Sunday, April 20, 2025
Home / Ludzie  / Gwiazdy  / Jestem dla siebie bardziej ludzka

Jestem dla siebie bardziej ludzka

Znakiem rozpoznawczym Beaty Sadowskiej jest radiowy głos, intrygująca uroda i to, że jest ciągle "w biegu"

Wydawnictwo zwróciło się do mnie z taką propozycją. Myślę, że sama bym się na to nie zdecydowała, bo są dziesiątki osób, które znają się na bieganiu lepiej ode mnie / fot. Robby Cyron

Wydawnictwo zwróciło się do mnie z taką propozycją. Myślę, że sama bym się na to nie zdecydowała, bo są dziesiątki osób, które znają się na bieganiu lepiej ode mnie / fot. Robby Cyron

Znakiem rozpoznawczym Beaty Sadowskiej jest radiowy głos i intrygująca uroda. Dziennikarstwa uczyła się od nestorów tego zawodu – Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet i Mariusza Waltera w TVN.

Prowadziła liczne programy telewizyjne. „Przepytała” m.in. Woody’ego Allena, Jennifer Lopez czy Jacka Nicholsona. Dziś dziennikarsko spełnia się w autorskiej audycji, o której zawsze marzyła („W biegu i na wybiegu”). Zakochała się w bieganiu. Wzięła udział w 12 maratonach, nie tylko w Europie. Najlepszym dowodem tej miłości jest niedawno wydana książka, „I jak tu nie biegać!”, w której opowiada o swojej pasji. Podczas naszej rozmowy mimochodem wspomniała, że wcześniej tego dnia przebiegła 17 km. I tym lekkim wyznaniem nas zawstydziła.

Przez 15 lat robiłam wszystko, żeby nie biegać. Ćwiczyłam jogę, pilates, jeździłam konno, grałam w tenisa, squasha. Siedem lat temu bieganie samo do mnie wróciło / fot. Robby Cyron

Przez 15 lat robiłam wszystko, żeby nie biegać. Ćwiczyłam jogę, pilates, jeździłam konno, grałam w tenisa, squasha. Siedem lat temu bieganie samo do mnie wróciło. / fot. Robby Cyron

Jak zaczął się Twój romans z bieganiem?

Zawsze byłam wysportowanym dzieckiem. Skakałam i brykałam z nadmiaru energii. Właściwie rzadko kiedy poruszałam się wolnym krokiem. Odkąd pamiętam, byłam w biegu. Gdy miałam cztery lata, brat zabrał mnie na basen dla dorosłych. Kazał mi się położyć na wodzie i udawać trupa, i tak nauczyłam się pływać. Sport miałam we krwi. W podstawówce na Legii trenowałam przez pięć lat lekką atletykę. Przestałam, skutecznie zniechęcona polityką rywalizacji. Męczyło mnie ciągłe porównywanie do innych i ich wyników. Przez 15 lat robiłam wszystko, żeby nie biegać. Ćwiczyłam jogę, pilates, jeździłam konno, grałam w tenisa, squasha. Siedem lat temu bieganie samo do mnie wróciło. Przyczyniły się do tego dwie sprawy. Po pierwsze, mój facet biega od zawsze. Podglądałam, jak wracał z treningów, zmachany, ale ze spokojną głową. Powiedziałam mu, że też spróbuję, a on zareagował najlepiej jak mógł, czyli namówił mnie, nie namawiając. Powiedział, że jestem za bardzo zajęta, żeby mieć czas na bieganie, które wymaga dyscypliny, organizacji itd. Pomyślałam, że skoro bieganie nie jest dla mnie, to właśnie spróbuję. Po drugie, mniej więcej w tym samym czasie dostałam propozycję udziału w pierwszym pięciokilometrowym biegu Run Warsaw. Zgodziłam się, ale zaraz potem zaczęłam się zastanawiać, czy ja w ogóle wiem, o jakim dystansie mowa. Słowo się rzekło, więc musiałam zabrać się za przygotowania. Tak wróciłam do biegania dla siebie – nie dla kogoś i nie dla wyniku.

Czego uczy bieganie?

Dyscypliny, bo jeśli się chce przebiec maraton, a ja w którymś momencie o tym zamarzyłam, trzeba wiedzieć, co to znaczy systematyczny i rozsądny trening. Uczy pokory. Może nam się wydawać, że jesteśmy świetnie przygotowani i potrafimy biec w nieskończoność, a tu nagle ścina nas na 10. kilometrze. Pamiętam taką sytuację: wydawało mi się, że prędzej umrę, niż dobiegnę do mety. Uczy też słuchania swojego ciała. Miałam rozpisane ćwiczenia na wzmocnienie mięśni kręgosłupa, ale ich nie wykonywałam, głównie biegałam. Któregoś ranka wstałam i dostałam za swoje – miałam zablokowany cały dolny odcinek kręgosłupa. Uczy też radości z aktywności fizycznej, z tego, że trzaśnie gałązka pod stopami, że zaświeci słońce, z tego, że chce się chcieć i to się udaje.

A czy uczy kobiecości? Bieganie traktowane jest jako męski sport.

Tak się może wydawać, ale kiedyś brałam udział w kobiecym maratonie w San Francisco i ktoś, kto uważa bieganie za męski sport, powinien obejrzeć zdjęcia z tego wydarzenia. To jest najbardziej modowa impreza na świecie! Nawet mój trener, Kuba Wiśniewski, powiedział mi, że nie zdawał sobie sprawy, że strój na bieg jest tak ważny, dopóki nie poznał swojej żony. Maraton w San Francisco to było niesamowite doznanie estetyczne. Te dziewczyny miały nawet tiulowe spódniczki założone na spodenki do biegania, ich stroje mieniły się kolorami i nic w ubiorze nie pojawiło się bez przyczyny.

Wydawnictwo zwróciło się do mnie z taką propozycją. Myślę, że sama bym się na to nie zdecydowała, bo są dziesiątki osób, które znają się na bieganiu lepiej ode mnie / fot. Robby Cyron

Wydawnictwo zwróciło się do mnie z taką propozycją. Myślę, że sama bym się na to nie zdecydowała, bo są dziesiątki osób, które znają się na bieganiu lepiej ode mnie / fot. Robby Cyron

Co Cię zmotywowało do napisania tej książki?

Wydawnictwo zwróciło się do mnie z taką propozycją. Myślę, że sama bym się na to nie zdecydowała, bo są dziesiątki osób, które znają się na bieganiu lepiej ode mnie. Zresztą w tej książce nie udaję specjalistki od biegania. Nie znam się na tempie, tętnie i sprzęcie biegowym. Ale pomysł mi się spodobał. Magda Oczachowska z wydawnictwa zapytała, czy napiszę to w trzy miesiące. Zgodziłam się. Skończyła się rozmowa, a ja zaczęłam się zastanawiać, na co się porwałam. Byłam dwa dni przed pójściem do szpitala, miałam rodzić swoje pierwsze dziecko. Na pewno te pierwsze miesiące będą dla mnie dużym wyzwaniem, pomyślałam. Z drugiej strony, jestem taką osobą, która musi mieć nad sobą bat, żeby coś zrobić.

Usiadłaś do komputera, kursor miga, a Ty się zastanawiasz nad pierwszym zdaniem?

Koncepcję książki podsunął mi mój chłopak. Jak usłyszał, że to ma być książka o bieganiu, załamał ręce i powiedział błagalnym tonem: „Oby to tylko nie było nudne!”. Zaczęliśmy szukać ciekawego sposobu na pisanie o bieganiu. Paweł zaczął mi przypominać różne nasze biegowe historie, zaproponował formę krótkich, lekkich felietonów, nawet rozpisał, co mogłoby się w nich znaleźć. Z takim planem było mi łatwiej zacząć, dopisałam swoje uwagi i usiadłam do komputera. Nie czekałam na natchnienie, pisałam, kiedy mój synek się najadł albo zasnął, albo jadł, a wtedy wyginałam nad nim ramiona tak, żeby palce mogły śmigać po klawiaturze. I śmigały.

Dobrze się myśli podczas biegu?

Różnie. Lubię biegać rano, wtedy głowa jest najspokojniejsza, choć i tak na początku z każdej strony atakują mnie myśli o sprawach niezałatwionych poprzedniego dnia. Jest w bieganiu taka siła, która pomaga znaleźć rozwiązania problemów, pozwala też złapać dystans do wielu spraw, spuścić powietrze. Ale najlepszy moment biegu jest wtedy, kiedy wszystkie myśli odpływają, zostają za mną, jak podczas medytacji. Jedyne, co wtedy zajmuje moją uwagę, to Wisła, wzdłuż której prowadzi trasa biegowa, ogon mojego zadowolonego psa, który mi towarzyszy, niebo i Zamek Królewski po drugiej stronie rzeki… Wszystko to obserwuję w rytmie swoich kroków i oddechu.

Czytaj dalej na następnej stronie…

Napisałaś w książce, że podczas biegu więcej dostrzega się rzeczy, które normalnie się przegapia. A wydawać by się mogło, że jednak obrazy mijają nas wtedy szybciej.

Podczas biegania widzi się znacznie więcej, np. kwitnące bazie, płynącą kaczkę, a za nią kilka kaczych maluchów. Takie drobiazgi są dla mnie esencją życia, dostrzeganie ich jest bardzo ważne.

Podczas biegania widzi się znacznie więcej, np. kwitnące bazie, płynącą kaczkę, a za nią kilka kaczych maluchów. Takie drobiazgi są dla mnie esencją życia, dostrzeganie ich jest bardzo ważne / fot. arch. domowe

Te obrazy szybko mijają, kiedy dajemy się porwać przez codzienny pęd i umysł mamy zajęty nadmiarem spraw. Nie dostrzegamy uroków miasta, kiedy wsiadamy do metra czy gnamy samochodem na spotkanie, do pracy. W biegu nie ma tego pośpiechu, który zakłada nam klapki na oczy. Podczas biegania widzi się znacznie więcej, np. kwitnące bazie, płynącą kaczkę, a za nią kilka kaczych maluchów. Takie drobiazgi są dla mnie esencją życia, dostrzeganie ich jest bardzo ważne. Kiedy podróżuję, zawsze zabieram ze sobą buty do biegania. Wtedy zupełnie inaczej zwiedza się nowe miejsca.

Można powiedzieć, że ostatnio panuje moda na sport. Polacy lubią sport?

Ze sportem jest trochę tak jak z powstaniem warszawskim. Hurmem, szturmem, wszyscy, hajda! Bo nagła mobilizacja i impuls. Jak Małysz dobrze skakał, to było nam wspaniale, teraz Stoch dobrze skacze, więc mamy 38 milionów ekspertów od skoków narciarskich. Kiedy Kubica wygrywał, wszyscy kochali Formułę 1. To jedna strona medalu. Ale to prawda, że w mieście jest coraz więcej rowerzystów czy właśnie biegaczy. Na pewno coś drgnęło.

Kiedyś była moda na taniec z powodu programów telewizyjnych, potem na gotowanie, dziś moda na fitness z Ewą Chodakowską, za chwilę pojawi się kolejny „oczywisty” trend.

Nawet jeśli niewielki procent z tysięcy osób, które zaraziła Ewa Chodakowska, zostanie przy aktywności fizycznej, to już będzie sukces. Ciągle mamy rekordy frekwencji podczas masowych biegów. Bardzo często znajomi do mnie piszą, czy dam radę załatwić pakiety startowe, bo oni nie zdążyli się zapisać i skończyły się miejsca.

Oprócz biegaczki drzemie w Tobie podróżniczka. Pamiętasz tę pierwszą, najważniejszą podróż?

Miałam 16 lat i pojechałam z liceum na wymianę do Londynu. Wymyśliłam sobie, że przedłużę pobyt o dwa miesiące. Mówiłam słabo po angielsku, skończyły się dwa tygodnie u rodziny ze szkoły i nagle znalazłam się w ośmiomilionowym mieście bez pracy, na którą i tak nie miałam pozwolenia, i bez mieszkania. Bilet powrotny miał datę za dwa miesiące, a na jej zmianę zwyczajnie nie było mnie stać. To była podróż w dorosłość. Pamiętam moment, kiedy szłam po Londynie z mapą w ręku, zgubiłam się, padał deszcz, płakałam, mapa się rozlatywała od wody. Wyrzuciłam jej resztki do kosza, wzięłam się w garść i powiedziałam sobie, że dam radę. Znalazłam pracę, ale uczciwie przyznałam, że przyjechałam na dwa miesiące, więc mnie wyrzucili, zanim zaczęłam. Później trafiłam pod skrzydła zaradnej Polki z agencji pracy na czarno, która mnie pouczyła, że mam mówić, że przyjechałam co najmniej na pół roku. Pracowałam w pizzerii, obsługiwałam piec do ciasta, robiłam espresso, serwowałam lody…

Ale dopiero, kiedy dotarłaś do Japonii, znalazłaś swoje miejsce na ziemi.

Czuję się tam wyjątkowo. Byłam dwa razy i chciałabym jeszcze wrócić. W Tokio przebiegłam maraton. Nigdzie indziej nie ma takiej ciszy w wielomilionowym tłumie. Jest takie skrzyżowanie w tokijskiej dzielnicy Shibuya, które w godzinach szczytu przekracza 2,5 tys. osób. Ludzie mijają się i nikt nikogo nawet nie muśnie. Japończycy tak szanują swoją osobistą przestrzeń, że jej nie naruszają. Maraton też był egzotyczny, bo na trasie nie częstowali żelkami czy napojami energetycznymi, ale kulkami ryżu i kwaśnymi śliwkami marynowanymi w miodzie. Kibice też byli wyjątkowi – znacznie cichsi niż Włosi czy Hiszpanie. Tańczono ludowe tańce, były też cheerleaderki, ale wszystko odbywało się w bardzo spokojnej i dostojnej atmosferze.

Czy ten maraton zaliczyłabyś do najpiękniejszych?

Na pewno, ale piękna była też trasa w San Francisco, które ma wiele wzniesień, no i ocean. Wyjątkowo wspominam oczywiście mój pierwszy maraton w Warszawie. To bardzo miłe uczucie, biec zamkniętymi ulicami swojego miasta i przypominać sobie, co każda uliczka dla nas znaczy, gdzie się pierwszy raz całowałam i gdzie chodziłam na wagary.

Czy miałaś kiedyś w swojej podróżniczej karierze sytuację niebezpieczną?

Tak, choć nie jest ona związana z bieganiem, a z ucieczką. Podróżowałam z dwiema przyjaciółkami po Ameryce Południowej. Dotarłyśmy do Chile. Zaczepiło nas kilku chłopaków, byli agresywni. Pięści poszły w ruch, chcieli nas obrabować i zgwałcić. Jedna przyjaciółka uciekła, była w takim szoku, że zamknęła się w hotelowym pokoju i czekała skulona. Hotel okazał się budą z tektury w slumsach. Przed rabusiami uratował nas mężczyzna, który przejeżdżał terenowym autem i nas zabrał. Potem wydało się, że przyjaciółce, która uciekła, ukradli paszport z wizą i kartę kredytową, więc musiałyśmy to zgłosić na policję. Kasia trafiła do konsula, który jej poradził, żebyśmy stamtąd uciekały, bo napastnicy na pewno doskonale wiedzą, gdzie mieszkamy. Miał rację, wrócili w nocy i metalowym prętem jeździli po kratach w oknach. Nigdy się tak nie bałam. Skończyło się szczęśliwie, bo obudził się śpiący obok rosyjski turysta.

Wróćmy do biegania. Czytając tę książkę, znajduję tam między słowami wiele haseł, które świadczą o tym, że aby biegać i mieć z tego przyjemność, trzeba kochać siebie.

Na pewno nauczyłam się siebie akceptować, ale czy ja siebie kocham? Nie zdarza mi się stać przed lustrem i prawić sobie takie wyznania, ale też nie stoję ze szpicrutą i nie biję się po kostkach, żeby wyżej skakać.

Na pewno nauczyłam się siebie akceptować, ale czy ja siebie kocham? Nie zdarza mi się stać przed lustrem i prawić sobie takie wyznania, ale też nie stoję ze szpicrutą i nie biję się po kostkach, żeby wyżej skakać / fot. materiał prasowy

Na pewno nauczyłam się siebie akceptować, ale czy ja siebie kocham? Nie zdarza mi się stać przed lustrem i prawić sobie takie wyznania, ale też nie stoję ze szpicrutą i nie biję się po kostkach, żeby wyżej skakać. Myślę, że bardziej niż kiedyś sobie odpuszczam i że jestem dla siebie bardziej ludzka.

Wolisz biegać w grupie czy samotnie?

To zależy. Lubię biegać z psem Momo i synem Tyśkiem. Mamy wtedy swoją ciszę. Lubię się dzielić bieganiem z przyjaciółmi, możemy wtedy porozmawiać. Lubię biegać z Pawłem, chociaż nasze wspólne zbieranie się na bieg to cyrk na żywo i wyjście razem graniczy z cudem. Ale kiedy już się udaje, jest wspaniale. To czas, którego nikt nam nie odbierze, do tego wypełniony pasją. Ale muszę przyznać, że lubię też masowe biegi i tę rozedrganą energię, którą czuć na starcie, kiedy duża grupa ludzi czeka na rozpoczęcie biegu.

Na jakim etapie w życiu jesteś teraz?

Mam problem z odpowiedziami na takie pytania. Mogę powiedzieć, że jest mi dobrze tu, gdzie jestem, z tym co robię i z ludźmi, którzy przy mnie są. Nie mam planów, staram się żyć tu i teraz, nie grzebię w przeszłości, czerpię garściami z teraźniejszości.

Rozmawiały Iga Gierblińska i Edyta Hetmanowska

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ