Björk znajduje dobro w śmierci i izolacji
Björk zdołała odnaleźć w świecie coś dobrego i podzielić się tym ze światem

Okładka płyty Fossora t Björk, wydawnictwo One Little Independent / źródło/Wikipedia
„Biologiczne techno”, tak najpopularniejsza islandzka artystka mówi o swojej nowej płycie i choć sam termin wydaje się dziwny, to… nikogo to nie dziwi. „Dziwność” to domena Björk. Dzięki niej spopularyzowała nie tylko swoją, ale w ogóle islandzką muzykę. To także powód, dla którego sami Islandczycy nie zawsze darzą ją sympatią
Dawno temu zobaczyłam mema, który śmieszy mnie za każdym razem gdy na niego trafiam. Na Twitterze ktoś zamieścił zdjęcie bardo kolorowego robaczka, bodajże larwy egzotycznej ćmy i podpisał je łacińską nazwą: „it is saturniidae moth catepillar”. W komentarzu do niego, inna osoba dopisała: „umm… sweetie, that’s Björk”.
Przekraczanie kolejnych granic
O Björk spokojnie można powiedzieć, że jest ikoną popkultury. Można nie lubić jej ekstrawagancji, kontrowersyjnego wizerunku czy muzyki, ale każdy wie kim jest i potrafi ją natychmiast rozpoznać. Jej wyszukane, bajeczne, przedziwne stroje i kostiumy, w których występuje na scenie, a i czasem przemierza ulice Reykjaviku, stały się znakiem rozpoznawczym artystki. Z każdym rokiem, z każdą płytą ten wizerunek jest jeszcze bardziej – mówiąc kolokwialnie – odjechany.

Bjork, Utopia / fot. Santiago Felipe
Tworzenie własnego ekosystemu
Podobnie jak jej muzyka. Zaczynała albumem popowym z elementami elektronicznej muzyki tanecznej, który z miejsca okazał się hitem. Na każdy gatunek, po który Björk sięga bowiem, artystka ma swoje indywidualne spojrzenie. Melodie wpadają w ucho, ale trudno je nazwać prostymi czy łatwymi. Zaśpiewać potrafi je w zasadzie sama Björk. Jej głos jest niezwykle silny, charakterystycznie głęboki. Ne ma wprawdzie zbyt dużego zakresu – „ledwie” 3 oktawy (głos Mariah Carey, dla porównania, to 5 oktaw), ale specyficzna maniera i mocny islandzki akcent w angielskich tekstach to cechy, których nie da się pomylić z żadnym innym wykonawcą. Na kolejnych płytach Islandka sięgała po trip-hop, techno, minimalizm. Aż w końcu sama siebie wepchnęła w dość osobliwą niszę.

Björk gra na flecie z założonym strap-onem / fot. Santiago Felipe
„Biologiczność” jej muzyki zaczęła się chyba od albumu „Medulla” z roku 2004, na którym same ludzkie głosy zastąpiły wszystkie instrumenty. Wciąż jednak panowała tu melodyjność i taneczność. Na trzy lata później wydanej „Volcie” wróciła do instrumentów i to na bogato, sięgając po raz pierwszy w tak ogromnym zakresie nowe technologie. Ale dopiero „Biophilia” z 2011 roku okazała się punktem przełomowym. Björk wokół swojej twórczości wykreowała cały ekosystem. Stworzyła aplikację umożliwiającą słuchaczom ingerencję w materiał, w muzyce panowała pewna dowolność i przypadkowość. Obcowanie z muzyką, aplikacjami, serią koncertów i filmem dokumentalnym, wykraczało daleko poza słuchanie i stało się doświadczeniem artystycznie kompleksowym. Dla wielu krytyków i dotychczasowych fanów Björk „Biophilia” była albumem niemożliwym do słuchania. Dla innych przestała być li tylko muzykiem i piosenkarką, stała się bardziej performerką, dla której dźwięk stał się równie istotny co strona wizualna i interaktywność. „Biophilia” była też programem edukacyjnym, wdrażanym na warsztatach dla dzieci na całym świecie i najmniejszych nawet przedszkolach islandzkich.
Björk szanujemy, ale…
Sami Islandczycy raczej darzą Björk szacunkiem, choć z pewnym „ale”. Koncerty w domu, jej rodzimym Reykjaviku, zawsze są wyprzedane, a przeważającą część publiczności stanowią mieszkańcy Islandii. Podczas swojej pierwszej wizyty tutaj, pytałam o nią w sklepach muzycznych.
„Doceniamy jej wkład w promocję Islandii i muzyki islandzkiej na świecie”
– było najczęściej powtarzanym stwierdzeniem. Ale na co dzień mało kto Björk w Reykjaviku słucha. Starsi mieszkańcy pamiętają ją z ekscesów jakich dokonywała w czasach grania z punkowym Sugarcubes i uważają ją za dziwaczną – tym razem w pejoratywnym znaczeniu tego słowa. Młodsi wolą słuchać islandzkiego popu i hip-hopu. Inni denerwują się, że przez Björk w świat poszła fama, jakoby wszyscy Islandczycy byli równie pokręceni i zafiksowani na punkcie magicznych wierzeń, rytuałów, z ufnością w istnienie ukrytych ludzi (na świecie bardziej popularnych jako „elfy”) i trolli włącznie. Jeszcze kolejni naprawdę nie lubią jej zaangażowania w ekologię i ochronę środowiska przed, na przykład, budową kolejnych hut aluminium i wielu innych fabryk, eksploatujących tanią energię geotermalną wyspy.
Zobacz też:
Dźwięk wulkanu z Islandii i techno? Brzmi świetnie
Nadzieja w Generacji Z
Sama Björk denerwuje się stereotypami, które ludzie na jej temat powtarzają. Wspomniała o tym ostatnio w wywiadzie dla „New Musical Express”, przy okazji tematu nowego życia przeboju „Running up that hill” Kate Bush, które utwór przeżywa dzięki serialowi „Stranger Things”.
„Zawsze byłam urażona tym, jak często pisano o Kate Bush, jakby była szaloną wiedźmą, albo o mnie, że byłam szaloną elfką”
– mówiła –
„Jesteśmy producentkami. Od 20 lat piszę wszystkie swoje utwory. Nie chwalę się, mówię to tylko dlatego, że ludzie nadal chcą, abym była naiwnym elfem. Gdybyśmy były facetami, byłybyśmy traktowane poważniej. Wreszcie, ludzie z pokolenia Z potrafią wyobrazić sobie kobietę-producenta lub świat rządzony przez kobiety. Nie wydaje im się to niczym dziwnym, czymś czego trzeba się bać albo z czego trzeba się naśmiewać”
– dodała.
Björk jest szczególnie wyczulona na seksizm. Sama popełniłam faux pas, kiedy w wywiadzie dla Onetu po premierze płyty „Utopia” zapytałam, czy śpiewając o trosce, dbaniu o rodzinę, artystka czuje się głosem także innych kobiet, głosem społeczeństwa, dodając głupio – „szczególnie gdy jest się kobietą”. To był rok 2017 i Czarne Protesty w Polsce były jeszcze bardzo świeże, stąd moja specyficzna perspektywa. „To pytanie jest trochę seksistowskie” – odparła Björk –
„Mężczyźni też powinni być pytani o rodzinę, a co do głosu społeczeństwa… nie sądzisz, że faceci też to robią?”.
Reszta wywiadu, na szczęście, poszła lepiej. W obronie kobiet stanęła też włączając się w ruch „Me Too”, opowiedziawszy o molestowaniu seksualnym na planie filmu „pewnego duńskiego reżysera”. Jedynym duńskim reżyserem, z którym współpracowała, był Lars Von Trier, na planie filmu „Tańcząc w ciemnościach”.
Celebracja życia, nie smutek śmierci
Zacięcie ekologiczne Björk ma po swojej matce, która była aktywistką. Zmarła niedawno i to właśnie jej w dużej mierze poświęcony jest najnowsza płyta artystki – „Fossora”. Artystka mówi, że utwory napisane dla matki są nie tyle wyrazem smutku po jej utracie, co celebracją jej życia.
Refleksja na temat śmierci i izolacji, której Björk doświadczyła – jak my wszyscy – podczas pandemii covid-19. To wszystko w otoczeniu surowej elektroniki i bardzo szeroko eksploatowanych instrumentów dętych, do których miłości artystka nie kryje od lat. To też kolejny intymny, autobiograficzny album. Po dosyć tragicznej „Vulnicurze”, na której Björk opowiadała o bolesnym rozstaniu z partnerem Matthew Barneyem, ta płyta – mimo raczej trudnego tematu śmierci – podobnie jak komunikacja artystka przy okazji jej premiery wydaje się dość jasna i lekka. Być może jej mottem jest jedno z najbardziej poruszających zdań w całej warstwie lirycznej płyty: „If we don’t grow outwards towards love, we’ll implode inwards towards destruction”.
Rave jako nadzieja na nową normalność
„Fossora” jest również płytą o dobroczynnym wpływie izolacji. W przeciwieństwie do większości z nas, zakaz podróżowania okazał się dla Björk zbawienny. Po raz pierwszy od czasów nastoletnich, miała okazję… po prostu siedzieć w domu. W rozmowie z „New Musical Express” opowiadała o tym, jak spędzała czas spacerując po plaży, odwiedzając baseny. Końcówka pandemii to czas szalonych rave’ów w małej knajpce w centrum Reykjaviku. Björk wcieliła się tam w rolę didżejki, a wielkość knajpki sprawiała, że czuliśmy się jak u niej na domówce. To były dzikie imprezy, z każdą możliwą muzyką. Dla wielu z nas była to pierwsza od dwóch lat możliwość wyjścia na imprezę. Czas pierwszych szczepionek i nadziei na powrót do normalności lub chociaż – na nową normalność. Właśnie taki klimat przesyca „Fossorę”.
Miło słyszeć, że mimo trudnych lat – śmierci matki i pandemicznej izolacji – Björk zdołała odnaleźć w świecie coś dobrego i podzielić się tym ze światem. I że choć zmienia się jej muzyka, wizerunek i nastawienie do świata, w jednym jest nieugięta. Pozostaje najbardziej fascynującą i dziwną, w pozytywnym znaczeniu tego słowa, ikoną.
Może też cię zainteresuje:
Kto pomoże LP?