabiałam dużo pieniędzy, poznałam nowego mężczyznę i zaczęliśmy iść przez życie razem. Kupiliśmy dom, wszystko szło całkiem dobrze. Później spadł na mnie grom z jasnego nieba – mój syn w wieku 16 lat zabił naszego psa.

Gdy wróciłam tego dnia do domu, czekał spakowany, żeby zawieźć go do ośrodka specjalnego. Wtedy widziałam go po raz ostatni, oddałam go pod opiekę specjalistów. Wiedziałam, że tego problemu już w domu nie rozwiążemy.

 

Zobacz także:

5 powodów, dla których każda kobieta powinna spróbować podróży solo chociaż raz

Jak wyglądało to pożegnanie?

W drzwiach ośrodka mój syn oświadczył, że nie chce mnie więcej widzieć i nie chce mieć ze mną kontaktu. Potem nas rozdzielono i to był koniec. Byłam emocjonalnym wrakiem, bardzo mocno to przeżyłam. Razem z wieloma specjalistami doszliśmy do wniosku, że zarówno dla mnie, jak i dla niego będzie lepiej, jeśli tam zostanie. Był prawie dorosły, wiedziałam, że oni mogą przygotować go do samodzielnego życia. To było bardzo trudne, serce matki nie dopuszcza takiej decyzji. Wiedziałam, że jeśli on tak zdecydował, to muszę to uszanować i nauczyć się akceptować nowe realia. Pozostało pytanie, co zrobić z resztą życia. Czułam, że to moja ogromna życiowa porażka, rodzicielska porażka.

Czy to, co przeszłaś, można porównać do żałoby?

Tak, zdecydowanie. Nie byłam w stanie dłużej pracować, nie byłam w stanie wykonywać prostych czynności, wynikających z codziennej rutyny. Przez wiele miesięcy nie mogłam wejść do jego pokoju, musiałam jeździć po mieście innymi trasami. To było przejście przez taką nietypową żałobę, stratę dziecka, mimo że dalej żyło. Doszło nawet do tego, że zorganizowałam pogrzeb własnego syna. Doradziła mi to jedna z terapeutek, na które miałam szczęście trafić.

Podjęłaś się też innej, niestandardowej terapii – postanowiłaś kompletnie zmienić swój styl życia.

samochód terenowy z namiotem na dachu, pustynia

Pcham Do Przodu – Samochód terenowy przerobili na campera / fot. Pcham Do Przodu

 

Jedyne, co wtedy wiedziałam na pewno, to że muszę sprzedać dom i zacząć robić coś zupełnie nowego. Te wydarzenia mocno zweryfikowały relacje z ludźmi dookoła mnie – wiele osób mnie zawiodło, także najbliższych, członków rodziny, których wsparcie było mi wtedy tak bardzo potrzebne. Wtedy też zaczęły wracać do mnie nigdy nie zrealizowane marzenia z młodości, o dalekich podróżach. To stało się bardzo szybko – minęło około pół roku od tych przykrych wydarzeń do momentu, gdy wyjechaliśmy z Anglii.

Życie jest tak niezwykłe, że jak już wiesz czego chcesz, to ono tak zawiruje twoją rzeczywistością, że twoje marzenia się spełnią.

 

Polecamy:

Północ – Południe. 3 tygodnie w Tajlandii – co zobaczyłam i za ile

Spodobało mi się to co napisałaś na swoim blogu – historia o tym, jak twoja mama wołała cię na oglądanie programów podróżniczych mówiąc „chodź, bo to jest coś, czego nigdy nie zobaczysz”. Czy te wspomnienia miały wpływ na twoją decyzję?

To mój partner wyszedł z inicjatywą. Zaproponował przerobienie naszego samochodu na dom na kółkach i wyruszenie nim w podróż. Kiedyś to nie było możliwe, bo byłam zajęta pracą, wychowywaniem dziecka. A wtedy te wrota się nagle otworzyły i zrozumiałam, że nic nie stoi na przeszkodzie.

Nie miałam nic do stracenia. Nie miałam też żadnych obaw, bo można powiedzieć, że trochę przestało mi na tym życiu zależeć. Zaczęłam je postrzegać zupełnie inaczej.

Zamiast myśleć o tym, że świat mi się zawalił, stwierdziłam że muszę odnaleźć nowy sens i potraktować to tak, jakbym dostała życie od nowa.

 

 

 
 
 
 
 
View this post on Instagram
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

A post shared by Pcham do Przodu (@pchamdoprzodu)

Jaki na początku był zamysł waszej podróży? Mieliście konkretne miejsce docelowe, czy od początku wiedzieliście, że będziecie ciągle w ruchu?

 

Na początku chcieliśmy zjechać Amerykę Południową, ale nie było to możliwe ze względu na pandemię. Więc zamiast tego pojechaliśmy do Europy, żeby zobaczyć jak daleko uda nam się przebić. Zawsze mogliśmy powiedzieć, że wracamy do Polski, więc nie było zbytniego ryzyka, że ktoś nas zatrzyma.

Najpierw dojechaliśmy do Albanii, zjechaliśmy Europę, potem Bliski Wschód – Gruzję, Armenię, Iran. Następnie dojechaliśmy do Afryki Zachodniej, przez Maroko, Mauretanię, Senegal aż do Gwinei. Teraz jesteśmy w drodze do Indii.

Nocujemy w namiocie, na dachu naszego samochodu. Śpimy na dziko, szukamy sobie komfortowych miejsc w otoczeniu natury. Nigdzie nam się nie śpieszy – w każdym miejscu zostajemy tyle, ile chcemy, czasem kilka dni, czasem dłużej. Wyszukujemy miejsca na mapach i po prostu tam jedziemy. Docelowo chcielibyśmy znaleźć miejsce do osiedlenia się na stałe. Ale ta podróż jest dla nas najważniejszym procesem. Jedynym ograniczeniem są tak naprawdę sprawy wizowe. Zabawne jest to, że ja nigdy nie byłam „wyprawową” osobą. Bardziej wpisywałam się w standard „all inclusive”, nie lubiłam spać pod namiotem, byłam przyzwyczajona do fajnych hoteli i drinków z palemką – do luksusu. Moja kultura podróży drastycznie się zmieniła.

Sama podjęłaś decyzję, że chcesz spróbować takiej gwałtownej zmiany?

Kobieta w kapeluszu na tle kwiatów

Pcham Do Przodu – Sandra Śnieżek / fot. Pcham Do Przodu

 

Tak, mimo że to było kompletne wyjście z mojej strefy komfortu. Wiedziałam, że to będzie dla mnie trudne. Ale bardzo zależało mi na terapeutycznej stronie tej podróży. Nie chciałam siedzieć i płakać do końca życia, rozczulać się nad sobą, jaka to jestem biedna i poszkodowana. Warto tutaj wspomnieć, że w pierwszych miesiącach po tych trudnych wydarzeniach z moim synem, zupełnie odmówiono mi pomocy. Lekarze powiedzieli mi, że mój przypadek jest zbyt trudny. Że oni nie mogą mi pomóc. Zaproponowali mi leki, a ja nie chciałam ich brać, bo to nie rozwiązywało mojego problemu. Wiedziałam, że nikt nie przepracuje tego za mnie, że muszę zrobić to sama.

 

Nie przegap:

Amazonia: Piranie i Świątynie Boga

Kończysz w tym roku 50 lat, a podróżujesz od czterech. W jaki sposób się utrzymujecie?

Za pieniądze ze sprzedaży domu kupiliśmy mieszkania, z których mamy dochód pasywny. Wystarcza nam na podróżowanie, nie jesteśmy bogaci, ale nie musimy biedować. Nie musimy się martwić, jak się coś zepsuje, ani jak któreś z nas zachoruje. W całym tym nieszczęściu miałam dużo szczęścia. Nie ma dnia w którym bym nie wychwalała mojego obecnego stylu życia, to niesie dużo radości.

Jakie trudności napotkałaś podczas pierwszych miesięcy podróży? Czy teraz już czujesz się przygotowana na wszystkie ewentualności?

Wydaje mi się, że nieważne jak długo się podróżuje, nigdy nie jest się gotowym na wszystko. Ciągle coś mnie zaskakuje. Moja strategia na życie jest teraz taka, żeby spodziewać się niespodziewanego. Wiem że nie mogę wszystkiego zaplanować i przewidzieć, nawet jeśli wjeżdżam do tego samego kraju drugi lub trzeci raz. Życie polega na tym, żeby dawać sobie radę i nie bać się problemów.

Chyba dlatego ludzie się boją podróżowania – boją się, że czegoś nie wiedzą i że sobie nie poradzą. Nie da się wiedzieć wszystkiego, trzeba nauczyć się radzić z bieżącymi sytuacjami.

Czy to są naprawy samochodu, czy zakup karty sim, który potrafi zająć kilka dni w niektórych krajach, czy kupowanie chleba rano, gdy jeszcze nie wiesz, gdzie jest piekarnia. W każdym nowym miejscu trzeba sobie wyrobić nową rutynę, nie wiesz, gdzie się idzie na kawę, ani gdzie jest sklep. Życie w podróży na pewno nauczyło mnie pokory. Nieustannie musisz stawiać czoła tym codziennym wyzwaniom, ciągle wydarza się coś nie po twojej myśli. Wydaje mi się, że czasem mamy tendencję do idealizowania podróży, bo to jest coś, o czym tak marzymy, na co czekamy…

To chyba dlatego, że ludzie mylą podróż z wakacjami. A wakacje to jest coś zupełnie innego, to czas zaplanowanego odpoczynku, wydawania pieniędzy, dobrej zabawy. Podczas gdy podróż jest po prostu życiem, funkcjonowaniem tak jak normalnie, tylko że w innym miejscu.

plaża, woda i camper

Podróżuje już czwarty rok – Pcham Do Przodu / fot. Pcham Do Przodu

 

Tak, to jest kwestia podejścia. I innej logistyki, bo jeśli jedziesz na wakacje, na krótki czas, nawet parę tygodni, to możesz sobie zaplanować nocleg, sprawdzić ceny, sposoby transportu. Przygotować się na wiele ewentualności, a nawet jeśli nie jesteś na coś przygotowana, to masz wyznaczoną datę końcową wyjazdu, więc wiesz, że jeśli spotka cię coś niekomfortowego, możesz zwyczajnie przeczekać. A do takiej podróży długofalowej trzeba podejść z innej perspektywy – być gotowym na dopasowywanie się, na radzenie sobie z przeciwnościami i adaptację do środowiska, w którym się akurat znajdziemy. To zawsze wychodzi w praniu. My na przykład nigdy nie jesteśmy w stanie dokładnie przewidzieć, czy uda nam się dojechać tam, gdzie sobie założymy. Wiele rzeczy się zmienia na świecie, logistycznie nie jest możliwe zaplanowanie podróży na rok do przodu.

Wielu Polaków uważa, że podróż jest dobrem luksusowym, czymś na co potrzeba dużo pieniędzy i odwagi. Jakie ty masz podejście? Czy każdy może wyruszyć w podróż życia?

Moim zdaniem jest tak, że jak dużo zarabiasz, to dużo wydajesz. Jeździsz na luksusowe wakacje i wydajesz dużo pieniędzy, myśląc że to jedyny sposób. Ale można podróżować tanio. Jeśli spróbujesz, okazuje się, że nie potrzebujesz tylu rzeczy do szczęścia.

To jak mało pieniędzy my wydajemy na życie, to się w głowie nie mieści. I to nie tylko my. Spotykamy po drodze wielu ludzi, którzy żyją za jeszcze mniejsze pieniądze i mają jeszcze mniej, a podróżują dłużej niż my. To poszerza horyzonty, pokazuje zupełnie inne podejście do życia.

W Polsce wielu osobom wydaje się to jeszcze nieprawdopodobne, mało osób podróżuje na dużą skalę. Natomiast na zachodzie jest to bardzo popularne i normalne – często po skończeniu studiów jedzie się na rok na wolontariat albo w podróż po świecie, i jedzie się często bez pieniędzy albo z zamiarem dorobienia po drodze. Pieniądze na pewno pomagają – trudno jest zacząć zupełnie bez nich. Ale nie potrzeba ich wiele.

Myślę, że korporacyjny świat bardzo mocno uczy nas materializmu. Jeśli bierzemy udział w wyścigu szczurów, tracimy perspektywę na to, jak mało tak naprawdę potrzeba do szczęścia.

Chcemy mieć fajne mieszkanie, szybki samochód, wszystko co posiadamy ma być jak najlepsze. Łatwo jest wpaść w pułapkę konsumpcjonizmu. A przecież tak naprawdę nie ma znaczenia, czy masz żyrandol za 10 zł z bazaru, czy za kilka tysięcy. Ważne jest, czy masz prąd.

 

 

 
 
 
 
 
View this post on Instagram
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

A post shared by Pcham do Przodu (@pchamdoprzodu)

Na co dzień pasjonatka krakowskiego środowiska muzycznego, wokalistka i producentka. Dziennikarstwo ma we krwi, a jak zwykła mawiać, z genami nie wygrasz.

Oceń artykuł
1KOMENTARZ
  • Aldona 30 lipca, 2024

    Podpisuję się pod tym co mówi Śnieżka.. Pogoń za luksusem nie pozwala cieszyć się małymi rzeczami. Zadajmy sobie pytanie jakie zadał Fromm „:mieć, czy być”” ?

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ