Thursday, December 5, 2024
Home / Styl życia  / Podróże  / Amazonia. Piranie i Świątynia Boga

Amazonia. Piranie i Świątynia Boga

Nigdy nie lekceważ duchów Amazonii

Aneta i Edwin

Z Edwinem, naszym przewodnikiem / fot. własne

W Amazonii są dwie pory roku. Kiedy w maju poleciałam do Kolumbii, kończyła się zima. Oznaczało to wysoki poziom wody. Dzięki niemu można było poruszać się i docierać do rdzennych społeczności łódkami. Jeszcze niedawno woda zalewała teren na wysokość 6 metrów, w czasie mojego pobytu spadła do 4 metrów, w ciągu kilku kolejnych miesięcy wyschnie całkiem i wówczas będzie można przemieszczać się tylko na piechotę.

Do pierwszego miejsca noclegu w amazońskiej dżungli płynęliśmy z Leticii, niewielkiego miasta na południu Kolumbii, najpierw Amazonką, a potem siecią jej kanałów.

Przewodnicy znali każde drzewo i potrafili nawigować w rozlewiskach tak, że nie błądzili, chociaż na pierwszy rzut oka wydawało się niemożliwe, by wydostać się z tego labiryntu.

Amazonka, rozlewiska

Rozlewiska Amazonii / fot. własne

Amazonka, tęcza

Tęcza nad Amazonką / fot. Aleksandra Urban

„Dzicy” i komary

W książkach Wojciecha Cejrowskiego o Amazonii można przeczytać o „dzikich”, którzy tylko czekają, żeby ustrzelić białego. O mrówkach, które idą jak armia przez las i potrafią zjeść zwierzę, w tym także człowieka, w kilka minut. O pchłach piaskowych, które wchodzą pod paznokieć i tam składają jaja (to co się dzieje potem ze stopą wygląda naprawdę paskudnie).

O pijawkach, które obklejają cię, gdy tylko wejdziesz do wody. Nie mówiąc o piraniach czyhających, żeby pozbawić cię palców.

A do tego pająki i komary. Kiedy w drodze powrotnej z Kolumbii spotkałam na lotnisku młodą dziewczynę z Wenezueli i powiedziałam, że przez tydzień byłam w dżungli, złapała się za głowę, wołając „O Boże (no dobrze, nie było tam „o boże”, ale to doskonale oddaje stan jej zadziwienia i przerażenia jednocześnie). A komary?”. Tak jakby komary były największą plagą świata (notabene, informacje o komarach okazały się w moim przypadku przesadzone; z każdego spaceru w Polsce nad Wisłę wracam bardziej przez nie pogryziona).

Amazonia, ptasznik

Ptaszniki spotykałyśmy i w dzień i w nocy / fot. własne

Amazonka

Rdzenny mieszkaniec Amazonii, niedaleko Puerto Nariño / fot. Aleksandra Urban

Polecamy też:
Bali, podróż do Raju

„Ręki do rzeki bym nie wsadził”

Mój mąż Andrzej, który przed laty wiele miesięcy spędził w Gujanie Francuskiej, dorzucił do tego zestawu opowieści o rybkach canero, które wpływają do dróg moczowych i utykają tam (usunąć je można tylko operacyjnie). O płaszczkach rzecznych z kolcem na końcu ogona pokrytym trującą substancją. Gdy nadepniesz na tę rybę, kolec ląduje w twojej łydce, raniąc boleśnie (trudne do wyleczenia). Jak się ma pecha, można natknąć się na węgorza elektrycznego, który może porazić śmiertelnie. Są też węże z rodziny grzechotnikowatych (ale bez grzechotki):

„Mają paskudny jad, wywołujący zgorzel gazową, jak nie zareagujesz szybko, trzeba obciąć nogę”.

Ale nie jest łatwo je spotkać (dla mnie na szczęście, jednak Andrzej mówi to z żalem), bo trzymają się z dala od ludzi. W ogóle zwierzęta trzymają się z dala od ludzi. Więc jak ktoś wyobraża sobie, że w Amazonii będzie oglądał leniwce na drzewie, przeżyje ogromne rozczarowanie.

Amazonia

Główny środek transportu w Amazonii / fot. własne

A anakondy? dopytuję męża, ale już w domu, bo jadąc do Kolumbii, chciałam mieć w głowie jak najmniej strasznych opowieści, żeby nie zainfekować się lękiem.
„Anakonda jest prymitywnym dusicielem. Czyha sobie na konarze drzewa nad wodą. Jak nie zauważysz i płyniesz pod nim pirogą, może na ciebie spaść.”
„Czyli nie ma się czego bać?”
„No nie ma. Zmiażdży cię w uścisku tak szybko, że nie poczujesz.”
Jednak Andrzej pociesza, że to wszystko może się wydarzyć, jak ktoś ma pecha:

„Ja nie spotkałem anakondy. Za to wielokrotnie widziałem w nocy na rzece czerwone ślepia kajmanów, duże, małe, nawet w lesie w byle bajorze można je spotkać. Ręki do rzeki bym nie wsadził”.

Na przekór tym przerażającym opowieściom, wróciłam z Amazonii cała, zdrowa, szczęśliwa. Robiłam tam rzeczy z gatunku „zabronionych”, czyli wkładałam ręce do wody Amazonki, wchodziłam do niej boso, co więcej… pływałam w niej dwa razy, co w kolekcji różnych moich doświadczeń oznaczyłam etykietą „niewyobrażalne”.

Za drugim razem zapytałam przewodnika Edwina, czy na pewno nie ma tutaj piranii, na co spokojnym głosem odrzekł, że są, ale atakują tylko, gdy… czują krew. 

Amazonia, przejście przez wodę

Przejście przez dżunglę / fot. własne

Amazonia, spacer po dżungli

Przejście przez dżunglę / fot. Magdalena Panfiłowa

Ale… nie bierzcie ze mnie przykładu. To, że mnie nic złego nie spotkało, nie oznacza, że będziesz miała tyle samo szczęścia. Znajoma znajomej nie ma palca (pirania). Mój mąż przez ponad pół roku leczył leiszmaniozę.

Prawie trzydzieści lat temu lekarze, najpierw z Krakowa, potem z Poznania, uczyli się na nim tej choroby. Leiszmaniozę wywołują pierwotniaki z gatunku Leishmania. Owrzodzenie na dłoni, w najbardziej krytycznym momencie, już w trakcie leczenia, miało postać kilkucentymetrowego krateru.
„Na szczęście to była wersja skórna. Gdyby to była leiszmanioza trzewna nikt by jej u nas nie rozpoznał”, mówi Andrzej.

Lubisz podróże?
Nomada z pustyni i dziewczyna z wielkiego miasta

Duchy Amazonii

Moje doświadczanie rzeczy „niewyobrażalnych” w Amazonii nie było przejawem braku odpowiedzialności i lekceważenia zagrożeń.

Miałyśmy dobrych lokalnych przewodników, którzy znali każdy kawałek tamtej ziemi, i zaufałam im. To dzięki nim czułam się w dżungli amazońskiej bezpieczniej niż w tej miejskiej.

Gdy usłyszałam, że są miejsca w Amazonce, gdzie można się kąpać, nawet przez sekundę nie miałam wątpliwości, że chcę to zrobić. Kiedy unosiłam się na wodzie (głębokość 4 metry) między koronami zatopionych drzew, czułam jak roztrzaskują się w głowie moje wyobrażenia o tym, co można, a czego nie można.

Czułam też, że każdy ma taką Amazonię na jaką jest gotowy, bo ona wydobywa z człowieka jego najgłębsze warstwy, a moje są – jak się okazuje – nasiąknięte optymizmem, radością i zaufaniem do świata i ludzi.

Amazonia, grupa kobiet

W środku John, nasz lokalny przewodni / fot. własne

Amazonia, Aneta i Edwin

Edwin był naszym głównym przewodnikiem, fot. własne

Do Amazonii poleciałam w towarzystwie przyjaciółek bardzo mocno związanych z naturą, z głęboko zakorzenionym szacunkiem do Ziemi. Z inicjatywy jednej z nich, na lotnisku w Bogocie, gdzie czekałyśmy na samolot do Leticii, usiadłyśmy (10 kobiet) pod schodami, by powitać tamtą ziemię i poprosić duchy Amazonii o łagodne prowadzenie w podróży.
Jak ważne to było, mogłam poczuć słuchając kilka dni później przy ogniu opowieści Edwina o jego doświadczeniach przebywania w dżungli z osobami kompletnie lekceważącymi, że ziemia ta rządzi się swoimi prawami.

Wchodząc do amazońskiego lasu trzeba pamiętać, że jest się gościem. Inaczej duchy Amazonii mogą sprowokować różne nieprzyjemne przygody, poplątać drogi, spowodować omamy, widzenie tego, czego nie ma.

Amazonia, domek na drzewie

Domek na drzewie w rezerwacie Tanimboca / fot. Aleksandra Urban

Darnelis

Darnelis, właścicielka biura podróży Mitiquete / fot. własne

Polecamy też:
Polka w Afryce. Przejechała Kenię i Tanzanię na rowerze

Świątynia Boga

Z poziomu faktów – spędziłam ten czas na pograniczu trzech państw: Kolumbii, Brazylii i Peru. Odwiedziłam wioskę plemienia Ticuna. Byłam w maloce (świętym ceremonialnym miejscu) księżycowego plemienia Youcuna. Szłam przez dżunglę w dzień i w nocy. Również w dzień i w nocy pływałam canoe po rozlewiskach Amazonii. Wspinałam się na palmę acai (hahahaha) i robiłam sok z jej owoców. Oglądałam kolibry i słuchałam amazońskich ptaków i żab.

pływanie po Amazonce

Rozlewiska Amazonki / fot. arch. własne

Maloka w Amazonii

Wizyta w maloce Luna u szamanów z plemienia Youcuna/ fot. Magdalena Gorostiza

rezerwat Tanimboca

Wspinaczka po linach w rezerwacie Tanimboca / fot. własne

Byłam na terenie rezerwatu Tanimboca, gdzie wspinałam się na linie na szczyt 35-metrowego drzewa (no dobra, dotarłam do połowy, potem zostałam wciągnięta). Przepłynęłam 70 kilometrów Amazonką do Puerto Nariño, zahaczając o Wyspę Małp oraz Peru. Wypatrywałam różowych delfinów (były! jeden z nich pokazał mi swoją płetwę). Wyskoczyłam na chwilę do Brazylii – bez wysiłku, wystarczył jeden krok, by w Leticii przekroczyć granicę  i znaleźć się w innym kraju. Spotkałam się z szamanami z plemienia Youcuna i z szamankami z plemienia Muru.

szamanki w Amazonii

Szamanki z plemienia Muru, fot. własne

Amazonka

Amazonka / fot. Aleksandra Urban

Ale to tylko na poziomie faktów. Bo na poziomie serca najważniejsze było doświadczenie zatrzymania czasu i prawdziwego, głębokiego BYCIA.
Szamanka powiedziała mi, że mam pisać – dużo, o sobie i swoich doświadczeniach. Ale czy doświadczenie BYCIA da się zamknąć w słowach? Ja jeszcze ich nie znajduję. Zrozumiałam za to, dlaczego męża tak bardzo ciągnęło przez lata do Amazonii. Kiedy po kilku dniach bez Internetu, napisałam do niego, że to co przeżywam przerosło wszelkie moje wyobrażenia, odpisał (on, człowiek racjonalny i niereligijny)

„Miałem nadzieję, że tak będzie. Świątynia Boga robi wrażenie”

Chciałabym, żeby to on napisał o swojej Amazonii. Jednocześnie czuję, że nigdy tego nie zrobi, bo pewne rzeczy – te najważniejsze – są do przeżywania, a nie do opisywania.

TAGI

Dziennikarka i redaktor naczelna „Miasto Kobiet”, które wymyśliła i wprowadziła na rynek w 2004 rok. „Miasto Kobiet” to jej miłość, duma i pasja. Prezeska Fundacji Miasto Kobiet, która wspiera kobiety w odkrywaniu ich potencjału oraz założycielka Klubu Miasta Kobiet – cyklu spotkań dla kobiet z inspirującymi gośćmi.

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ