Co to jest syndrom sztokholmski? Kiedy występuje w życiu codziennym?
Gdy ofiara uzależnia się od oprawcy
Syndrom sztokholmski – co to jest? Zgodnie z genezą pojęcia jest to uczucie sympatii i przywiązanie ofiary wobec swojego oprawcy. Z czasem termin ten rozszerzono również na płaszczyzny życia codziennego. Czym jest syndrom sztokholmski w poszczególnych relacjach człowieka?
Syndrom sztokholmski – co to? Tak określa się stan psychiczny, który występuje u ofiar porwania i zakładników. Polega na odczuwaniu przez nie sympatii i solidarności względem osób, które je przetrzymują.
Odpowiadając na pytanie „co to jest syndrom sztokholmski?”, warto zwrócić uwagę na objaśnienie psychiatry Franka Ochberga. Według niego syndrom sztokholmski jest psychologicznym skutkiem silnego stresu występującego w sytuacji zagrożenia życia. Każdy przejaw litości kata ofiara postrzega jako dar, co powoduje uczucie wdzięczności i sympatię wobec agresora.
Zdarza się, że autorzy scenariuszy thrillerów błędnie używają pojęcia, nie wiedząc do końca, co to. Syndrom sztokholmski jest toksyczną więzią emocjonalną ofiary przemocy względem oprawcy. Zgodnie z rozszerzoną w XXI wieku definicją taki stan uważa się za reakcję obronną osoby, której los zależy od sprawcy agresji.
– Żeby wytłumaczyć jakiekolwiek zjawisko psychologiczne, musimy sobie uświadomić, że nasz organizm jest tak skonstruowany, by za wszelką cenę dążyć do przetrwania. W przypadku doświadczenia silnego stresu możemy walczyć, uciekać, czasem stanąć w zamrożeniu. Bardzo trudno jest żyć ze stałym poczuciem zagrożenia. Z czasem zaczynamy poszukiwać sposobów długoterminowego poradzenia sobie z trudną sytuacją. Jeżeli nie wiemy, jak zrobić to świadomie, to nasz mózg sam zaczyna stosować strategie mające na celu obniżenie poczucia lęku. Dzięki temu możemy nadal funkcjonować w trudnych warunkach. Dodatkowo, w przypadku gdy dochodzi do jakichkolwiek interakcji pomiędzy ludźmi, następuje całe mnóstwo zjawisk psychologicznych pomiędzy nimi. Jednym z takich ciekawych zajść jest syndrom sztokholmski, którego doświadcza ofiara.
Syndrom sztokholmski nie jest chorobą psychiczną, ale jest uznawany za rodzaj reakcji obronnej, jakiej doświadczamy w wyniku długotrwałego stresu, strachu o własne życie i zdrowie oraz przekonania o niemożliwości zmiany swojej sytuacji, przy jakichkolwiek przejawach życzliwości ze strony kata
– mówi psycholożka Agata Kwasek.
Syndrom sztokholmski – geneza
Syndrom sztokholmski – pochodzenie terminu wiąże się z napadem na bank Kreditbanken w Sztokholmie.
Syndrom sztokholmski – skąd nazwa? Stworzył ją szwedzki kryminolog i psychiatra Nils Bejerot, który współpracował z policją w czasie napaści. Wkrótce psychologowie na całym świecie przyjęli pojęcie „syndrom sztokholmski”. Historia mówi, że podczas napadu na Kreditbanken napastnicy przetrzymywali zakładników od 23 do 28 sierpnia 1973 roku. Po zatrzymaniu agresorów uwolnione ofiary broniły swoich oprawców i żegnały się z nimi. Następnie rezygnowały ze współpracy z organami ścigania i składania zeznań przeciwko przestępcom. Jeden z zakładników twierdził, że napastnicy chronili ich przed policją. Inny założył fundację charytatywną, która miała zbierać pieniądze na opłacenie adwokatów dla przestępców. Z kolei jedna z przetrzymywanych w banku kobiet zaręczyła się ze sprawcą napaści.
Zobacz także:
Mechanizmy obronne – jak lęk kieruje naszym życiem?
Syndrom sztokholmski – objawy
Syndrom sztokholmski to niezdrowa relacja między ofiarą a sprawcą przemocy. Objawia się on sympatią i bronieniem agresora.
• Ofiara jest empatyczna i próbuje zrozumieć postępowanie sprawcy.
• Ofiara nie wini kata i usprawiedliwia jego zachowanie.
• Ofiara nie chce, by agresor poniósł konsekwencje swych czynów.
• Ofiara nie prosi o ratunek, jest wrogo nastawiona wobec osób, które chcą jej pomóc, nie przyjmuje wsparcia, nie próbuje uwolnić się z toksycznej relacji, nie szuka sposobów rozwiązania problemu.
• Ofiara postrzega sprawcę jako bliską osobę, jest wobec niego przyjaźnie nastawiona.
– Wyobraźmy sobie, że jesteśmy porwani przez groźnego przestępcę. Boimy się o własne życie. Nasza wolność i nietykalność cielesna zostały znacząco naruszone. Bandyta grozi nam bronią, stosuje przemoc, a my nie jesteśmy w stanie nic zrobić, by się uwolnić. Jesteśmy zdani na jego łaskę. Sytuacja trwa przez dłuższy czas, więc nasz porywacz musi o nas choć trochę zadbać – dać nam jeść czy przygotować miejsce do spania. Pojawiają się z jego strony niewielkie dowody życzliwości. Na początku czujemy bardzo silny strach, być może gniew. Nie dajemy rady żyć z taką ilością negatywnych emocji i wtedy „bum” – nasz umysł znajduje rozwiązanie. Przecież ten porywacz wcale nie jest taki zły! Gdyby był, to na pewno już dawno zrobiłby nam o wiele większą krzywdę, a poza tym nigdy nie byłby dla nas miły. Źli ludzie nie są mili. Zaczynamy racjonalizować jego zachowania i je usprawiedliwiać. Stwierdzamy, że właściwie wcale nie jest nam aż tak źle, a być może to, co nas spotyka jest naszą winą…
– wyjaśnia Agata Kwasek.
Syndrom sztokholmski – przykłady
- Olive Ann Oatman
W 1850 roku dziewczynka wraz z rodziną wyruszyła w podróż z Illinois do Kalifornii. Kiedy w 1851 roku wkroczyli na tereny Indian, ci zabili rodziców i czworo rodzeństwa Olive Ann, natomiast ją i jej młodszą siostrę Mary Ann porwali. Dziewczynki pracowały u Indian jako niewolnice, a rok później zostały sprzedane plemieniu Mohave. Trafiły do rodziny przywódcy, gdzie były dobrze traktowane – dostały kawałek ziemi, ubrania, które nosiło plemię, a także wytatuowano im brody i ramiona, tak jak każdemu członkowi Mohave. Spekuluje się, że dziewczynki czuły się jak niewolnice, ale nie uciekły z powodu syndromu sztokholmskiego. Mary Ann zmarła w 1855 roku. Następnie rozeszła się wieść, że w plemieniu żyje białoskóra kobieta. Do wioski przybył indiański posłaniec i nakazał uwolnić Olive Ann. Ceną jej wolności były koce i owoce. Dziewczyna wyruszyła w podróż do Fort Yuma. Towarzyszyła jej córka przywódcy Mohave. Do końca życia Oatman cierpiała prawdopodobnie na zespół stresu pourazowego.
- Mary McElory
W 1935 roku 25-latkę porwało czterech mężczyzn. Uwolnili ją po trzydziestu czterech godzinach, po otrzymaniu okupu od rodziny ofiary. McElory broniła swoich oprawców, żądała od sądu złagodzenia kary dla nich, odwiedzała ich w więzieniu. W 1940 roku popełniła samobójstwo, a w liście pożegnalnym napisała, że porywacze byli jedynymi ludźmi, którzy nie uważali jej za głupią. - Patty Hearst
20-letnia autorka i aktorka została uprowadzona w 1974 roku przez Symbioniczną Armię Wyzwolenia – amerykańską lewicową organizację terrorystyczną. Hearst przyłączyła się do grupy i uczestniczyła w napadach z bronią.
- Colleen Stan
W 1977 roku 20-latka została porwana podczas podróży autostopem. Była przetrzymywana przez siedem lat. Oprawca bił i gwałcił ją, zabraniał kąpieli, karmił odpadkami, często przetrzymywał w drewnianej skrzyni i znęcał się nad nią psychicznie, strasząc śmiercią. Mężczyzna wymusił na Stan podpisanie umowy, zgodnie z którą miał być „właścicielem” ciała i duszy kobiety. Dziewczyna miała kontakt listowny i telefoniczny ze swoją rodziną, porywacz zabrał ją nawet w odwiedziny do domu rodzinnego, ale nie powiedziała krewnym, że została porwana. Ofiara miała niejedną okazję do ucieczki, lecz nigdy nie próbowała się uwolnić. Zrobiła to dopiero po siedmiu latach, zachęcona przez żonę porywacza. Stan obiecała, że nie zgłosi sprawy na policję. - Zakładnicy lotu 847
W 1985 roku organizacja Hezbollah porwała samolot amerykańskich linii lotniczych TWA. Jednego z zakładników zastrzelono, a pozostałych uwolniono w ciągu kolejnych siedemnastu dni. Ofiary współczuły oprawcom i tłumaczyły ich zachowanie. - Natascha Kampusch
Austriaczkę porwano w 1998 roku, gdy miała 10 lat. Była więziona, bita i poniżana przez osiem lat. Twierdziła, że starała się utrzymywać dobre relacje z porywaczem, ponieważ był jedyną osobą, z którą miała kontakt. Kobiecie udało się uciec w 2006 roku. Kiedy dowiedziała się o śmierci swego oprawcy, zareagowała płaczem.
- Obecnie syndrom sztokholmski obserwuje się nie tylko w przypadku ofiar porwań, ale również w związkach, rodzinach i środowiskach pracy.
- Ten stan charakterystyczny jest także dla relacji wojskowi – jeńcy wojenni oraz sekty religijne – wyznawcy.
– Z syndromem sztokholmskim najczęściej mamy do czynienia w kryzysowych sytuacjach porwania, przebywania w sekcie czy napaści, ale możemy doszukać się jego przejawów także w relacjach życia codziennego – w patologicznym związku lub w pracy, gdzie znacząco łamane są prawa pracownika. Tam jednak dochodzi jeszcze szereg innych uwarunkowań. To, co odróżnia statystyczną ofiarę przemocy od ofiary doświadczającej syndromu sztokholmskiego, to właśnie wybielanie sprawcy, racjonalizowanie jego zachowania i żywienie pozytywnych uczuć względem niego
– zaznacza Agata Kwasek.
Czym jest odwrócony syndrom sztokholmski?
Odwrócony syndrom sztokholmski – zwany syndromem limskim czy zespołem Limy – to stan, w którym u oprawcy obserwuje się objawy syndromu. Jak to wygląda? Sprawca przemocy odczuwa więź emocjonalną w stosunku do swojej ofiary i uzależnia się od niej.
– O syndromie Limy mówimy, gdy kat zaczyna odczuwać więź emocjonalną z ofiarą. Niewiele jest informacji na temat tego, skąd bierze się takie zjawisko. Mówi się o empatii, jaką sprawca odczuwa na widok ofiary albo o braku zgody na metody grupy, do której należy bandyta. Na pewno w czasie bliższego poznania ofiara przestaje być anonimowa i chcąc nie chcąc kat zbliża się do niej. Łatwiej jest wyrządzić krzywdę komuś, kogo nie znamy lub kogo nie lubimy. Im dłużej oprawca przebywa z ofiarą, tym większe szanse są na to, że zacznie ją lubić, dbać o nią i tworzyć ułudę wolności, a w skrajnych wypadkach może ją nawet wypuścić
– tłumaczy Agata Kwasek.
Dowiedz się:
Rodzaje miłości – jakie typy można wyróżnić?
Syndrom sztokholmski w związku
Jak wygląda syndrom sztokholmski w miłości? Jest to uczucie ofiary względem rygorystycznego partnera czy współmałżonka.
Syndrom sztokholmski w związku może pojawić się w przypadku zdrad oraz przemocy fizycznej, psychicznej lub seksualnej.
Syndrom sztokholmski w małżeństwie może występować też wtedy, gdy sprawca przejawia pozytywne zachowania – przeprasza, wręcza prezenty, obiecuje, że ostatni raz stosował przemoc czy dopuścił się zdrady. Ofiara natomiast usprawiedliwia zachowanie partnera.
Według statystyk w związkach częściej występuje przemoc mężczyzn wobec kobiet. Nie oznacza to jednak, że mężczyźni w ogóle nie są ofiarami.
O swoim syndromie sztokholmskim w toksycznym związku opowiada psycholożka Małgorzata Potasińska:
– Bardzo długo nie byłam w stanie przyjąć do świadomości, że to, czego doświadczyłam, to była przemoc psychiczna. Obraz składał się w całość fragmentami. Wracały wspomnienia, najpierw pojedynczych sytuacji, a potem całymi grupami płynęła fala retrospekcji. Towarzyszyły im także trudne, czasem nawet nieznośne uczucia. Nie mogłam sama przed sobą przyznać, że byłam w tak silnym wyparciu emocjonalnym.
Pamiętam, jak adwokat, do którego poszłam po poradę powiedział do mnie „Nie mogę pani pomóc, ponieważ ten mężczyzna, o którym pani opowiada ma potężnego obrońcę. Nawet jakbym chciał, to pani nie pozwoli go skrzywdzić, rozliczyć czy nawet narazić na wstyd. Nie jest pani gotowa”.
Pamiętam też, jak usłyszałam od pedagożki, która pracowała z moim synem znamienne słowa – „Pani jest ofiarą przemocy…”. Po tym nie mogłam prowadzić samochodu, pół godziny siedziałam w nim i dygotałam.
Przez trzy lata od rozstania nadal zdarzały mi się etapy wątpliwości. Wpisywałam w wyszukiwarkę Google frazy typu „Jak rozpoznać własną toksyczność?”. Potem zaczęłam kompulsywnie zaczytywać się w literaturze o dynamice przemocy, uczestniczyłam w forum dla osób doświadczających zawłaszczenia emocjonalnego, oglądałam webinary. Zaczęłam rozpoznawać powtarzające się cykle doświadczeń i nadużyć. Przez pół roku nie byłam w stanie zjeść śniadania, budziłam się z mdłościami i zasypiałam z bolącym żołądkiem. Później zaczęłam mówić o moich przeżyciach każdemu, kto chciał słuchać albo się nawinął. Byłam bardzo drażliwa, bałam się, że znowu powtórzą się bolesne doświadczenia. Zaczęły do mnie dzwonić różne osoby, którym znajomi polecali mnie jako ekspertkę od przemocy. Wtedy zrozumiałam, że jestem już w takim miejscu drogi, że mogę pomóc innym.
Syndrom sztokholmski po rozstaniu
Syndrom sztokholmski po rozstaniu pojawia się u osób, które były w toksycznym związku z restrykcyjnym partnerem. Ofiara emocjonalnie uzależniła się od byłej drugiej połówki, interesuje się jej życiem, idealizuje ją i ich związek.
– Mogę pokusić się o hipotezę, że zawód psycholożki był przeszkodą i przyczyną, dla której tak długo tkwiłam w syndromie sztokholmskim. Poświęcałam dużo czasu na to, żeby zrozumieć partnera, zobaczyć w szerszym aspekcie jego zachowanie, otoczyć empatią jego niezaspokojone potrzeby etc. Straciłam z pola widzenia swoje zapotrzebowania, a nadużyte granice nie pozwalały mi skutecznie się ochronić.
Czy wyszłam z syndromu sztokholmskiego? Tak. Następnym etapem był syndrom odstawienny, który jest jak głód narkotykowy. Tyle lat żyłam na rollercoasterze, że nawet zwyczajne, spokojne życie nie koiło, tylko napawało niespokojnym lękiem.
Uczę teraz mój przeciążony układ nerwowy, że już jest dobrze albo że za chwilkę będzie dobrze. Łapię się na wewnętrznym self talk urągającym mnie słowami, które tak dobrze poznałam przez lata. I oddycham, oddycham, oddycham… Rozgaszczam w sobie nowe słowa – „Mam wystarczająco mądrości, żeby znaleźć dobre rozwiązanie”, „Postąpiłam najlepiej, jak wtedy mogłam”, „Tak wiele się nauczyłam, będąc niepokonana”. I ukochaną sentencję, która odzwierciedla się w tym, że mam wspaniałych przyjaciół – „Nigdy nie będziesz szła sama”
– wyznaje Małgorzata Potasińska.
Może też cię zainteresuje:
Toksyczny związek – jak rozpoznać i jak się z niego wydostać?
Syndrom sztokholmski w rodzinie
– Jeżeli uświadomimy sobie, że do wystąpienia syndromu sztokholmskiego potrzebne są cztery czynniki – przekonanie ofiary o zagrożeniu ze strony sprawcy, poczucie braku możliwości ucieczki, przejawy „życzliwości” oprawcy i izolacja ofiary – to łatwo jest sobie wyobrazić, że taka sytuacja może powstać w patologicznym związku bądź rodzinie
– mówi psycholożka.
Syndrom sztokholmski w rodzinie może występować u każdego z jej członków, jednak zazwyczaj pojawia się u dziecka, nad którym znęcają się rodzice czy opiekunowie. Przyczynami często są przemoc domowa lub toksyczny związek. Wpływ ma też manipulacja ze strony sprawcy i izolowanie rodziny od świata zewnętrznego, co skutkuje uzależnieniem się ofiary od oprawcy.
Syndrom sztokholmski: matka – córka i syndrom sztokholmski: ojciec – córka występują, gdy jedna z osób uzależnia się od drugiej i tłumaczy jej nieodpowiednie zachowanie.
Syndrom sztokholmski: rodzic – dziecko częściej objawia się uzależnieniem dziecka od opiekuna i usprawiedliwianiem jego czynów.
– Zagrożenie w związku nie przychodzi od razu. Stopniowo zacieśnia się izolacja przez zawężanie kręgu znajomych i rodziny, z którą utrzymuje się kontakt. Ofiara w imię miłości rezygnuje z życia towarzyskiego, bo jej partner go sobie nie życzy. Jednocześnie oprawca robi wszystko, by uzależnić od siebie ofiarę. Nierzadko mamy do czynienia z przemocą fizyczną, psychiczną i ekonomiczną. Powoli ofiara dochodzi do sytuacji, w której jest przekonana, że bez partnera nie ma szans sobie poradzić. Ona taka delikatna, niezaradna, bez pracy i środków do życia, a on silny i poważany w społeczeństwie. Stosuje przemoc, ale przecież też przynosi kwiaty lub czekoladę albo robi inne małe gesty w stosunku do niej. Do tego dochodzą wszechogarniający strach i lęk o pozostałych członków rodziny, na przykład dzieci. Ofiara będąc przekonana o swojej bezradności i braku możliwości zmiany swojej sytuacji, zaczyna wierzyć, że jej oprawca – partner, partnerka, ojciec czy matka – nie jest wcale zły. Zauważa niedopuszczalne akty przemocy, ale usprawiedliwia sprawcę i odcina się od wszystkich pozostałych jej bliskich, którzy sugerują, że jest ofiarą przemocy.
Jeżeli ofiarą jest dziecko, to zazwyczaj zaprzecza, by w domu działo się cokolwiek złego. Jest przekonane, że rodzic ma prawo tak się zachowywać, że bicie to na przykład przejaw dyscyplinowania z miłości. Co więcej, nie szuka sposobu ucieczki, bo nawet jeśli zauważa, że zachowanie opiekunów jest sprzeczne z prawem, to nie widzi szans na pomoc. Co bardzo ważne, często w takich rodzinach nie ma zgody na rozmawianie z obcymi o swoich problemach, a nawet na przyjmowanie gości
– opisuje syndrom sztokholmski w codziennych relacjach Agata Kwasek.
Może cię zainteresować:
„Mnie też bili i wyrosłem na porządnego człowieka”. Bicie a dobre wychowanie dziecka
Syndrom sztokholmski w pracy
Syndrom sztokholmski w pracy zazwyczaj dotyka pracownika, wobec którego przełożony stosuje mobbing lub wykorzystuje go. Syndrom może występować też między współpracownikami. Osoba z syndromem sztokholmskim przywiązuje się do pracodawcy czy miejsca pracy i usprawiedliwia niepoprawne postępowanie ze strony innych.
– Pracownik doświadczający mobbingu i jednocześnie niewidzący możliwości zmiany pracy znajduje wytłumaczenie dla nieodpowiednich działań ze strony szefa, jak brak premii czy nadgodziny. Wynajduje ludzkie odruchy przełożonego, na przykład wypłacanie pensji, i zaczyna racjonalizować bezprawne metody w swoim zakładzie pracy. Im dłużej tkwi w takiej roli, tym silniejsze ma przekonanie o tym, że tak musi być. Gdyby nie wypracował sobie takiego przekonania, nie byłby w stanie znieść swojej sytuacji. Pracuje w warunkach, na które inni by się nie zgodzili i nawet nie szuka sposobu odmienienia swojej sytuacji. Co więcej, mimo że wie, że działania są niezgodne z prawem i godzą w jego interesy, jest przekonany, że szef ma rację, a nawet może żywić wobec niego pozytywne uczucia. Tutaj działa cały szereg różnych zjawisk psychologicznych i mechanizmów obronnych, z syndromem sztokholmskim włącznie
– tak zjawisko przedstawia Agata Kwasek.
Jak pomóc osobie z syndromem sztokholmskim?
– Pomoc ludziom doświadczającym syndromu sztokholmskiego jest bardzo trudna. Zazwyczaj wszelkie sugestie o złych intencjach sprawcy traktowane są z wrogością, podobnie jak porady dotyczące wizyty w gabinecie psychologicznym. Niemniej niezbędna jest pomoc rodziny, bliskich i profesjonalna pomoc psychologiczna, a czasem też psychiatryczna. Jeżeli ofiara odzyska poczucie własnej siły lub zauważy możliwość wyjścia z sytuacji, często odrzuci także pozytywne uczucia, które żywi wobec sprawcy
– radzi psycholożka Agata Kwasek.
Natalia Mazur
Przeczytaj również: