Sekretne życie blondynki
Jak sama przyznaje, bez względu na rosnącą popularność córka Hania jest niezmiennie najlepszym lekarstwem na „wodę sodową”. Taka jest Basia Kurdej-Szatan.

Niedawno, po sesji dla jednego z magazynów, przesłano mi do wglądu jedno ze zdjęć. Ktoś wygładził mi wszystkie zmarszczki wokół oczu. Wyglądałam jak botoksowy potwór! / fot.
Jej długie jasne włosy i uroczy uśmiech przysporzyły jej wielu fanów i wiele propozycji zawodowych. Choć może grać trzpiotki, to ciągle czeka na rolę kobiety z naprawdę wrednym charakterkiem. W życiu jest równie radosna jak na planie, ale przy tym nie brak jej ani zapału do pracy, ani zdrowego rozsądku. Jak sama przyznaje, bez względu na sukces i rosnącą popularność córka Hania jest niezmiennie najlepszym lekarstwem na „wodę sodową”. Taka jest Basia Kurdej-Szatan.

Niedawno, po sesji dla jednego z magazynów, przesłano mi do wglądu jedno ze zdjęć. Ktoś wygładził mi wszystkie zmarszczki wokół oczu. Wyglądałam jak botoksowy potwór! / fot. Łukasz Popielarczyk
Niemal od zawsze byłaś związana z teatrem, ale dla wielu i tak koniec końców twoje istnienie zaczyna się od blondynki Playa.
Basia Kurdej-Szatan: I to do tego stopnia, że czasem pseudodziennikarze z różnych portali piszą teksty zatytułowane „od blondynki do teatru”, co po prostu mnie drażni. Cóż, telewizja ma swoją moc, reklama tym bardziej, skoro jest emitowana tak często, ale to zwyczajnie nie jest prawda. Grałam w teatrze na długo przed tym, zanim wystąpiłam w reklamie. Jeśli ktoś ogląda TV, to zna mnie tylko z tej perspektywy, ale jeśli ktoś chodzi do teatru lub poszukał nieco dokładniej, to wie, że gram nie tylko w reklamach.
Ale to od nich zaczęła się twoja popularność na większą skalę.
Basia Kurdej-Szatan: Tak, od tego zaczęła się moja medialność, rozpoznawalność i nowe propozycje telewizyjne i teatralne. Z tych ostatnich cieszę się najbardziej. Teatr jest moją największą miłością, co zresztą uświadomiłam sobie dość niedawno. Im więcej pracuję na planie, tym bardziej kocham teatr (śmiech). W teatrze próby trwają miesiącami i ma się czas, aby dochodzić do tego, co najważniejsze. Pracy na planie po prostu trzeba się nauczyć – to inny rodzaj aktorstwa. Nie ma czasu na przygotowanie, wszystko jest na szybko. Długo czekasz, po czym wchodzisz przed kamerę i od razu musisz być świetny – i to jest trudne. Dużo bardziej lubię kontakt z publicznością i tę adrenalinę, którą to daje. Tu wszystko jest żywe, zmienne. To lubię.
Tak jak śpiewanie?
Basia Kurdej-Szatan: Tak – aktorstwo i śpiew. Właśnie dlatego lubię pracę przy musicalach, bo mogę łączyć te dwie formy. Wiadomo, że niektóre role przychodzą aktorowi łatwiej, inne trudniej…
Jak ta w „Deszczowej piosence”?
Basia Kurdej-Szatan: O, „Deszczowa piosenka” to była moja perełka! Uwielbiałam to grać. Ale mimo że znalazłam się w teatrze muzycznym, za czym bardzo tęskniłam, to w mojej roli ani nie tańczyłam, ani nie śpiewałam. Tylko fałszowałam (śmiech). Mogłam się za to wyżyć aktorsko. Tak… ta rola rekompensowała mi nawet brak śpiewu i tańca.
Tak było w teatrze Roma. Jak jest teraz, kiedy grasz w krakowskim teatrze Variété?
Basia Kurdej-Szatan: Tu jest wprost przeciwnie – w „Legalnej blondynce” prawie przez dwie godziny cały czas śpiewam, jestem na scenie. To rola trudna, zwłaszcza kondycyjnie.
Jak zbudowałaś taką kondycję?
Basia Kurdej-Szatan: Biegam i chodzę na siłownię, jak znajdę czas. Już raz grałam spektakl, w którym przez dwie godziny biegałam, tańczyłam i śpiewałam – „Sen nocy letniej” w reżyserii Wojciecha Kościelniaka z muzyką Leszka Możdżera. Nie było to łatwe, ale już wtedy trenowałam połączenie śpiewu z intensywnym ruchem. Dodatkowo głos musi być mocno podtrzymywany przeponą, a oddech z każdym spektaklem jest coraz spokojniejszy, bo ciało już pamięta te ruchy. Wiem, gdzie mogę odpuścić, a gdzie przyłożyć emocji i mocy.
Rolę blondynki grasz na zmianę z Nataszą Urbańską. Jak wam się pracowało? Jesteście porównywane?
Basia Kurdej-Szatan: Z Nataszą pracowało się bardzo przyjemnie. Porównań kompletnie się nie obawiam, bo jesteśmy zupełnie różne. Prowadziłam rolę po swojemu. I teraz gramy osobne spektakle, więc nawet się nie widzimy…
Grasz rolę tytułową, a to zawsze rodzi komentarze. Zdarzały ci się? Krytykowano twoją urodę?
Basia Kurdej-Szatan: Na portalach regularnie ktoś komentuje moje zdjęcia. Ale piszą najczęściej, że tu czy tam był retusz. Kłopot w tym, że na zdjęcia, które pojawiają się w mediach, i na to, jak są zmieniane, często nie mam wpływu. Na szczęście to nie zdarza się tak często, jak się o tym pisze. Choć niedawno, po sesji dla jednego z magazynów, przesłano mi do wglądu jedno ze zdjęć. Ktoś wygładził mi wszystkie zmarszczki wokół oczu. Wyglądałam jak botoksowy potwór! Kazałam usunąć cały retusz i powiedziałam, że chcę mieć moje normalne oczy i moje zmarszczki. Na szczęście kolejna wersja zdjęcia była już normalna.
A co słyszysz, gdy spotykasz się z kimś na żywo?
Basia Kurdej-Szatan: Zazwyczaj ludzie mówią, że wyglądam ładniej niż w telewizji. Bo telewizja poszerza, pogrubia. Dziś nie jestem umalowana, więc wyglądam jak wypłosz, ale zazwyczaj jest lepiej. Dość często na fanpage’u pada pytanie, czym farbuję włosy i kto jest moim fryzjerem, bo ponoć wyglądają dobrze, taki… nie żółty blond.
Zatem jaki jest sekret blondynki?
Basia Kurdej-Szatan: Robię rozjaśniaczem wiele cieniutkich pasemek, które mieszają się z włosami w naturalnym kolorze. Na takie pytania odpowiadam chętnie, o ile do mnie docierają. A z tym różnie bywa. Ostatnio rozmnożyły się moje fikcyjne konta. Ktoś, podszywając się pode mnie, co jakiś czas wprowadza zamieszanie dziwnymi wypowiedziami. Ostatnio napisał do mnie pewien mężczyzna. Ponoć pozwoliłam mu mówić do siebie po imieniu. Dostawałam setki maili… Odpowiedziałam, że osoba, która mu odpisała, to zwyczajnie nie byłam ja.
Domyślam się więc, że internetowy hejt też cię nie omija.
Basia Kurdej-Szatan: Co jakiś czas pojawiają się maile, że ktoś nie może już na mnie patrzeć, że jestem przaśna, pusta. Czasem jakiś fan serialu, w którym gram, pisze, że mam znikać z serialu, bo się nie nadaję. Albo jeszcze lepiej, że Tomek ma być z Agnieszką, a nie z Joasią, którą gram. To jest czasem komiczne, ale i straszne. Nigdy nie znalazłam czasu, żeby wejść na profil osoby, której w dodatku nie lubię, i pisać jej wiadomości. Bo niby po co? Mam masę własnych spraw, zajmuję się tym, co lubię, więc nie rozumiem tych ludzi.
To niejedyny skutek twojej popularności. Jesteś coraz bardziej rozpoznawaną aktorką, która wyszła za muzyka. Twoje spektakle, jego trasy koncertowe… Kto jest bardziej zazdrosny?
Basia Kurdej-Szatan: Oboje! Ale to Rafał jest większym zazdrośnikiem. Jest czujny na wypadek, gdyby ktoś kręcił się zbyt blisko mnie (śmiech). Zawodowo trochę też! Rozumie, że rola czasem tego wymaga, ale nie lubi, gdy mam się rozebrać. Zawsze wypytuje i trzyma rękę na pulsie. Czasem przesadza, ale wtedy się kłócimy i wszystko wraca do normy (śmiech). To jest taki zawód. Czasem na scenie trzeba się z kimś całować i on o tym wie, ale jest i tak zazdrosny.
A dla ciebie to nie jest trudne? Całować się z obcym facetem, i to przy tłumie widzów, to chyba nie zawsze jest szczyt marzeń…
Basia Kurdej-Szatan: Zależy z kim trzeba się całować (śmiech). Ale fakt, że nie zawsze jest to przyjemne. Zdarzało się, że musiałam całować się z kimś, komu średnio przyjemnie pachniało z ust. Co robisz wtedy? Traktujesz sprawę zadaniowo, i tyle. I nawet tu jest zasadnicza różnica między filmem a teatrem. Scenę dla filmu kręcisz raz, jakoś to musisz zagrać i koniec. Inaczej, gdy gra się w serialu czy teatrze i powtarzasz to wiele, wiele razy. W teledysku Libera też musiałam całować się… dość intensywnie. Więc wychodzisz, całujesz się, a potem mówisz „dzięki, dzięki, to cześć”. I tyle. Bez emocji. Na zimno.
Czyli temat nagości i „zawodowych” pocałunków masz z mężem przepracowany. A jak dwojgu artystom udaje się budowanie rodziny? Rafał gwiazdorzy czasem czy schodzi ze sceny i wynosi śmieci?
Basia Kurdej-Szatan: On wynosi, ja wynoszę. Normalne, nie? Na stałe mieszkamy w Warszawie, do Krakowa przyjeżdżamy od kilku miesięcy, ale tylko na kilka dni, i to zawsze z Hanią. Każda rodzina ma swój rytm i nasz jest taki – może bardziej nieregularny. Nie pracujemy od – do, każdy dzień jest inny, nie ma rutyny, ale i wszystko trzeba organizować. Kiedy mam nagrania do serialu, to harmonogram dostaję dopiero dzień wcześniej. Dopiero wtedy mogę zaplanować, kto zawiezie Hanię do przedszkola, kto ją odbierze, czy uda się zjeść z Rafałem obiad itd. Ale ja to lubię. Dzięki temu, że dużo się dzieje, spotykam wielu ludzi, raz mam koncert, a raz plan zdjęciowy. Zawsze lubiłam jeździć tam i z powrotem (śmiech).
Twoje małżeństwo też zaczęło się od podróży. Tyle że do aquaparku.
Basia Kurdej-Szatan: Tak, nasza pierwsza randka była na basenie we Wrocławiu. Dlaczego? Bo to było w połowie drogi – ja pochodzę z Opola, a Rafał z Lubina za Wrocławiem. Było lato, oboje lubimy pływać, i to wyszło jakoś naturalnie. To było dość odważne, umawiać się na randkę na basenie, ale wtedy miałam wszystko w nosie i stwierdziłam: co mi tam! Nie brałam tego na poważnie. Spotkaliśmy się totalnie na luzie, było bardzo swobodnie. I pewnie dlatego tak już zostało.
A potem na świat przyszła Hania. Jest do ciebie podobna?
Basia Kurdej-Szatan: Jedno z moich pierwszych wspomnień to jakiś konkurs, w którym brała udział moja siostra. Tato nagrywał jej występ kamerą. Ona śpiewała, a ja, taka maleńka, wyszłam na scenę i chodziłam dookoła. A teraz dokładnie to samo robi moja córa. To już stało się tradycją, że na każdym koncercie ona wchodzi na scenę, wygłupia się, robi miny do ludzi, przeszkadza muzykom. Jest kochana! Choć czasem bywa to problematyczne. Ostatnio mieliśmy koncert w Opolu. Hania weszła na scenę i chciała, żeby wziąć ją na ręce. Ja tu śpiewam, mam mikrofon w ręce… Więc nie zawsze jest to łatwe, ale jakoś sobie radzimy.
Co jest jeszcze ciągle przed tobą?
Basia Kurdej-Szatan: Lubię postaci dość wredne, więc… tak, chciałabym zagrać taką rolę, i to najchętniej w czymś kostiumowym. Chcemy też z Rafałem trochę pojeździć po Polsce i po świecie. Do tej pory nie mieliśmy szans zbyt wiele zobaczyć i chcemy to nadrobić. No a kiedyś… drugie dziecko.
Rozmawiała Danka Kotula
Wywiad pochodzi z nr 5/2015. Zobacz, gdzie możesz dostać magazyn drukowany [DYSTRYBUCJA MK]