Friday, October 4, 2024
Home / Kultura  / Film  / Częstotliwość porzuconej kochanki. Justyna Pawlak – kobieta, która wyprodukowała „Infamię”

Częstotliwość porzuconej kochanki. Justyna Pawlak – kobieta, która wyprodukowała „Infamię”

Na pierwszym planie filmowym podawała herbatę, pilnowała ciszy i zajmowała się sokołem. Dziś jest w czołówce producentek i producentów filmowych

Infamia - kadr z filmu

„Infamia”, kadr z filmu

Z producentką najnowszego hitu Netfliksa, serialu „Infamia”, historii romskiej dziewczyny, która planuje zostać raperką, nie jest łatwo umówić się na rozmowę. Justyna Pawlak, Członek Zarządu i Szef Produkcji Fabularnej wiodącego domu produkcyjnego Watchout Studio, wciąż jest zaangażowana w działania okołopremierowe serialu i jednocześnie w kolejne produkcje, ale kiedy w końcu znalazła czas w weekendowy poranek, okazało się, że o swojej pracy i miłości do kina mogłaby rozmawiać godzinami.

Przychodzi ktoś do ciebie, załóżmy młoda dziewczyna i pyta jakie cechy powinna mieć, żeby być producentką filmową. Co jej mówisz?

Mówię, że przede wszystkim trzeba być zdeterminowanym, wytrwałym i nie bać się marzyć.

To zacznijmy od marzeń

Pamiętam siebie już jako pięciolatkę, która siedzi w niedzielę rano przez telewizorem i ogląda stare kino. Bardzo mnie ten świat w niewytłumaczalny sposób pociągał i chciałam być jego częścią. Było to marzenie dziecka z Zabrza. Już od podstawówki byłam inicjatorką różnych przedstawień, co kontynuowałam także w liceum pod okiem inspirującej polonistki Marii Gorczycy.

Z czasem, kiedy zauważyłam, że nasi widzowie płaczą albo serwują owacje na stojąco, zrozumiałam, że opowiadanie emocjonujących historii to coś, czemu warto poświęcić życie.

Chyba już wtedy rodził się we mnie mały producent, gdyż opracowywałam teksty, obsadzałam role, wybierałam muzykę, organizowałam kostiumy, oświetlenie, nagłośnienie, a do scenografii nawet wynosiłam meble z domu, doprowadzając moją rodzinę do palpitacji serca.

 

Justyna Pawlak

Justyna Pawlak, fot. T. Ruszkowski

Kiedy pomyślałaś o tym, żeby zdawać do szkoły filmowej w Katowicach?

Na jedno z tych przedstawień (musical w języku angielskim) przyjechała TV Katowice. Zapytali kto to wszystko spina i wtedy moja wychowawczyni wskazała mnie. Ktoś z tej ekipy zasugerował, żebym poszła na Wydział Organizacji Produkcji Filmowej w Katowicach. Następnego dnia pojechałam do szkoły filmowej, dowiedzieć się o tryb naboru. Egzamin składał się z trzech złożonych etapów. Przy ostatnim stoliku komisja zapytała mnie „No i co dziecko? Jak myślisz, dostałaś się czy nie?”

Odpowiedziałam: „Drodzy Państwo, myślę, że powinnam się dostać, bo jak nie, to i tak pojawię się tutaj za rok, a jak za rok się nie dostanę, to będę za kolejny. Nie traćmy Państwa czasu”.

Było to zagranie va banque z mojej strony, ale opłaciło się, bo dostałam się na wymarzone studia. Pamiętam, że z radości ze szczęśliwej finalizacji rocznego wysiłku intensywnych przygotowań do egzaminów, zafundowałam sobie powrót z Katowic do Zabrza taksówką, co wtedy było dla mnie fortuną.

Trzy najważniejsze rzeczy ze studiów, które teraz przydają ci się w zawodzie?

Przede wszystkim przyjaźnie i relacje z ludźmi, które trwają do dziś. Wiele osób z czasów wspólnego balowania w akademiku na Bytkowie, pracuje teraz z sukcesami w branży filmowej. Pozostajemy w kontakcie i pomagamy sobie nawzajem.

Tam też zrozumiałam, że niezłomność przy pracy w pionie produkcji to podstawa.

Szukając możliwości praktyki na wakacje po pierwszym roku studiów, wydębiłam od profesora Kazimierza Siomy, namiary na wszystkie ówczesne legendarne zespoły filmowe, mające swoje biura kierownictw produkcji w WFDiF
pod ukochanym do dziś dla mnie adresem ul. Chełmska 21.

Następnie, przez kilka miesięcy wydzwaniałam do nich z częstotliwością porzuconej kochanki, prosząc o praktykę na planie filmowym. Tą szansę dał mi kierownik produkcji Paweł Mantorski.

Może Cię zainteresuje:
Dorota Kośmicka-Gacke. Czy od niej zależy kreowanie nowych gwiazd aktorskich?

Jaki był pierwszy film, przy którym pracowałaś?

„Czas zdrady”. Był to film telewizyjny w reżyserii Wojciecha Marczewskkiego z Januszem Gajosem w roli głównej. Pełniłam przy tym filmie najniższą funkcje w pionie produkcyjnym, czyli tzw. runner/set PA, osoby od podawania herbaty, zapewnienia wtedy jeszcze dostarczenia obiadów dla ekipy filmowej. Ale też miałam za zadanie zajmowanie się prawdziwym sokołem…

Jak to sokołem?

Normalnie (śmiech). Mieliśmy dekoracje wybudowaną na terenie nieprofesjonalnej hali i codziennie przyjeżdżał pan z wytresowanym sokołem, który oblatywał plan filmowy, żeby wypłoszyć ewentualne ptaki, które mogłyby przeszkadzać w zdjęciach.

Justyna Pawlak

Justyna Pawlak, fot. B. Morozowski

Czym jeszcze zajmowałaś się na tym planie?

Przez większość czasu pracy pilnowałam ciszy i to poza tą niedźwiękową halą.

Pamiętam, że po zakończonych zdjęciach podszedł do mnie reżyser i powiedział, że jeśli w swoim życiu zawodowym wszystko będę robić z takim zaangażowaniem, jak pilnowałam tej ciszy, to wróży mi wielką karierę.

Po takich słowach nie udało mi się zasnąć przez całą noc.

Chyba się nie pomylił, bo jesteś dzisiaj jedną z ważnych producentek w kraju, z olbrzymim doświadczeniem, i miałaś nawet okazję pracować dla samego Stevena Spielberga.

Tak, zdarzyło mi się pięć miesięcy pracować przy produkcji filmu „Monachium” w 2005 r na pozycji APOC (Assistant Production Office Coordinator), gdzie głównie zajmowałam się podróżami wszystkiego, czego tylko było potrzeba, od taśmy filmowej po rekwizyty oraz wszystkich aktorów i członków ekipy; od Australii po siedzibę Dream Works. Było to niezłe wyzwanie, praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę, operując we wszystkich strefach czasowych, za które to na bankiecie końcowym dostałam osobiste podziękowania od samej Kathleen Kennedy. Wtedy była nadworną producentką Spielberga od czasów „E.T.”, a obecnie – z ośmioma nominacjami do Oscara na koncie – jest prezeską Lucasfilm, odpowiedzialną m.in za cykl „Star Wars”. To było bardzo motywujące na przyszłość.

Może Cię zainteresuje:
Kochanica Johnny’ego Deppa

Czy poznałaś jeszcze kogoś z ważnych producentów Hollywood?

Miałam przyjemność poznać pana Richarda Zanucka ze słynnej rodziny Zanucków, która tworzyła Hollywood. Był synem legendarnego Darrylla Zanucka, który był jednym z założycieli wytwórni 20th Century Fox. Richard produkował m.in. tak znane filmy jak „Szczęki”, „Żądło” czy „Wożąc Miss Daisy”. Z synem Richarda, Deanem, pracowałam przy filmie „Get Low” z Robertem Duvallem i Billem Murayem w rolach głównych. Filmem otwieraliśmy na festiwal Cammerimage w Łodzi. Miałam wtedy okazję pokazać Richardowi, gdzie kręcono „Ziemię Obiecaną” Wajdy i okazało się, że zna ten film.

 

Justyna Pawlak z Robertem Duvallem

Justyna Pawlak z Robertem Duvallem / fot. Sam Emerson

Wracając na polskie podwórko, jak wspominasz współpracę z Piotrem Woźniakiem Starakiem?

To była cudowna przygoda i wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że taka krótka. W 2015 r. Piotrek ściągnął mnie do swojej firmy Watchout Studio, gdzie od początku poczułam się jak w domu, i sprawił, że jestem w niej do dziś. Był człowiekiem, który inspirował, motywował do tego, żeby sięgać wyżej i nie bać się latać. Kochał kino, rozumiał je, umiał je robić, miał po prostu to „coś”.

Mnie w firmie nadał ksywę JP International. JP od pierwszych liter mojego imienia i nazwiska, a reszta z powodu przekonania, że powinnam zawojować świat.

Mam nadzieję, że globalna premiera „Infamii” na platformie Netflix, jest krokiem w stronę spełniania jego długofalowego planu dla Watchout Studio, jaki dziś kontynuuje także właściciel firmy Krzysztof Terej.

Właśnie, „Infamia”. Skąd pomysł na serial i tak nietypowy temat, jak historia romskiej dziewczyny? 

Wiem, że pomysłodawczyni Ania Maliszewską szukała tematu, który dawałby szansę interesującego sposobu przedstawienia młodych kobiet, wchodzących w dorosłość i odważnie mierzących się ze spotykającymi je przeciwnościami. Zależało jej na arenie, na której wybrzmi ich walka o siebie, do czego każda z nas ma prawo. Właściwe tło znalazła w zhierarchizowanym świecie romskim. Do mnie wstępny pomysł trafił już opracowany przez reżyserkę i Joannę Talewicz (która ostatecznie zaangażowana została także przy serialu w kluczowej roli opiekunki artystycznej ds. kultury romskiej), jedynie do zaopiniowania. Po kilku drobnych sugestiach zmian, prezentacja została wysłana do Netflixa.

Tam projekt jako od początku magnetyczny od strony wizualnej, odważny tematycznie, posiadający mocną bohaterkę i m.in. właśnie przez osadzenie w świecie tarć tradycji romskiej z nowoczesnością, mający duży potencjał dramaturgiczny, spotkał się z natychmiastowym dobrym przyjęciem.

Dostał skierowanie najpierw do prac scenariuszowych, a w ostatecznie do produkcji.

 

Jak ci się pracowało przy „Infamii”?

Zdecydowanie „Infamia” jest projektem mojego serca, któremu bez wahania oddałam ostatnie 2,5 roku. Jako że to był mój pierwszy raz, kiedy pracowałam na zamówienie Netflixa, a jednocześnie produkcja ta oferowała zderzenie z inną kulturą, nie miałam pewności, czy sobie poradzę. „Infamia” okazała się być dla mnie sporym wyzwaniem, ale i unikatowym doświadczeniem. Najciekawsze dla mnie były etapy, kiedy serial zdecydowanie nabierał kształtu, czyli podczas prac scenariuszowych, wyboru obsady, obiektów i dalej na montażu czy w pieczołowitym udźwiękowieniu.

Jako filmowiec miałam wcześniej szansę realizować zdjęcia w kilku krajach na 5 kontynentach, także z wielkimi nazwiskami, czy to aktorskimi czy reżyserskimi, ale to w „Infamii” przeżyłam najpiękniejszy tydzień zdjęciowy mego życia. W górskiej osadzie romskiej. Było magicznie.

Jestem wdzięczna Ani Maliszewskiej za pomysł i zaproszenie mnie do tej przygody, jak również Kubie Czekajowi, reżyserowi finałowych odcinków (6, 7, 8) za jego ogromny wkład w niezwykle pozytywny odbiór serialu przez widzów.

Ekipa filmu Infamia

Justyna Pawlak z ekipą / fot. Studio SPOT

Czy według ciebie „Infamia” zmieni postrzeganie Romów w Polsce? 

Na pewno poszerzy świadomość kultury romskiej i pozwoli nam się z nią lepiej oswoić. Już dostajemy pierwsze sygnały od widzów, że teraz zauważają w Romach osoby równe sobie, których nie należy się w żaden sposób obawiać. Z drugiej strony od Romów słyszymy, że uprzedzenia oraz stereotypowe bariery zaczynają topnieć i spotykają się oni z większą życzliwością na co dzień. I tego właśnie najbardziej jako twórcy serialu, wszystkim życzymy.

TAGI
top

absolwent aktorstwa na łódzkiej filmówce i dziennikarstwa na UW. Jego dwie największe pasje to kino i literatura, głównie sztuki Szekspira, których kolejne tłumaczenia kolekcjonuje. Pasjonat sportów walki. Jako dziennikarz pisał min. do dwutygodnika „Viva”, „Wysokich Obcasów”, dla portalu „Newoncesport”

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ