Barbarzyńcy i poeci
Dawno temu, wydawało mi się, że kobiety są jak mężczyźni: myślą tak jak my, podobnie czują i tylko ładniej wyglądają. Potem pojąłem rozmiar swojej pomyłki
Dawno temu, kiedy byłem jeszcze młodym i wesołym nosorożcem, wydawało mi się, że kobiety są jak mężczyźni: myślą tak jak my, podobnie czują i tylko ładniej wyglądają. Potem pojąłem rozmiar swojej pomyłki i posmutniałem, by nigdy już nie poweseleć.
Liczyłem jednak, że kiedyś poznam prawdę o kobietach. Ten rodzaj wiedzy wydawał mi się – jakże błędnie – możliwy do pozyskania. Na dwa lata przed czterdziestką, po rozwodzie, po długim i poważnym związku oraz mrowiu związków krótkich i niepoważnych, znam się na kobietach jak krowa na gwiazdach.
Z męskiego punktu widzenia kobieta składa się ze sprzeczności, będących przedmiotem nieskończonej liczby dowcipów i anegdot. Sam nie widzę w tym niczego zabawnego i w gruncie rzeczy nie wierzę w istnienie żadnej sprzeczności. Uważam, że poszczególne cechy, jak i zachowania będące ich konsekwencjami, choć pozornie pozostające w niezgodzie, są wyrazem jakiegoś wyższego porządku, który – znów – jest mi nieznany, podobnie jak natura ciemnej materii i wzór na kwadraturę koła.
Weźmy na ten przykład córkę mojego przyjaciela. Przyjaciel mój nienawidził jej szczerze, a jednak bolał nad jej losem. Córka, z wyglądu nimfa, z charakteru tasmański diabeł, uwielbiała mężczyzn w starym dobrym stylu, twardzieli z moherem na muskularnej gablocie, zarośniętych, cuchnących papierosem, przetrawioną wódką i wodą kolońską Brutal. Taki facet chodzi po górach, jeździ na motorze albo i walczy w klatce na gołe pięści, do tego zarabia potężne pieniądze bez żadnego wysiłku i nie wie, co znaczą takie słowa jak startup czy hasztag, a barber myli mu się z baristą. W gruncie rzeczy mogę zrozumieć oczekiwania córki mojego przyjaciela. Tacy faceci są ginącym gatunkiem, lecz wciąż można ich spotkać. Kłopot tkwił w tym, że dziewucha nie tylko chciała się związać z takim barbarzyńcą, lecz dodatkowo oczekiwała, iż będzie słuchał jej we wszystkim. Pragnęła niemożliwego. W innym świecie oswajałaby smoki i piłowała wilkom zębiska.
Wszystkie jej związki przebiegały według podobnego schematu. Poznawała kolejnego barbarzyńcę i rozkochiwała w sobie. Barbarzyńcy szczególnie mocno łakną miłości i włażą w nią jak krowa w szkodę. Kwitł więc romans na sto dwa. Następnie rozpoczynało się ugłaskiwanie. Dziewczyna, nikt inny, planowała wspólne spędzanie czasu, wakacje, wybierała film na wieczór i wino do tego filmu. Decydowała też o doborze znajomych. Jeśli facet wierzgnął, było po znajomości, lecz wierzgał mało kiedy. Męski dzikus pragnie udomowienia, chce zamienić ostrogi na kapcie. Liczy też, że zaskarbi sobie serce partnerki (męska służalczość w tym zakresie nie ma sobie równych). Tu działo się dokładnie odwrotnie. W momencie gdy barbarzyńca zadamawiał się w ogrodzie, traciła nim zainteresowanie. Przestawał bowiem być barbarzyńcą. Wyprowadzała się z hukiem i zaraz szukała następnego. To właśnie martwiło jej ojca, który słusznie wróżył jej samotność lub nawet powrót do rodzinnego domu, czego ze zrozumiałych względów pragnął uniknąć.
Istnieje i inna prawidłowość. Kobieta związana z barbarzyńcą tęskni za subtelnym intelektualistą i vice versa: kochanka poety wzdycha do boksera. Widać to szczególnie mocno dzisiaj, w czasach ulotnych związków, odchodzących kobiet i wszelkiej krótkotrwałości (skądinąd mężczyźni przestali porzucać kobiety, za to sami są porzucani). Dziewczyna związana z męską mimozą, bledziuchnym okularnikiem żyjącym w cieniu biblioteki, ucieka w ramiona bramkarza spod dyskoteki. Kochanka murarza uchodzi zaś z profesorem. Tę zasadę mam za żelazną i nie znam chyba kobiety, która wybierałaby mężczyzn podług jednego tylko klucza, co, znów, wpędza mnie w rozpacz i zagubienie. Nie wiem bowiem, jaki powinienem być. Przecież my, faceci, konstruujemy siebie na użytek kobiet. Teraz tracimy grunt pod nogami. Może właśnie dlatego współczesny mężczyzna staje się, pomalutku, człowiekiem bez właściwości?
Bardzo chciałbym, aby jakaś kobieta wytłumaczyła mi, dlaczego tak właśnie jest. Skąd sprzeczne dążenie do życia z obłaskawionym barbarzyńcą? Jakie jest źródło potrzeby przeskakiwania z Huna Atylli na Senekę? Obawiam się, że nigdy nie poznam odpowiedzi, a jeśli już, to fragmentaryczną. Kobiety mogą zwyczajnie nudzić się jednym typem mężczyzny albo cieszy je sama zmienność życia osobistego. Pojęcia nie mam.
Wiem za to co innego. Przecież my, mężczyźni, również jesteśmy sprzeczni, i to na wszystkich poziomach. Chcemy rządzić, a jednocześnie unikamy podejmowania jakichkolwiek decyzji (facet jest jak królowa angielska, zadowala się pozorami władzy). Pragniemy być kochani, jednocześnie ceniąc własną niezależność. Robimy dzieci, lecz nie chcemy się nimi zajmować. Kochanka, za którą w nocy dalibyśmy sobie palec uciąć, o poranku zmienia się w irytującą wiedźmę, która natychmiast powinna pójść sobie do domu. Biegamy i palimy papierosy. Bez przerwy kłamiemy, domagając się jednocześnie szacunku. Mógłbym tak wymieniać bez końca, co przecież nie ma żadnego sensu. Znów liczy się coś innego.
Wynika z tego, że kochamy się, nienawidzimy, kłócimy, pieprzymy ze sobą, a także chodzimy na zakupy, na łyżwy, do kina, chorujemy przy sobie, umieramy, wychowujemy dzieci – niemal się nie znając!
Łukasz Orbitowski
Łukasz Orbitowski – pisarz o wielkiej pracowitości i jeszcze większej wyobraźni. Zaczął pisać, żeby zaimponować koleżankom w liceum. Dziś ma w dorobku sześć powieści, w tym Szczęśliwą ziemię, nominowaną do Paszportów Polityki i Nagrody Literackiej Nike.
Felieton pochodzi z nr 5/2015. Zobacz, gdzie możesz dostać magazyn drukowany [DYSTRYBUCJA MK]