Bez przesady z tą metafizyką
Twórczość zubożona, o wiele mniej wymiarowa niż kiedykolwiek wcześniej. Przeczytaj dlatego została nagrodzona. Łukasz Orbitowski o Innej Duszy.
Rozmowa z Łukaszem Orbitowskim, laureatem Paszportu Polityki za książkę Inna dusza.
Edyta Hetmanowska, Iga Gierblińska: Można powiedzieć, że dotychczas specjalizował się pan w fabułach fantastycznych. Inna dusza to już nie fantastyka, ale metafizyka…
Łukasz Orbitowski: Bez przesady z tą metafizyką, ale niech będzie.
Sądzi pan, że w historiach o mrocznej stronie duszy człowieka nie ma, choćby z założenia, metafizyki?
Łukasz Orbitowski: Tak, ale nie nazwałbym mojej książki metafizyczną, ponieważ nie ma w niej pejzaży wewnętrznych bohaterów, które tworzą taką metafizyczną aurę. Refleksja nad mroczną naturą ludzką rozgrywa się w czytelniku. Rolą mojej książki jest uruchamianie czegoś, a nie analiza.
Czyli Inna dusza to metafizyczne narzędzie.
Łukasz Orbitowski: To już prędzej, i takie zwłaszcza, które pomaga wyrąbać w człowieku jakieś głębokie refleksje.
Zatem przeszedł pan drogę od fantastyki do metafizycznego narzędzia.
Łukasz Orbitowski: Dokonałem kastracji na mojej twórczości. Pozbawiłem jej elementu fantastycznego i został sam realizm. Zubożyłem swoją twórczość, jest ona teraz o wiele mniej wymiarowa niż kiedykolwiek wcześniej i może dlatego została nagrodzona. Ale widzę, że panie zmuszają mnie do strasznej rzeczy, a mianowicie, żebym analizował własną twórczość, gdy tymczasem ja mam problem z analizą cudzej. Gdzieżby tutaj z własną się szarpać?
Wystarczy, że się pan naszarpał przy pisaniu.
Łukasz Orbitowski: Tak, to była mordęga. A mówiąc poważnie, z przyjemnością praktykuję literaturę poświęconą jednostkom, poszczególnym istotom ludzkim, a wszelkie piętna naddane dzieją się już w głowie czytelnika. Nie ukrywam, zależy mi na tym, żeby te książki żyły w ludziach, w odróżnieniu od wielu bohaterów, którzy nie mają tej radości.
W tej książce jednym z przewodnich motywów jest męska przyjaźń.
Łukasz Orbitowski: To niesłychanie cenna sprawa, sam się zapalczywie przyjaźnię.
Jeden z bohaterów, Krzysztof, jest zafascynowany głównym bohaterem, mordercą, katem tej historii. Wydaje się, że ta przyjaźń jest ślepa, a jednocześnie bardzo silna.
Łukasz Orbitowski: Po pierwsze, należy zwrócić uwagę, że funkcja kata, którą spełnia Jędrek, rozciąga się na Krzysztofa. Tam jest oczywiście próba dokonania zabójstwa, ale dosyć nieśmiała i nieudana. Ta relacja wzięła się z samego początku gehenny twórczej, kiedy zadałem sobie pytanie, czemu u diabła mam pisać książkę o zabójcy, a przede wszystkim czemu ludzie chcieliby taką książkę przeczytać. Doszedłem do dosyć oczywistego wniosku, że zło fascynuje. Mordercy cieszą się dziwaczną estymą. Pomyślałem, że narratorem będzie osoba, której rola będzie się sprowadzała do trawestacji tych przewidywanych przeze mnie oczekiwań czytelniczych. Skoro czytelnik chce się fascynować mordercą, dam mu tępaka i drugiego bohatera, który tym tępakiem się interesuje i czytelnikowi sprzeda całą opowieść.
Prosty język, którym pan się posługuje, buduje napięcie, sprawia, że świat jest wyrazisty i groźny…
Łukasz Orbitowski: Kiedy piszę zdanie, to po to, by ono coś znaczyło. Nauczyłem się nie rzucać słów po próżnicy. W tej powieści trochę się jednak dzieje. Gdybym rozdął to w warstwie językowej, mielibyśmy książkę o 700 stronach. Bardzo długo nie umiałem pisać prosto. Cieszę się, że się tego nauczyłem.
Słuchając pana, utwierdzam się w przekonaniu, że w przypadku literatury jedną częścią sukcesu jest historia i słowo, a drugą patent.
Łukasz Orbitowski: To prawda, bez patentu nie ma historii. Znalezienie sposobu na opowiedzenie danej historii zżera mi coraz więcej czasu. W Innej duszy, używając dwóch narracji, pokazywałem dwie strony tej samej historii, tak jakbym jeden obiekt naświetlał lampą z dwóch różnych stron.
Ile czasu poświęcił pan na znalezienie tej perspektywy i ustawienie oświetlenia w tekście?
Łukasz Orbitowski: Sakramencko mało. To poszło od kopa. Całość pisałem może pięć miesięcy, ale ten proces poprzedzony był półroczną pracą nad konspektem i researchem. Książka nie zawsze dokonuje się w człowieku w sposób intelektualny. To nie jest tak, że siadam, zaczynam myśleć i przeznaczam sobie na to jakiś czas w ciągu dnia. Podszedłem do napisania tej książki zadaniowo i bardzo poważnie. Nauczyłem się na błędach i wiem, że do każdej nowej książki muszę mieć konspekt. Wymyśliłem sobie nawet, że napiszę pierwsze pięć-dziesięć stron w kilku wersjach i zasięgając opinii, wybiorę tę właściwą.
Konspekt do kolejnej książki też już jest. O czym będzie nowa historia?
Łukasz Orbitowski: Teraz przechodzę jeden z ciekawszych etapów pracy twórczej, a mianowicie zajmuję się rzezią pomysłów. Nagromadziłem mnóstwo idei do nowej powieści, a teraz je odrzucam, choć nie dlatego, że są niedobre. Jednym słowem, strzelam w tył głowy do dzieci o niezwykłej inteligencji i niezwykłym powabie z tego względu, że siłą moich książek jest prostota i nie chcę mnożyć wątków. Książka będzie o porzucaniu życia. Okazuje się, że jestem bardzo dobry w porzucaniu życia, obecnie wiodę chyba piąte swoje życie. Zawsze kolejne opuszczałem, nie biorąc nic ze sobą. Wymyśliłem sobie powieść o człowieku, który z pewnej przyczyny ucieka od swojej dobrej pracy, rodziny, znajomych. W jednej chwili staje się wędrowcem i włóczy się. Powód tego porzucenia wyjaśni się w książce, ale oczywiście impulsem do tych wydarzeń będzie nieszczęście. I szczerze mówiąc, teraz mam jakieś życie i już bawi mnie myśl o jego porzuceniu.
Jakie było to ostatnie życie, z którego pan wyszedł?
Łukasz Orbitowski: To było życie sytego człowieka w związku partnerskim, który mieszkał w Europie Zachodniej. Pasowało mi ono, ale się skończyło. Teraz cieszę się żywotem pisarza, mieszkającego w kawalerce na warszawskim Mokotowie. Przedtem byłem mężem i ojcem, a przedtem pijakiem z meliny.
Jak w tym obecnym życiu wygląda pańskie miejsce pracy?
Łukasz Orbitowski: Śmieję się, że historia moich miejsc pracy to historia upadku. Zanim wyprowadziłem się do Kopenhagi, miałem wielki gabinet z biblioteką. W Kopenhadze pokój był przedzielony, więc był to już półgabinet. A teraz, w kawalerce, z przyjemnością przeniosłem się na kanapę, na której leżę jak jakaś, za przeproszeniem, fleja z komputerem na kolanach i piszę.
Czym pachnie pisarz?
Łukasz Orbitowski: Śmierdzi frustracją, szanowne panie. I jeszcze do tego unoszącą się od dołu wonią skarpetek, a w moim przypadku każda skarpetka jest z innej pary i każda ma inną woń, wynikającą z jej struktury chemicznej.
Pański ojciec, malarz, czym pachniał?
Łukasz Orbitowski: Terpentyną, farbami.
I czego pana nauczył?
Łukasz Orbitowski: Nauczył mnie rzeczy, które być może są nieprzydatne wprost, ale przydatne w drodze ku szczęściu. Nauczył mnie strzelać i grać w karty, w zośkę. Nauczył mnie, że chłop nie może być pizdą… pardon my french. Mężczyzna powinien brać odpowiedzialność za własne czyny. Nie chować głowy w piasek, stawać w obronie kobiet i traktować je raczej dobrze niż źle. Pokazał mi hierarchię wartości, że na pierwszym miejscu jest zawsze drugi człowiek, na drugim praca, na trzecim dobra zabawa. Tata jest artystą i przez pół wieku nauczał studentów rysunku na Akademii Sztuk Pięknych. Robił to cztery razy w tygodniu przez godzinę dziennie. Kiedy wychodził do pracy, na tę godzinę dziennie, był najnieszczęśliwszym z ludzi. Dzięki niemu zrozumiałem, że artysta jest człowiekiem wolnym. Obserwując ojca, uczyłem się, jak się żyje w wolności.
Napisał pan w Innej duszy zdanie: „Złe życia kończą się śmiercią”…
Łukasz Orbitowski: A, to nie moje zdanie. To zdanie przeczytałem na murze w Krakowie. To ładne zdanie. Zapadło mi w pamięć i chciałem je wykorzystać.
Jak wyglądało zbieranie potrzebnych informacji do książki, która w końcu czerpie z prawdziwej historii?
Łukasz Orbitowski: Pojechałem do Bydgoszczy, posiedziałem w aktach sądowych. To było mocne doświadczenie. Widziałem rozprute dzieci. To robi wrażenie. Były też przyjemniejsze momenty, kiedy włóczyłem się po Bydgoszczy bez celu, idąc przed siebie. W trakcie pisania musiałem się zagłębić w masę szczegółów, o których nie miałem pojęcia. Główny bohater jest przecież cukiernikiem, a ja nawet nie lubię słodyczy. Cudowny świat wypieków, odczynników, cała branża cukiernicza – to było ponad moje siły. Chciałem odtworzyć warunki pracy cukierników z lat 80. Kupiłem kilka bardzo starych publikacji na ten temat. Nawet spotkałem się z prawdziwym cukiernikiem, kupiłem mu w kawiarni kawę, a on mi tłumaczył krok po kroku, jak krowie na łące, jak zrobić pewien torcik (który Jędrek robi cały jeden rozdział). Literalnie przepisałem jego relację, dodając jej pewnej dramaturgii.
W liceum powiedział pan, że w dorosłym życiu chciałby pan być kimś. Cytat: „Pisarz to jest, kurwa, ktoś”.
Łukasz Orbitowski: Ale to była, kurwa, pomyłka. I teraz to widzę. Pisarz jest zabytkiem. Kult pisarza minął. Postulat opisywania rzeczywistości z ogromnym powodzeniem zrealizowali raperzy. A teraz mój syn mnie pyta, jaki jest mój ulubiony youtuber. Ci nastolatkowie mają po milion wyświetleń. Nie wiem, co musiałbym zrobić, żeby mieć taką popularność jako pisarz. Nasz głos jest marginalny w porównaniu z raperami, youtuberami, ludźmi z Pudelka.
Wróćmy do intrygującego tytułu. Inna dusza, czyli jaka?
Łukasz Orbitowski: Ta, która nie może znaleźć sobie miejsca wśród ludzi. Tytuł pochodzi z akt. To jest wypowiedź mojego pierwowzoru głównego bohatera. Ta inna dusza zmuszała go do zabijania.
Czy w panu jest jakaś inna dusza?
Łukasz Orbitowski: Morderczych instynktów nie posiadam, a moja inność jest dla mnie normalnością. Sam fakt, że byłem samotnym dzieckiem, wpoił mi dwie rzeczy. Mogłem albo pozbyć się swojej dziwności, albo uczynić z niej atut, co też wybrałem. I zostałem artystą.
Czy to prawda, że nie ma pan w domu żadnych swoich książek?
Łukasz Orbitowski: Tak. Wiem, co jest w tych książkach, więc na co mi one? Poza tym prędzej czy później w moim życiu pojawia się ktoś, komu mam ochotę dać moją książkę w prezencie. I mało się do czego przywiązuję. Jak się przeprowadzam, to czyszczę księgozbiory i jakieś 80 proc. zasobów zabiera bukinista.
Czy ma pan jakieś pisarskie lęki?
Łukasz Orbitowski: Boję się, że spierdolę sprawę, że napiszę słabą i nudną powieść. A moje prywatne lęki są banalne. Boję się niedołęstwa i poczucia bezużyteczności.
Jakie historie kryją się za pańskimi tatuażami?
Łukasz Orbitowski: Na przedramieniu mam nosorożca, zwierzę, które bardzo lubię i mam nadzieję, że podzielam jego przymioty. A na ramieniu mam tatuaż zrobiony na zamówienie, który przedstawia upamiętnienie mojej zdechłej kotki. Miałem wyjątkową, głupią i żarłoczną kotkę, która zgasła na moich kolanach, a była moją najstarszą towarzyszką. Na tym obrazku kotka zżarła słońce, wszystkie planety i śpi.
Innej duszy sobie pan nie wytatuuje.
Łukasz Orbitowski: Ciężko byłoby znaleźć obrazek na coś tak niematerialnego.