Bunt kobiet to nie tylko „czarny poniedziałek”. „Pełzający” bunt to codzienne zmagania każdej z nas ze stereotypami, z obowiązkami, z oczekiwaniami innych, ze zmęczeniem, z własną niedoskonałością i wyrzutami sumienia. To bolesne rozstanie ze złudzeniami i marzeniami. I – coraz częściej – złość. Na los, na świat, czasem na mężczyzn
Gdzie znaleźć takiego chłopaka? #Repost @thefoxykat1 #boy #photography #iron #chpd #tattoo #man
Polki w przeszłości rzadko wychodziły na ulice i raczej nie w swojej sprawie – w jakiejś „wielkiej” to tak. Dotąd buntowały się feministki, a „głos ludu” odzywał się po cichu, jako narzekanie przy kawie i plotkach. Prawie jednocześnie, tuż przed „czarnym marszem” ukazały się dwa antyporadniki, które wyrosły z blogosfery, i nie jest to chyba przypadek.
#Repost @agailen na campingu trudno o profesjonalny sprzęt ? #wino #nieprofesjonalny #winodobrenawszystko #chujowapanidomu #campinglife #okob #ob #profesionalequipment #wineisgoodforeverything
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Magdalena Kostyszyn (@chujowapanidomupl)
Pierwszy z nich, „Nieperfekcyjna mama Anny Dydzik” (Muza), atakuje bohaterski mit Matki Polki, który w zbiorowej wyobraźni ciągle trzyma się dobrze, ulepszany przez kolejne pokolenia. Nadal przyznanie się do frustracji macierzyństwem bywa gorsze od puszczenia bąka w towarzystwie. Z rzadka pojawiają się głosy rozsądku inspirowane starym poczciwym Bettelheimem: „Dążenie rodziców do perfekcji nie jest dobre, ponieważ niedoskonałość jest częścią człowieczeństwa”. Ale która matka ma czas czytać Bettelheima i rozmyślać nad istotą człowieczeństwa, kiedy walczy o przetrwanie?
Zdarzają się jednak chlubne wyjątki, które z tej walki nie kręcą bicza na inne kobiety, nie powiewają sztandarami. Zamiast udawać i lukrować, publicznie przyznają się do swoich macierzyńskich porażek. Anna Dydzik sama przyznaje, że zmądrzała dopiero przy bliźniaczkach, bo przy pierwszej córce naiwnie dała się wkręcić w machinę wygórowanych oczekiwań i kompleksów – a to wszystko w najlepszej wierze. Idealna mama to idealne dziecko: idealnie karmione, idealnie rozwijające się i idealnie ubrane. Niestety – jak się okazuje – tylko w sieci, w której inne matki leczą się z frustracji, malując cukierkowe autoportrety i pouczając innych.
Może się czepiam, ale wyczuwam tu jednak pewien zgrzyt: Nieperfekcyjna mama odwaliła kawał dobrej roboty, może nie pucować domu i twórczo spędzać czas z dziećmi, ale nadal za powód do wstydu uważa nieregularne ścieranie kurzu. I choć nie aspiruje do miana idealnej matki z czasów naszych babć, to promuje postawę idealnej kobiety nowych czasów – tej, która daje radę, „spina poślady” i nawet jest kobietą sukcesu. Wywalczyła od męża prawo do własnego hobby i przytarła mu nosa, bo zaczęła zarabiać, i to całkiem nieźle. Ale co jeśli hobby nie jest dochodowe? Albo mąż nie dość wyrozumiały, wręcz wyjątkowo tępy? A wszyscy są od nas lepsi, ładniejsi i mądrzejsi? I nie da się tego wszystkiego znosić z podniesionym czołem, bo się ze zmęczenia zwyczajnie pada na pysk?
To już inna sprawa. Wtedy na scenę wkracza „Ch***owa Pani Domu” ze swoim antyporadnikiem (wydanym przez Znak). Tajemnicą sukcesu Magdaleny Kostyszyn i jej profilu na FB było uwolnienie brutalnej szczerości o „nieogarnianiu” domowych obowiązków. Skala zjawiska zaskoczyła chyba samą autorkę. Do tej pory każda z nas myślała pewnie, że tylko ona jedyna kuli się ze wstydu, słuchając martyrologicznej licytacji koleżanek, „lepszych pań domu”, w sprawie umytych okien / wyprasowanych koszul / ukiszonych ogórków (niepotrzebne skreślić). Nie, nie jesteście nienormalne i nie, nie jesteście gorsze. Każdej z nas zdarza się coś zawalić, głupio wydać pieniądze, przebeczeć cały dzień i Ziemia nie staje od tego w miejscu. ChPD śmiało może powiedzieć: „Nazywam się Milijon”. Można ją lekceważyć, bo przeklina, ironizuje i w ogóle jest niepoważna. Ale za tą zabawą kryje się prawdziwe cierpienie kobiet, które dały sobie wmówić, że są nie dość dobre.
* Grażyna Plebanek „Pani Furia”
Najnowsza powieść Grażyny Plebanek to z jednej strony anatomia gniewu, a z drugiej smutna diagnoza stanu świata. Zaczyna się dość niewinnie, nawet typowo. Eddy – opowiadacz z Kinszasy, człowiek przedsiębiorczy i uroczy, nieuleczalny kobieciarz – z całą rodziną przenosi się do Belgii w poszukiwaniu lepszego życia. Jego oczkiem w głowie była córka. Zaszczepił jej pasję do boksu (imię Alia jest zresztą pamiątką po Muhammadzie Alim) i nauczył ją opowiadać historie, po czym… zniknął – wrócił do Kinszasy, pozostawiając w Brukseli niezaradną żonę i troje dzieci. Dziewczynka przejmuje opiekę nad rodziną, zaniedbując naukę. Dzięki ciotce i babce poznaje tragiczną historię Konga, której na próżno szukać w belgijskich podręcznikach historii, i ojczysty język – lingala. To tylko pogłębia wyobcowanie Alii – od dzieciństwa zbyt czarna, zbyt wysoka, zbyt szczupła, zbyt mało kobieca, najlepiej czuje się w towarzystwie chłopców. Dorastając, traci i ten azyl – wokół widzi, że kobiety zawsze stoją na przegranej pozycji. Alia staje się kobietą silną, samodzielną i niezależną, pełną wściekłości, której nie da się rozładować inaczej niż agresją. Tak rośnie Pani Furia. Karmi ją seksizm i rasizm oraz przekonanie, że „wielokulturowość to burdel, który trzeba posprzątać”. Chorą sprawiedliwość w imieniu białej Europy wymierzają sami imigranci – ofiara staje się katem, kara nie przywraca porządku, a ukarani zostaną niewinni, o których nikt się nie upomni. (Znak)
Łucja Kucia