Bio żywność ‒ nadzieja na zdrowsze jutro
Bio żywność to alternatywa dla fałszowanych lub napakowanych chemią artykułów żywnościowych. Czyli powrót do normalności na talerzu
Coraz głośniej słychać opinie, że za brak odporności, skutkujący podatnością na choroby wirusowe, w tym covid19, odpowiedzialny jest karygodny sposób odżywiania się. Już nawet nie śmieciowe jedzenie, ale duża część dostępnych w handlu produktów jest szkodliwa dla zdrowia lub fałszowana. O tym, oraz o „schodach”, jakie musi pokonywać producent żywności bio w Polsce, rozmawiamy z Romanem Bartkowiakiem, prezesem Spółdzielni Produktów Rolnictwa Ekologicznego Dolina Mogilnicy z Wolkowa w woj. Wielkopolskim, lobbystą i propagatorem rolnictwa ekologicznego
Zapytam przewrotnie: rzeczywiście jest aż tak źle?
Powiem tak: w późnych latach 80 prowadziłem pierwszy w Polsce sklep mięsny bez kartek ‒ w Poznaniu, narożnik Sikorskiego i Przemysłowej. Kiedy robiłem wędliny, z kilograma mięsa uzyskiwałem najwyżej 74-75 dag wyrobu. A dziś? Z jednego kilograma mięsa uzyskuje się 2,5 kg wyrobu i więcej, a są gatunki wędlin, do produkcji których w ogóle nie potrzeba mięsa. I wcale nie są dla wegan. Liczy się zysk, nie ważne, ile osób zachoruje.
Przy naszym stoisku na warszawskim biobazarze klient dziwił się, że nasza torebka z mąką taka duża. A ja mówię: „Bo, proszę pana, jest tylko mąka, nie ma w niej kredy. Z kredą byłaby cięższa, więc mniejsza”. I tak to u nas jest – w mące kreda, w mięsie woda, w każdym produkcie dodatków jest więcej niż surowca, z którego miał być wytworzony. Konserwanty, antyzbrylacze, wypełniacze, barwniki, emulgatory, stabilizatory, regulatory kwasowości, sztuczne aromaty, wzmacniacze smaku. Przecież dodatki do żywności to nie cukier puder! Przez całe lata ludzie traktowali swoje żołądki jak śmietnik, to skąd mają mieć odporność? Maseczka tak samo chroni od wirusa, jak stringi od mrozu. Potrzebna jest odporność, osiągnięta dzięki spożywaniu dobrej żywności.
Jak można to zmienić?
Przetwarzać, nie stosując bandyckich metod, i propagować zdrową dietę. Gdyby ludzie uwzględnili w swojej diecie 10-15 proc. kiszonych warzyw, byliby zdrowsi. A przetwórstwem, moim zdaniem, powinny się zajmować małe zakłady. Mały przetwórca nie będzie robił szwindli, bo trochę honoru ma i wie, że to jest dla ludzi. Wie pan, po co giganty spożywcze mają na etatach świetnie opłacanych prawników? Aby dostawców surowców odzierać z reszty skórki. Bo przecież nie do obrony przed rolnikiem! Rolnika na prawnika nie stać, więc spuszcza się go do kanału, i to jest podłe. Miałem styczność z tymi panami, wiem o czym mówię.
To wcześniej parał się Pan typową produkcją rolną? Bez „bio”?
Pochodzę z miasta, tam się wychowałem, na wsi mieszkam dopiero 43 lata. Teść był rolnikiem, przejąłem po nim typowe polskie gospodarstwo i wszystkiego musiałem się nauczyć od podstaw. Dopiero około 2000 roku zacząłem się interesować produkcją bio. Całkowicie przestawiłem produkcję mojego gospodarstwa na bio po tym, co mnie spotkało w latach 2003-2007.
Co się wtedy wydarzyło?
W Polsce firmy zajmujące się skupem produktów rolnych działają według jednego schematu: jak trzeba rolnika namówić na produkcję, to staną na głowie, by dopiąć swego. Namawiają, żeby kupowali sprzęt, budowali, unowocześniali, inwestowali… A jak później trzeba za ich produkcję zapłacić, to zrobią wszystko, aby zapłacić jak najmniej, albo i wcale. Czy ktoś pyta rolnika, czy przetrwa, jak dostanie 86 zł za tonę buraka cukrowego? „Płacimy tyle, chcesz, to sprzedaj, a nie, to do widzenia.” Ale hola, nawet jak się rolnik zgodzi, to pieniądze nie tak od razu. Czasami płacą po miesiącu, i wtedy jest super, ale czasem po pół roku, po roku, albo wcale. Polskie prawo na to pozwala. Ten mizerny rolnik nawet nie pójdzie strajkować, bo nie ma czasu. Kiedy jedna z takich wielkich firm sprawiła, że stanąłem w obliczu bankructwa, szlag mnie trafił i powiedziałem „dość!”. Nigdy więcej.
W tamtych latach ekologiczne rolnictwo to było coś nowego. Co chciał Pan osiągnąć?
Postanowiłem wtedy, że cokolwiek będę produkować, nauczę się też to przetwarzać i sprzedawać zgodnie z zasadą „od pola do stołu”. Jak wyprodukuję zboże, to muszę je przetworzyć na produkty przemiału, albo jeszcze lepiej na gotowy chleb. W ten sposób powstał czarny mogilnicki, opatentowany chleb który żywi i leczy, pieczony z domieszką innego naszego patentu ‒ Black Bio Detoksu, czyli węgla drzewnego z wikliny Salix Viminalis. Zrozumiałem, że tylko wtedy mam bezpośredni wpływ na jakość i cenę swojego produktu. Później powstał pomysł spółdzielni, żeby nie robić tego samemu.
No właśnie. Kiedy udało się panu zarazić innych rolników i jeszcze skłonić ich, aby się przyłączyli?
No, to dopiero 10 lat później. Żeby uczyć innych i móc z nimi pracować, najpierw musiałem się sam nauczyć. Ale to nie było tak, że stanąłem na rozstaju dróg, krzyknąłem, i zaraz miałem pięćdziesięciu chętnych do współpracy. Do rozróby to tak, ale do współpracy w Polsce chętnych nie ma. U nas jak trzy osoby, to siedem zdań. A przecież tyle naszego sukcesu, ile naszej współpracy. Wie pan, jak na mnie mówią? Donkiszot. Że niby walczę z wiatrakami. Ale się udało.
I rzeczywiście od pola do stołu? To się panu udaje?
Jakoś tak potrafię i wyhodować, i przetworzyć, i sprzedać. Zaczynaliśmy od kilkunastu produktów, dziś oferujemy ponad 200. Można u nas kupić świeże warzywa i owoce, przetwory warzywne, produkty przemiału zbóż, zioła, oleje i oczywiście nasz flagowy suplement diety Black Bio Detox. Przetwarzamy surowce bez zbędnych dodatków, a sprzedajemy bez kolorowych opakowań, bo farby są często toksyczne. I taką żywność ludzie mogą, a nawet powinni, u nas nabywać.
Problem w tym, że dotąd nie mamy własnych zakładów przetwórczych. Na razie mamy teren inwestycyjny pod zakład przetwórczy o powierzchni 7 ha z okładem. Mamy też projekt, który powstał pod moim nadzorem. Zaplanowałem 14 działów, które będą jak perpetum mobile. Jeśli np. w jednym dziale będzie odpad warzyw czy owoców, bo zawsze znajdzie się 10-20 proc. gorszego surowca, to w innym dziale będzie on surowcem do produkcji wartościowych komponentów paszy dla zwierząt. A że surowiec był bio, więc i pasza będzie bio, a wyrośnie na niej bio drób, bio mleko i bio mięso. Zagospodarujemy też energię, powstającą w trakcie pirolizy wikliny przy produkcji Black Bio Detoksu – wykorzystają ją inne działy. Nie tylko do ogrzewania obiektów. Będzie kierowane do wymienników ciepła i obsłuży suszarnie i grykarnię. Propozycję współpracy przy budowie takiego kompleksu przetwórczego już 5 lat temu złożyłem ministrowi rolnictwa.
Spodziewam się, że był zachwycony.
Też zawsze myślałem, że to właściwy adresat. W końcu rolnictwo żywi kraj. Tymczasem, kiedy raz po raz pytam ministra „no to kiedy?”, odpowiada mi: „A czego pan właściwie oczekuje?”. A ja z uporem maniaka powtarzam: „współpracy”. Bo kolejni ministrowie się cieszą, ale mają rolnika w nosie.
W tym kraju ludzie powołani do tego, aby pracowali z rolnikami i dla rolników, drwią sobie z nich. Brak kompetencji okraszony arogancją. Ich służebna rola nie ma polegać na zawiązywaniu mi sznurowadeł! Służebna rola urzędnika względem żywiciela kraju powinna polegać na tym, że powinien cały czas myśleć, jak pomóc, współpracować i doradzać. Zamiast tego, na szczęście nie zawsze, spotykam wysoko zadarte nosy. Przyznaję, jestem tym sfrustrowany, ale moja frustracja nie bierze się z uszu, odmrożonych na barykadzie, tylko z kopniaków w zadek, które dostawałem. Ale szybko się uczę. I postawię na swoim. Bo psy szczekają, a karawana idzie dalej.
Strona internetowa spółdzielni jest w przebudowie, więc na razie jej produkty można zamówić, pisząc na adres: biuro@ekorolna.pl. Każdy z produktów można też kupić w Warszawie na Służewcu, na terenie torów wyścigów konnych. Dolina Mogilnicy ma stoisko sprzedażowe na tamtejszej giełdzie żywności ekologicznej (hala targowa Polskiej Ekologii, ul. Puławska 266, od piątku do niedzieli).
Barbie 13 października, 2020
chce kupić taka mąkę bez kredy w tym gospodarstwie szkoda, że nie maja sklepu online
Redakcja MIASTA KOBIET 14 października, 2020
🙂