Thursday, December 5, 2024
Home / Ludzie  / Gwiazdy  / Cała prawda o Ilonie Felicjańskiej

Cała prawda o Ilonie Felicjańskiej

Dokładnie 5 czerwca trafi do księgarń książka Ilona Felicjańska: cała prawda o

Dokładnie 5 czerwca trafi do księgarń książka Ilona Felicjańska: cała prawda o… , wywiad-rzeka przeprowadzony przez Anetę Pondo, redaktor naczelną „Miasta Kobiet”. W tym samym dniu ukaże się najnowszy numer czasopisma „Miasta Kobiet” z odważną sesją okładkową (fot. Arcadius Mauritz), w której Ilona Felicjańska ubrana jest… tylko w płatki róż. W numerze fragmenty tej niezwykle szczerej i frapującej rozmowy, odsłaniające nowe oblicze modelki. Po całość odsyłamy do księgarń.

 

Ilona Felicjańska, dzieciństwo

Fragment rozdziału: Ojciec, którego nie było:

Ukrywałam tę moją ciążę długo, chyba do czwartego, może nawet piątego miesiąca, mocno już byłam zaokrąglona. Kuzyn się domyślił i powiedział głośno: „O, ty chyba w ciąży jesteś!”.

[Grażyna Felicjańska, mama Ilony]

Tak, to ja powiedziałam Ilonie, że jej tata nie jest jej prawdziwym ojcem. Wiem, jak on wygląda, widziałam go wiele razy na cmentarzu. Jest wypisz, wymaluj Ilona.

[Aneta, kuzynka Ilony]

Ile lat miała twoja mama, gdy cię urodziła?

Miała 17 lat, gdy zaszła w ciążę. Moja babcia dała jej tyle miłości, ile umiała, ale prawdopodobnie nie powiedziała: nie idź do łóżka z tym panem, bo to się może skończyć ciążą. Mój biologiczny ojciec oświadczył, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego, bo ma inne plany. Na szczęście lekarz powiedział mamie, że usunięcie ciąży jest najgorszym rozwiązaniem i że całe życie może tego żałować.

Powiedział jej, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci.

I tak się stało. Gdyby mnie usunęła, pewnie nie miałaby żadnego. Zachodziła potem w ciążę wiele razy, ale rodziła martwe dzieci. Jednego braciszka nawet pochowałam, urodziła go w szóstym miesiącu ciąży. U tego lekarza mama z płaczem zeszła z fotela i podjęła decyzję, że mnie urodzi. Miała do wyboru – pozbyć się ciąży lub zostać z dzieckiem bez jego ojca na zabitej dechami wsi. Obydwa rozwiązania były skrajnie trudne. Na szczęście niedługo potem mama znalazła innego mężczyznę – Heńka i wyszła za mąż. Wychowywał mnie nie ojciec, ale ojczym, ale długo o tym nie wiedziałam. Uważałam go za prawdziwego tatę. Wszyscy wiedzieli, że nim nie był, tylko nie ja! Myślę, że to nie było całkiem w porządku, ale nauczyłam się nie mieć pretensji. Moja mama jest najlepszą matką, jaką potrafi być – a bycie rodzicem jest bardzo trudnym zadaniem. W szkole tego nie uczą. A wtedy tam, na wsi, było to jeszcze trudniejsze.

Jaki był twój ojczym?

Akceptował mnie i wierzę, że na swój sposób kochał, tylko albo kochał inaczej, bo nie byłam jego córką, albo nie potrafił dobrze wyrazić swoich uczuć, bo i jego nikt nie nauczył miłości. Miałam do niego żal o to, że był nieobecny, nie rozmawiał ze mną, nie mogłam mu się zwierzyć. Był typem ojca, który siedzi na kanapie i czyta gazetę. Mało co go interesowało. Towarzyski stawał się tylko wtedy, gdy ktoś nas odwiedzał. Brakowało mi go bardzo, bo mimo że był, to tak jakby go nie było. To dlatego później wiązałam się ze starszymi mężczyznami – bo szukałam w nich ojca. Szukałam opiekuna, który mnie przygarnie i sprawi, że będę bezpieczna.

Od kogo się dowiedziałaś o biologicznym ojcu?

Od kuzynki, ale bardzo późno, bo już jako nastolatka.

Przeżyłaś szok?

Byłam na tyle dojrzała, że zaakceptowałam to. Wytłumaczyłam sobie wtedy zachowanie taty i zaczęłam mieć pretensje do mamy, że mi nie powiedziała. Zresztą musiałam coś przeczuwać, tylko nie do końca dopuszczałam do siebie. Słyszałam na przykład, jak rodzice się kłócili (ja udawałam, że śpię) i jak mama mówiła, żeby się ojciec nie wtrącał w moje wychowanie, bo nie jestem jego córką. Gdy próbowałam potem dopytać, o co chodzi z tym, że nie jestem jego córką, mama mówiła, że się pewnie przesłyszałam. Też wolałam tak, niż przyjąć prawdę. A mama nie wykorzystała tamtej okazji, aby mi to powiedzieć, jakby się czegoś bała albo po prostu nie wiedziała, jak się do tego zabrać. Największym szokiem było uświadomienie sobie, że mój biologiczny ojciec gdzieś jest. I pytanie: szukać go czy nie szukać? Była we mnie ogromna chęć, żeby zobaczyć, jak wygląda. Wraca to do mnie co jakiś czas. Bo on na pewno wie, że jestem jego córką. Jego rodzice mieszkali w sąsiedniej wsi, w Łobudzicach, gdzie wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą. W rozmowach z kuzynką i potem z mamą dowiedziałam się, że on przyjeżdżał na Wszystkich Świętych na nasz cmentarz, że wiele razy nawet nas mijał. W ubiegłym roku, gdy pojechałyśmy do Łobudzic na groby, poprosiłam mamę, żeby mi go w końcu pokazała. Powiedziała: „Dobrze, zrobię to”. Chciałam go zobaczyć z czystej ludzkiej ciekawości. Ale akurat wtedy, gdy się odważyłam, nie przyjechał. Może to był znak, żeby nie szukać.

Przez tyle lat miałaś go niemal na wyciągnięcie ręki.

To nie takie proste, bo ciągle mam dylemat: jeśli on mnie nie chciał, to po co mam go szukać? W końcu kazał mamie mnie zabić! Jedna z psycholożek powiedziała mi, że być może zawód, jaki wybrałam, był chęcią zamanifestowania: zobacz, jaka jestem fajna, a ty mnie nie chciałeś. Wolałam mu się pokazać w ten sposób i zaczekać, aż do mnie przyjedzie, przeprosi, wyciągnie rękę. Bo co by było, gdyby znalezienie go okazało się kolejną porażką? A jak mi powie: „Nie chciałem mieć z tobą nic wspólnego i nadal nie chcę”? Zresztą, to nie jest prawda, że nie próbowałam go odnaleźć. Wiem, jak się nazywa, napisałam mejle do trzech panów o tym nazwisku (znalazłam ich przez Google), ale nie dostałam żadnej odpowiedzi, więc pewnie nie trafiłam albo listy trafiły do spamu.

Co im napisałaś?

Pisałam, że nazywam się Ilona Felicjańska i szukam kontaktu z panem B. Jednego architekta o takim samym nazwisku zapytałam, czy pochodzi z tamtych okolic, gdzie mieszkałam. Odpisał, że nie i dlaczego pytam.

Spotkanie z prawdziwym tatą. Jak sobie je wyobrażasz?

Nie wyobrażam sobie. Nie mam pojęcia, jak mogłoby wyglądać i nie stwarzać scenariuszy, a już tym bardziej tych najczarniejszych, tylko działać. Bo nie jesteśmy w stanie zbyt wiele przewidzieć. Może się zdarzy to, co myślimy, a może całkiem coś innego.

Nadal chcesz mu pokazać, jaka jesteś fajna?

Nie, teraz to ja chcę być szczęśliwa. Nikomu nie chcę nic udowadniać. W tej chwili nie szukam go, nauczyłam się czekać, co życie przyniesie. Bardziej ciekawi mnie, czy mam przyrodnie rodzeństwo. Może to są strasznie fajni ludzie, a nie było mi dane ich poznać.

Wiem, że masz przyrodnie rodzeństwo.

Proszę?!

Twój biologiczny ojciec ma dwoje dzieci.

Ale skąd wiesz? Widziałaś się z nim?[…]

 

Ilona Felicjańska, modelka

Fragment rozdziału: Pierwsze kroki na wybiegu:

Oczywiście, że doskonale pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Ilona sama zresztą: często je wspomina. Powiedziałem jej, że w Warszawie krowy po wybiegach nie chodzą, i że z taką wagą. to na pastwisko. Wzięła sobie to do serca, a i mnie to zmotywowało i odchudziłem się, bo byłem wtedy okrągły.

[Tomasz Jacyków, stylista]

Czy mogła zrobić międzynarodowa karierę? Kto wie, być może zaprzedaniem się programowi „Na każdy temat” zaprzepaściła swoje szanse. Ona była u Szczygła trochę „przynieś, podaj”. Nie miała tam wiodącej roli, ale na pewno program przysporzył jej popularności.

[Jerzy Antkowiak, projektant mody, dyrektor artystyczny Mody Polskiej]

 

Dziewczyny zaczynają być modelkami w wieku 14, 15 lat. Nie za wcześnie?

Są 15-latki bardzo dojrzałe psychicznie, ale są i takie, które pozostają w tym wieku dziećmi. I tym drugim trzeba wyjaśnić, że dla nich jest jeszcze za wcześnie. Potem trzeba przypilnować, żeby córka trafiła do odpowiedniej agencji, która ma renomę i kilka znanych modelek w swojej stajni. Nie wystarczy, żeby w nazwie miała „agencja modelek”, co pokazała ostatnia afera, w którą była zamieszana córka Jana Borysewicza. Jej „agencja”wysyłała „modelki” na ekskluzywne wakacje z bogatymi klientami. Trzeba więc zobaczyć, gdzie te modelki pracują, w jakich sesjach, w jakich magazynach występują. To nie musi być „Elle”, ale także „Claudia” czy „Pani Domu”. Warto też zapytać, z jakimi innymi agencjami współpracuje, bo większość polskich agencji wysyła modelki do agencji na świecie.

Jednak nie uchronisz w ten sposób przed ryzykownym imprezowaniem.

O tym trzeba rozmawiać. Trzeba im mówić, że to uzależnia, niszczy organizm, psychikę, możliwości. Trzeba nauczyć dziecko mówienia „nie” i uświadomić, że imprezowanie nie pomaga w karierze. Jeśli po imprezie będzie zmęczona,skacowana, będzie źle wyglądać, to nie wygra castingu do reklamy. Nie jest prawdą, że na imprezie spotka kogoś, kto ją wylansuje; to on „wylansuje” siebie dzięki niej.

„Agencja modelek”, o której wspomniałaś, była przykrywką dla zwykłej agencji towarzyskiej. To mocno nadwerężyło zaufanie do całej branży modelingowej.

Tak, ale przestrzeganie zasad, o których mówiłam, ogranicza ryzyko późniejszych niespodzianek.

Ty też pojechałaś do Grecji na sesję zdjęciową, która okazała się… randką z milionerem.

To było w 1994 roku. Fotograf, któremu ufałam, bo zrobiliśmy już razem sesję i pomógł mi wejść w świat modelingu, mówił, że jedziemy do milionera, który trzęsie rynkiem mody – nie tylko greckim, ale i światowym, i że będziemy miały sesję zdjęciową. Dał do zrozumienia, że jak milioner nas polubi i stwierdzi, że warto w nas inwestować, zacznie to robić.

Mogłaś nie zrozumieć aluzji?

Może po prostu nie chciałam rozumieć sensu tych słów. Mam nadzieję, że nie jestem aż tak głupia i naiwna.

Powiedziałaś „jedziemy”, czyli nie byłaś sama?

Byłam z koleżanką, ale nie chcę mówić nawet jak ma na imię. Ostatnio, kiedy wybuchła afera dotycząca agencji modelek i prostytucji, a ja opowiedziałam w Polsacie o wyjeździe do Grecji, napisała do mnie: „Jak ty się nie boisz o tym mówić? Podziwiam cię”. Ona chyba nikomu nie powiedziała, co tam zaszło, i cały czas się boi, że może się wydać – mimo, że nic się nie wydarzyło.

Opowiedz o tym, co się „nie wydarzyło”.

Poczułyśmy się dość dziwnie już po wylądowaniu. Leciałyśmy samolotem liniowym, a tu na płytę lotniska zajeżdża po nas limuzyna. Pomyślałyśmy, że faktycznie facet jest wpływowy. Nie wiedziałam, że jadę do pana M. właściciela jednej z najbardziej znanych alkoholowych marek na świecie. Dopiero później powiązałam to nazwisko z setką reklam, które mijałyśmy, bo to był czas jego świetności. Zostałyśmy zawiezione do hotelu, żeby się przebrać i wykąpać. Była tam pani, która wszystkim rządziła. Nie wyglądała na burdelmamę, bo była chuda, a według moich wyobrażeń burdelmama powinna być… duża. Ta była szczupła, ale taka seksualna, że tylko dać jej pejczyk. Było ustalone, że o konkretnej godzinie przyjedzie po nas samochód i zabierze na kolację. Pojechałyśmy najpierw do domu pana M. Mogłyśmy go obejrzeć, mam na myśli dom, co wspominam trochę jak wizytę w muzeum. Pamiętam, że wjechałyśmy windą. Wszystko świeciło się od złota, a na ścianach wisiały obrazy, które pewnie warte były fortunę. Kiedy obejrzałyśmy dom, gospodarz i jego kolega już czekali. Pojechaliśmy na kolację do typowo greckiej restauracji, która słynęła z tego, że były tam najświeższe ryby. Szef kuchni był podobno przyjacielem M. Zabrał mnie na zaplecze, żebym spośród żywych krabów wybrała coś dla siebie. To świadczyło o ekskluzywności tego miejsca, ale dla mnie było obrzydliwe. Był zdziwiony, gdy powiedziałam, że nie będę wybierać, że zjem cokolwiek. Nie pamiętam, co mi ostatecznie podano. Koleżanka – długowłosa, kręcona blondynka o słowiańskiej urodzie – została posadzona przy panu M., a ja obok jego przyjaciela.

Pamiętasz, jak wyglądał twój milioner?

Słabo. Pan M. był starszym, grubawym, troszkę obleśnym mężczyzną, dobrze ubranym i ładnie pachnącym. W trakcie rozmowy poprosił, żebyśmy się przesiadły, bo stwierdził, że ja mu bardziej odpowiadam. Po kolacji wsiedliśmy do samochodu i podjechaliśmy pod dom pana M. Wydaje mi się, że nie było kierowcy, prowadził przyjaciel. Tam oczekiwano, że wysiądę z panem M. Powiedziałam, że absolutnie nie, i że proszę o zawiezienie mnie do hotelu. Zdębiał. „Ale jak to?”. Nastąpiła dłuższa chwila konsternacji. Wtedy powiedziałam, że myśmy nie przyjechały zaprzyjaźniać się z panami, tylko na sesję zdjęciową. „Na jaką sesję?!”. Wyjaśniłam, że otrzymałyśmy w Polsce informację, że nasz przyjazd do Grecji może zaowocować początkiem kariery w świecie modelingu. Dalszej dyskusji nie było. To był zbyt inteligentny człowiek i z klasą. Zostałyśmy zawiezione do hotelu. Chwilę później przyjechała ta chuda burdelmama, która jeszcze raz nas wypytała, czy nie zmieniłyśmy zdania. Potem dostałyśmy drobne na taksówkę, informację, o której będzie samolot i to był koniec. Następnego dnia same dotarłyśmy na lotnisko. Fotograf tłumaczył, że nic nie wiedział, a ja nie dopuszczałam wtedy myśli, że zostałam wysłana jako dziewczyna do towarzystwa. Nic z tym dalej nie zrobiłam, ale przestałam z nim współpracować. […]

 Aneta Pondo

 

Dziennikarka i redaktor naczelna „Miasto Kobiet”, które wymyśliła i wprowadziła na rynek w 2004 rok. „Miasto Kobiet” to jej miłość, duma i pasja. Prezeska Fundacji Miasto Kobiet, która wspiera kobiety w odkrywaniu ich potencjału oraz założycielka Klubu Miasta Kobiet – cyklu spotkań dla kobiet z inspirującymi gośćmi.

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ