Thursday, March 30, 2023
Home / Kultura  / „Czas żniw” Samantha Shannon (fragment książki)

„Czas żniw” Samantha Shannon (fragment książki)

"Czas żniw" Samanthy Shannon to najnowsza kultowa saga, która od czasu światowej premiery w sierpniu br. zdobyła same pozytywne recenzje w prestiżowej prasie. Powieść została sprzedana do 21 krajów, a w Polsce ukaże się

"Czas żniw" Samantha Shannon

"Czas żniw" Samantha Shannon

 „Czas żniw” Samanthy Shannon to najnowsza kultowa saga, która od czasu światowej premiery w sierpniu br. zdobyła same pozytywne recenzje w prestiżowej prasie. Powieść została sprzedana do 21 krajów, a w Polsce ukaże się już 6 listopada. Poniżej fragment książki.

Rozdział 1

Przekleństwo

"Czas żniw" Samantha Shannon

„Czas żniw” Samantha Shannon

Lubię sobie wyobrażać, że na początku było nas więcej. Wydaje mi się, że niewielu, ale na pewno więcej niż teraz.

Jesteśmy mniejszością, której świat nie akceptuje, chyba że jako wytwór fantazji, ale nawet to jest zakazane. Wyglądamy jak inni. Czasem zachowujemy się jak inni. W wielu przypadkach jesteśmy jak inni. Jesteśmy wszędzie, na każdej ulicy. Na pozór prowadzimy normalne życie, ale kryje ono w sobie coś jeszcze.

Nie wszyscy z nas wiedzą, kim jesteśmy. Niektórzy umierają, nie wiedząc o tym. Inni wiedzą, dlatego nigdy nie pozwolimy się złapać. Ale istniejemy.

Uwierzcie.

Od ósmego roku życia mieszkałam w części Londynu zwanej dawniej Islington. Uczęszczałam do prywatnej szkoły dla dziewcząt, po ukończeniu której, w wieku szesnastu lat, należało iść do pracy. Był rok 2056 albo, według kalendarza Sajonu, AS 127. Oczekiwano, by młode kobiety i młodzi mężczyźni zarabiali na swoje utrzymanie w jakikolwiek możliwy sposób, zazwyczaj stojąc za barem.

W przemyśle usługowym było mnóstwo pracy. Ojciec myślał, że będę wiodła proste życie, że jestem bystra, ale pozbawiona ambicji, i że będę w pełni zadowolona z jakiegokolwiek zajęcia.

Ojciec jak zwykle się mylił.

Od szesnastego roku życia pracowałam w kryminalnym podziemiu Sajon Londyn – SajLo, tak nazywaliśmy to na ulicach. Pracowałam wśród bezwzględnych gangów jasnowidzów, gotowych wyeliminować się nawzajem, byle tylko przeżyć. Stanowiliśmy część syndykatu cytadeli, którym przewodził Zwierzchnik . Zepchnięci na margines społeczeństwa zostaliśmy zmuszeni do działalności przestępczej, aby móc funkcjonować. Z tego powodu jeszcze bardziej nas znienawidzono. Nie pozostawaliśmy dłużni.

Odnalazłam swoje miejsce w tym chaosie. Byłam faworytą, protegowaną mim-lorda. Moim szefem był Jaxon Hall, mim-lord odpowiedzialny za teren I-4. Sześcioro z nas podlegało mu bezpośrednio. Nazywaliśmy się Siedem Pieczęci.

Nie mogłam przyznać się ojcu. Był przekonany, że pracowałam w barze z tlenem – to słabo płatne, ale legalne zajęcie. Kłamstwo było mi na rękę. Ojciec nie zrozumiałby, gdybym mu powiedziała, dlaczego spędzam czas z przestępcami. Nie wiedział, że należałam do nich nawet bardziej niż do niego.

Miałam dziewiętnaście lat, kiedy moje życie się zmieniło. Już wtedy moje imię było znane na ulicach. Po ciężkim tygodniu na czarnym rynku zaplanowałam spędzić weekend z ojcem. Jax nie rozumiał, dlaczego potrzebowałam od niego odpocząć; dla niego nie liczyło się nic poza syndykatem, ale nie miał rodziny, tak jak ja. W każdym razie żyjącej rodziny. Mimo że nigdy nie byłam z ojcem blisko, czułam, że powinnam utrzymywać z nim kontakt – czasem zjeść wspólną kolację, innym razem zadzwonić, kupić prezent na Święto Listopadowe. Jedyny szkopuł to niekończące się pytania. Jaką mam pracę? Z kim się przyjaźnię? Gdzie mieszkam?

Nie potrafiłam mu się przyznać. Prawda była niebezpieczna – osobiście mógłby mnie wysłać do Wieży, gdyby wiedział, co naprawdę robiłam. Może powinnam była powiedzieć mu prawdę? Mogłaby go zabić. Niemniej nie żałowałam, że należałam do syndykatu. Moja praca była nieuczciwa, ale opłacalna. Jax zawsze mówił, że lepiej być wyjętym spod prawa niż martwym.

To był mój ostatni dzień w pracy. Pamiętam, że padał deszcz.

Respirator podtrzymywał moje funkcje życiowe. Wyglądałam, jakbym była martwa, i w pewien sposób byłam: mój duch był częściowo oderwany od ciała. To było przestępstwo, za które mogłam trafić na szubienicę.

Wspomniałam, że pracowałam dla syndykatu – zatem parę słów wyjaśnienia. Byłam pewnego rodzaju hakerem. Nie czytającym umysł, raczej radarem umysłu wchodzącym w zaświaty. Potrafiłam dostrzegać szczegóły sennego krajobrazu i dusze łotrów. Rzeczy, które działy się poza mną. Rzeczy niewyczuwalne dla przeciętnego jasnowidza.

Jax posługiwał się mną jako narzędziem do inwigilacji. Moim zadaniem było śledzić aktywność dusz w jego sekcji. Często zlecał mi sprawdzanie innych jasnowidzów, czy czegoś nie ukrywają. Na początku miałam inwigilować ludzi w pokoju – ludzi, których mogłam widzieć, słyszeć i dotknąć – ale wkrótce uświadomiłam sobie, że potrafię wejść głębiej. Widziałam rzeczy dziejące się w innych miejscach: jasnowidza spacerującego po ulicy, zgromadzenie dusz w Garden. Dopóki byłam utrzymywana przy życiu, mogłam wybrać sobie duszę w promieniu mili od Siedmiu Tarcz. Kiedy więc Jax potrzebował kogoś, aby przekazał mu, co się dzieje w I-4, mogłam być pewna, że zleci to mnie. Wciąż powtarzał, że mam możliwość wejść głębiej, ale Nick nie pozwalał mi spróbować. Nie wiedzieliśmy, jak by się to dla mnie skończyło.

Naturalnie każda forma jasnowidzenia była zakazana, a tę w celach zarobkowych uważano za grzech absolutny. Była na to specjalna nazwa: mim-zbrodnia. Porozumiewanie się ze światem duchów głównie dla pieniędzy. Cały syndykat był na tym zbudowany.

Odpłatne jasnowidzenie było popularne wśród tych, którzy nie mogli dostać się do gangu. Nazywaliśmy to chałturnictwem. Sajon uznawał to za zdradę. Oficjalną metodą karania za takie przestępstwa było uduszenie nitrogenem, promowanym pod nazwą NitKind. Wciąż pamiętam te nagłówki: BEZBOLESNA KARA: NAJNOWSZY CUD SAJONU. Mówili, że to jak zaśnięcie, jak połknięcie tabletki. Niemniej wciąż wieszano ludzi publicznie i stosowano różnorodne tortury za zdradę.

Ja dokonywałam zdrady przez sam fakt, że oddychałam.

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ