Anna Cieślak: Nie jestem typem fighterki!
Dowiedz się, dlaczego aktorka wkurza się na trudną do odrzucenia potrzebę bycia idealną
Pochodzi ze Szczecina. Aktorstwa uczyła się w Krakowie, ale mieszka w Warszawie i najczęściej występuje na deskach stołecznych teatrów. Całą ciekawość świata nosi w spojrzeniu, w ogromnych oczach, które mówią więcej niż słowa. Wie, jaką ścieżką chce iść. Trzyma się blisko teatru, który mówi o klasycznych prawdach, sięga po mistrzów i stawia odważne pytania, także dotyczące kobiet, ich niezależności w związkach i podążania śladami osobistej prawdy
Iga Gierblińska i Edyta Hermanowska: Za tobą nowe doświadczenie aktorskie – premiera „Domu Lalki” według Ibsena.
Anna Cieślak: Tak, to tekst z końca XIX w., niestety wciąż aktualny. To sztuka o patriarchacie. O tym, że nie podejmujemy wolnych wyborów ze względu na kulturowe nawyki. Dotyka problemów współczesnych kobiet – kwestii postawienia na siebie. Zastanowienia się, gdzie jestem i co mi jest potrzebne do szczęścia. Bohaterką sztuki jest Nora, kobieta, która stara się za wszelką cenę zaspokoić potrzeby męża i dzieci. Nie jak żona, tylko jak służąca. W końcu postanawia odejść. W tamtych czasach aktorki nie chciały tego grać. Ja gram Kristine, przyjaciółkę, która próbuje zająć jej miejsce. To samotna wdowa, która ma mniej więcej tyle lat, co ja teraz. Dla społeczeństwa jest kobietą straconą, bez mężczyzny i dzieci u boku. Całe życie jest samotna, ale nie potrafi żyć sama. Jest w pewien sposób uzależniona od bycia z drugim człowiekiem. Ma potrzebę opiekowania się ludźmi, ale nie tworzy prawdziwych relacji.
Jak się przygotowywałaś do tej roli?
Anna Cieślak: To była trudna praca, bo Kristine jest moim przeciwieństwem. W tamtych czasach kobieta bez męża żyła w ciągłym strachu o swoją przyszłość. Ja od skończenia szkoły jestem niezależna. Żeby wejść w rolę, musiałam ten strach zrozumieć, nauczyłam się inaczej myśleć, mówić i poruszać. Znajomi, którzy przyszli na spektakl, nie poznali mnie, zmienił mi się nawet głos. Z reżyserką Agnieszką Lipiec-Wróblewską długo pracowałyśmy nad relacjami między postaciami, zależało nam, aby były jak najbardziej współczesne.
Mówiłaś w którymś z wywiadów, że czasy są wybitnie ibsenowskie. Co trzeba w nich naprawić?
Anna Cieślak: Żyjemy w czasach, kiedy ludzie mają cały świat w swoich domach i w swoich głowach, ale w konfrontacji z drugim człowiekiem są totalnie bezradni i słabi. Zupełnie jak postacie ze świata Ibsena, introwertyczne, czasami wręcz autystyczne. Nie rozumieją innych i nie chcą zrozumieć, ponieważ zajmują się tylko sobą. Nie wiem, co trzeba naprawić, ale możliwe, że kluczowym słowem może tu być „ciekawość”, chęć bycia ciekawym drugiego człowieka.
Jesteś aktorką zaangażowaną w sprawy społeczne. Czy aktor powinien wykorzystywać swoje umiejętności, swoją wrażliwość, żeby uświadamiać innych już poza obszarem sztuki?
Anna Cieślak: Jedną z funkcji sztuki jest prowokowanie do samodzielnego myślenia i poszerzania świadomości. Na scenie czy w filmie aktor robi to poprzez role, które kreuje. Ale może również, dzięki rozpoznawalności i popularności, występować w imieniu tych, którzy sami nie mogą czy nie potrafią mówić. Od lat jestem ambasadorką fundacji La Strada, która zajmuje się problematyką handlu ludźmi i niewolnictwa. Wiem, jak bardzo ważną sprawą jest uświadamianie, że jednym z podstawowych praw człowieka jest prawo do wolności. Wzięłam też udział w społecznej kampanii dotyczącej schizofrenii. Przy okazji tej kampanii przekonałam się, że ludzie często myślą zero-jedynkowo. Pytali mnie: „A co, sama miałaś depresję albo jakieś problemy, że w to wchodzisz?”. Tak jakby inny powód nie istniał. Jest cała masa ludzi, których dotyka jakiś problem społeczny, np. wykluczenia jak w wypadku schizofreników, i my, aktorzy, dając swoją twarz takiej sprawie, mówimy w ich imieniu.
Bronisz ludzi słabych?
Anna Cieślak: Staram się, to dla mnie ważne. Ludzie często nie znają swoich praw albo są tak zastraszeni, że boją się o nie zawalczyć.
Jako aktorka bardzo głęboko wchodzisz w swoje postaci. Czy gdy bierzesz udział w różnych akcjach społecznych, angażujesz się równie mocno? Czy stawiasz sobie jakąś granicę?
Anna Cieślak: Stawiam. Uważam, że to jest zdrowe dla mnie i dla tych, którym pomagam. To czerwone światło stopu zapala się samoistnie, w zależności od tego, z jak dużą częstotliwością biorę udział w takich akcjach. Kiedy jeździłyśmy z La Stradą do domów samotnej matki, po tygodniu chciałam uciec do lasu i po prostu wyczyścić głowę. Anna Dymna powiedziała mi kiedyś: „Chcąc pomagać, nie możesz się utożsamiać, musisz znaleźć wyjście”. Ważna jest konkretna pomoc i dawanie człowiekowi wiary, że jest w stanie się podnieść o własnych siłach.
A kto tobie daje wiarę?
Anna Cieślak: Moi najbliżsi. Partner, siostra, przyjaciółka, zawsze mogę na nich liczyć. Zawodowo jestem aktorskim dzieckiem szczęścia, ponieważ bardzo wielu ludzi, których spotkałam na swojej drodze, uwierzyło we mnie, a nawet, powiedziałabym, za mnie. Ja sama długo tej wiary w sobie nie miałam. Ale gdy zaczynam być adwokatem postaci, którą kreuję, mam odwagę na dużo więcej. To daje mi wtedy inną siłę. Jednak za każdym razem, kiedy rozpoczynam pracę nad nową rolą, mam wrażenie, że nie dam rady. Jerzy Trela mówi, że rolę buduje się z niemocy. Coś w tym jest. Chyba przekroczenie siebie, odwaga do działania. Odrzucenie lęku przed porażką. Zauważyłam, że ta niewiara wielokrotnie powtarza się w rozmowach z moimi przyjaciółkami z różnych środowisk, prawniczych, artystycznych czy sportowych. Mam wrażenie, że my, kobiety, znacznie częściej niż mężczyźni mamy dużo niewiary w siebie. Chcemy być idealne, a tak się nie da. Mamy prawo popełniać błędy, mamy prawo się potknąć.
Dlaczego my, kobiety, chcemy być idealne?
Anna Cieślak: Bo boimy się oceny? Tej negatywnej. I czujemy, że ciągle mamy jakiś obowiązek bycia opiekunką dla świata. Mój partner czasami zwraca mi na to uwagę i mówi: „Nie chcę, żebyś mnie pytała, czy jadłem, czy mam wyprane. Bądź dla mnie partnerką”. Na zewnątrz jestem niezależna i świadoma, a w domu łapię się na tym, że chcę mu matkować, opiekować się nim. Tak jak robiły to moja mama i babcia.
To jest u kobiet jakiś imperatyw. Na zewnątrz jestem cesarzową, a w domu fartuszek i mantra: zjedz, ale zjedz, proszę…
Anna Cieślak: To jest jakaś mentalna granica, którą musimy przeskoczyć, co nie jest łatwe, bo chyba wszystkie mamy to we krwi. To jest w nas wdrukowane od pokoleń.
Kiedy zrozumiałaś, że już nie musisz być idealna?
Anna Cieślak: Dopiero od niedawna zaczynam to rozumieć.
Kiedyś nie zdawałam sobie sprawy, że prę do przodu za wszelką cenę. Dużo pracuję zawodowo. Nieustająco jestem w teatrze, na planie albo na nagraniach w Polskim Radiu lub dubbingu. Od pewnego czasu zaczynam sobie pozwalać na to, że mam dzisiaj pół dnia wolnego, więc bez wyrzutów sumienia leżę w łóżku i oglądam swój ulubiony serial albo czytam książkę. Trudno jest złapać dystans do siebie i nie chcieć być idealnym. Trudno jest dać sobie przyzwolenie na to, że „dzisiaj jestem średnia albo słaba”, a to przecież nie znaczy, że za trzy dni się nie zmobilizuję i nie będzie lepiej.
Generalnie nie jest łatwo powiedzieć głośno: „Jestem delikatną konstrukcją, która czasami potrzebuje wzmocnienia z różnych stron”.
Czy jesteśmy dziś odważni, żeby się nie wstydzić?
Anna Cieślak: Próbujemy, ale chyba ciągle jeszcze nie.
Dlaczego?
Anna Cieślak: Jak np. ktoś wielki przyzna się do słabości, to natychmiast przestaje być wielki. Pamiętasz, co się działo, jak Justyna Kowalczyk powiedziała w wywiadzie, że ma depresję? Ludzie nie lubią słabych liderów. A przecież nikt nie jest silny zawsze. Poza tym świat to nie jest miejsce dla samych liderów. Są osoby predestynowane do tego, żeby być liderami, a są tacy, którzy są idealni do tego, żeby tych liderów budować. Bo liderów też trzeba budować.
Która rola, pokazująca zły charakter kobiet, sprawiła ci największą przyjemność?
Anna Cieślak: Aktorzy przeważnie są obsadzani na podstawie warunków. Ja najczęściej dostaję role bohaterek delikatnych, wrażliwych, eterycznych, dobrych. A granie wbrew warunkom jest dla aktora ciekawszym wyzwaniem. Tak jest w wypadku roli Regany, okrutnej córki króla Leara, którą z przyjemnością gram już od wielu sezonów. Zdarzyło mi się grać tę postać w dwóch różnych teatrach, w dwóch różnych reżyseriach i dwóch różnych tłumaczeniach. Pierwsze przedstawienie w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze Stu. Tam zagrałam Reganę po raz pierwszy, a drugi raz zostałam obsadzona zupełnie nieświadomie, ponieważ Jacques Lassalle, który przyjechał do Teatru Polskiego reżyserować Szekspira, nie wiedział o tym, że grałam Reganę i też mnie obsadził w tej roli. To było niecodzienne i ciekawe doświadczenie. Po pierwsze musisz się nauczyć dwóch różnych tłumaczeń. Niby mówisz to samo, a jednak zupełnie innym językiem, bo inaczej tłumaczy Słomczyński, inaczej Barańczak, inaczej Paszkowski, a jeszcze inaczej Kamiński. Po drugie zdarzają się sytuacje zabawne. Kiedyś się pomyliłam i zagrałam wersję warszawską w Krakowie, widziałam przerażony wzrok mojego kolegi Dariusza Gnatowskiego: „Cholera, niby mówi to samo, ale czy już skończyła? Teraz moja kwestia?”.
Spotykamy się w 50. rocznicę śmierci Haliny Poświatowskiej, która była ikoną kobiecości onirycznej, szalonej, porywającej, zachłannej na życie. Co lubisz we współczesnych kobietach?
Anna Cieślak: Nie jestem typem fighterki, nie lubię się ścigać. Potrzebuję poczucia wspólnoty. Lubię w kobietach to, ile potrafią sobie dać. Lubię to, że możemy się sobie wypłakać w rękaw i mieć z tego płaczu jakieś poczucie uporządkowania świata. Ta wspólnota daje nam siłę. Współczesne kobiety potrafią dobrze przemyśleć, co chcą powiedzieć, trzymając emocje na wodzy.
A pierwsza ważna kobieta w twoim życiu?
Anna Cieślak: W moim życiu pojawiło się wiele starszych kobiet, których obecność zawsze działa na mnie kojąco. Pierwszą była babcia Maria, mama mojego taty. Była trochę jak królowa, pełna godności i elegancji. Pamiętam, kiedy wychodziła na spacer, mówiła, że kobiety w pewnym wieku nie powinny wystawiać skóry na słońce i chodziła w koronkowych rękawiczkach i z parasolką. I pamiętam, że była piękna. Miała takie wewnętrzne światło, bił od niej spokój. W szkole teatralnej kobietą, która mnie fascynowała, była moją mentorką i uwierzyła we mnie wcześniej niż ja sama, była moja profesor Anna Polony. Pamiętam, jak na egzaminie wstępnym, podczas recytacji przygotowanego przeze mnie tekstu, powiedziała: „Wychodzę, zatrzymaj mnie” i ruszyła do wyjścia. Nie wiedziałam co robić, jak się odważyć? I kiedy była już przy drzwiach, nagle podbiegłam, złapałam ją za rękaw i powiedziałam: „Wracaj! jeszcze nie skończyłam”. Ona wiedziała, że to potrafię, chciała zobaczyć, czy mam odwagę podjąć taką decyzję.
Przywykłaś do życia z dala od rodzinnego miasta?
Anna Cieślak: Należę do ludzi, którzy bardzo szybko wyprowadzili się od rodziców. Mam z nimi kontakt, ale moja mama nie przychodzi do mnie na herbatę, bo mieszka na drugim końcu Polski. Dom opuściłam, jak miałam 17 lat. Wiele razy zmieniałam miejsce zamieszkania. Z jednej strony jako aktorka mogę czerpać z tego doświadczenia, a z drugiej strony przez to, że nie ma na miejscu moich rodziców, czasami po prostu czuję się samotna. Śmieję się, że po to tkwię w klasycznych tekstach dramatycznych, żeby mieć bliżej siebie takie wartości, takie mądrości, jakie dają nam nasze korzenie.
Jak się stać mądrą kobietą?
Anna Cieślak: Nie mam pojęcia, zapytaj mnie o to za 20 lat. Może warto zacząć od tego, aby na początku podjąć decyzję, że chciałoby się nią być. To tak, jak się mówi „Co czytać?”. Mądrzy ludzie powiedzą: „Zacznij czytać. A sam wyrobisz sobie gust”.
Iga Gierblińska i Edyta Hermanowska
Zdjęcia: Weronika Kosińska
Stylizacje: Kamila Picz
Make-up: Aga Brudny
Fryzury: Patryk Nadolny
Anna Cieślak – aktorka filmowa, teatralna, telewizyjna i dubbingowa. W 2004 r. ukończyła PWST w Krakowie, rok później, za rolę w filmie „Masz na imię Justine” w reż. Franca de Peny, została wyróżniona przez jury Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni nagrodą za najlepszy debiut aktorski. Popularność przyniosła jej główna rola w komedii romantycznej „Dlaczego nie” Janusza Zatorskiego. Na scenie debiutowała w 2005 r. w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, z którym związana była do 2010 r. Za kreacje aktorskie na deskach tego teatru otrzymała nagrodę ZASP im. Leona Schillera („Mewa”, „Kordian”, „Elektra”, „Biesy”, „Pułapka”, „Bliżej”). Od 2011 r. jest aktorką Teatru Polskiego w Warszawie („Wieczór Trzech Króli”, „Król Lear”, „Szkoła żon”, „Mąż i żona”, „Dom lalki”). Występuje również na deskach warszawskiego Teatru 6. piętro („Zagraj to jeszcze raz, Sam”, „Miłość w Saybrook”). Zagrała kilkadziesiąt ról w słuchowiskach radiowych, jest dwukrotną laureatką nagród aktorskich na Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej „Dwa Teatry” („Salome” i „Ukryty w słońcu”). Angażuje się w projekt Anny Dymnej „Krakowski Salon Poezji”, propagujący żywy kontakt z poezją w Polsce i na świecie. Użycza głosu postaciom z filmów animowanych (m.in. Anna z „Krainy Lodu” Disneya), a także postaciom z gier komputerowych (m.in. jest głosem Ciri w „Wiedźminie 3”). Od 10 lat jest ambasadorką, wolontariuszką i szkoleniowcem Fundacji „La Strada”, która zajmuje się zwalczaniem niewolnictwa i handlu ludźmi.