Agnieszka Radwańska: Ciąg dalszy nastąpi
O tym, jaka jest cena sukcesu i czy ślub cokolwiek zmienia
Wyszłam za mąż zaraz wracam…. Na kort. Tak najkrócej można posumować ostatnie wydarzenia w życiu Agnieszki Radwańskiej
Na dwa dni przed ślubem (22 lipca 2017 r.) przyjechała do rodzinnego Krakowa promować swoją książkę – wywiad rzekę. Gdy cała Polska oglądała w internecie zdjęcia paparazzich z jej ślubu, biała suknia dawno wisiała już w szafie a panna młoda wróciła do intensywnych treningów, by nadrobić to, co zabrały jej słabsza forma i kontuzje w pierwszej części sezonu. Podróż poślubna? Na to przyjdzie jeszcze czas. Dzieci? – Jasne, najchętniej bliźniaki. Ale najpierw jeszcze trochę pogram. Nie powiedziałam ostatniego słowa – zapewnia. Patrząc na to, co osiągnęła do tej pory, można być tego pewnym.
„Jestem Isia” – przedstawia się w tytule książki Agnieszka Radwańska. Z okładki patrzy na nas bardzo pewna siebie i seksowna dziewczyna. Na spotkaniu autorskim w Krakowie zjawia się 15 minut przed czasem. Nienawidzi się spóźniać. Z resztą żyje z zegarkiem w ręku. Z daleka widać sportowe zdyscyplinowanie. Od ustalonych zasad nie robi wyjątków. Miały być trzy pytania od publiczności – nie odpowie na ani jedno więcej. Jeśli żartuje, to subtelnie i widać, że waży słowa. Lubi mieć kontrolę i do twarzy jej z tą odrobiną tajemniczości. Zastanawiam się, czy i tym razem makijaż, paznokcie i włosy zrobiła sobie sama – w książce opowiada, że na turniejach jest w tych sprawach samowystarczalna, mało tego, czasem manicure robi innym zawodniczkom. Jak dowiadujemy się z mediów dwa dni później – sportsmenka właśnie wzięła ślub. Jej dopracowana w najdrobniejszych szczegółach uroda w tych dniach ma więc swoją dodatkową przyczynę. Zdradza też, że Agnieszka Radwańska, to dziewczyna taka jak my wszystkie – marzy o białej sukni i chce wyglądać pięknie. Nie samym sportem człowiek żyje? W jej przypadku, nie do końca.
22 lipca Agnieszka Radwańska stanęła na ślubnym kobiercu w krakowskim kościele na Skałce u boku swojego drugiego trenera i sparing partnera Dawida Celta. Gdyby nie fakt, że Dawid również jest sportowcem i pracuje w najbliższym zespole Radwańskiej, para z pewnością nie miałaby dla siebie czasu, a ich związek – szans. Do ślubu, którego szczegóły para trzymała w tajemnicy (w książce Agnieszka jedynie zdradza, że miało być zaproszonych koło 150 gości, a świadkowie to Ula Radwańska i jeden z braci Dawida) poszła w śnieżnobiałej, sukni w stylu księżniczki z puszystym długim welonem projektu Agnieszki Maciejak. Agnieszka od lat konsekwentnie ubiera się u tej projektantki, ale w jej szafie nie brakuje metek włoskich i francuskich domów mody. Bardziej jednak niż ubrania, kocha dodatki. Legendami obrosły już jej zakupy drogich torebek w prezencie od siebie samej za wygrany mecz. Kocha też buty, ma ich mnóstwo, większość na obcasach, w których jednak nie powinna chodzić, ze względu na kontuzje.
Dziennikarze? Nie, dziękuję
Wywiadów udziela niechętnie. Raz, że jak twierdzi, nie lubi ciągle odpowiadać na te same pytania. Dwa, gdy nie gra w turnieju lub nie trenuje (a trenuje dwa razy dziennie), marzy o odpoczynku. Trzy – dziennikarze w Polsce zrobili jej sporo złego – wciąż pamięta przeinaczone żarty, wyjęte z kontekstu słowa, falę krytyki gdy zagrała nieco gorzej. Dziennikarzom stacji TVN od ponad pięciu lat nie odpowiada na pytania, po tym jak Fakty wyemitowały materiał z którego wynikało, że odpadnięcie z igrzysk olimpijskich było dla niej nieistotne bo bardziej liczą się dla niej turnieje WTA.
Agnieszka Radwańska publicznie nie rozdziera szat, nie płacze do kamer, nie przeprasza za słabszą formę. To jej siła i klasa – mówią jedni. Inni zarzucają tenisistce nieszczerość.
– Nie rozumiem takiego podejścia jak płacz przed kamerą. Chyba, że ktoś ma taką potrzebę, albo nie potrafi sobie poradzić z emocjami. Konferencja prasowa czy wywiad telewizyjny, to według mnie nie czas i miejsce, aby użalać się nad sobą – komentuje.
Agnieszka Radwańska w sferze publicznej jest nieufna i bardzo skrupulatnie dopiera sobie rozmówców. W książce zaskakuje jednak otwartością. W rozmowie z Arturem Rolakiem, dziennikarzem specjalizującym się w tenisie, którego zna od lat, opowiada o początkach swojej kariery, braku pieniędzy, trudnych relacjach z ojcem – pierwszym trenerem, silnej więzi z siostrą Ulą – również tenisistką. Mówi o przyjaźniach na korcie i poza nim, zdanej po wielkim stresie maturze i wciąż niedokończonych, z braku czasu, studiach na krakowskim AWF-ie, mówi o miłości do swojego – wówczas jeszcze narzeczonego – Dawida i kulisach tenisowych turniejów. Przede wszystkim jednak najbardziej utytułowana w historii polska tenisistka, mówi o cenie sukcesu.
Wszystko na jedną kartę
Agnieszka Radwańska trenuje codziennie od 4 roku życia Zaczynała w niemieckim Gronau, gdzie ojciec pracował jako trener. To tam przyjeżdżają teraz zagorzali fani Agnieszki, by dotknąć kortu, na którym pierwsze kroki stawiała ich idolka.
Także później, po przeprowadzce do Krakowa, Agnieszka i młodsza od niej Ula, praktycznie nie wypuszczały rakiet z rąk. Czy przeszkadzało im to w szkole? Raczej szkoła przeszkadzała w tenisie, na szczęście jednak mama zadbała, by córki skończyły edukację co najmniej na poziomie matury. W godzinach kiedy inne dzieci bawią się, uczą lub po prostu śpią, one trenowały. Tylko poważna choroba była zwolnieniem od tenisa. Siarczysty mróz czy święto – to nie robiło różnicy. Brak pieniędzy tylko komplikował sprawę. –
Każdy właściciel czy zarządca kortów pilnował przede wszystkim swojego interesu. Wszyscy wiedzieli, że i tak musimy trenować, więc wpisywali nad na przeróżne godziny, więc trenowałyśmy albo dziesięć minut po obiedzie zjedzonym w czasie jazdy albo bardzo późnym wieczorem Gdyby pan biznesmen miał grać o 21 to by w ogóle nie przyszedł… – wspomina. Godzina kortu kosztowała 60 zł. Tata poganiał więc córki. Każda minuta to złotówka. – Piłyśmy tylko podczas zmiany stron – dodaje.
Rodzice na tenis dawali wszystkie pieniądze. Bywało, żeby trenować pod balonem, kupić sprzęt, a potem jechać na turniej i opłacić hotel, rodzinie nie starczało już na przejazd na autostradzie. Przyszła gwiazda tenisa i milionerka wracała do domu bocznymi drogami, a ojciec nerwowo spoglądał na kontrolkę poziomu paliwa. – W tenisa gram odkąd pamiętam. Nie miałam planu B, wszystko było postawione na tę jedną kartę, jak w kasynie „all inn”. Nie zostałyśmy sobie w kieszeni ani jednego żetonu, żeby było chociaż na szatnię – mówi
By wygrać, trzeba mieć szczęście. Ona na szczęście, miała jeszcze talent.
Świat podziwia, rodacy rozliczają
Inwestycja w tenis opłaciła się. Ponad 23 miliony dolarów – tyle w ciągu profesjonalnej kariery zarobiła na światowych kortach Agnieszka Radwańska. I choć prawie jedna trzecia tej kwoty idzie na podatki, kwota i tak jest zawrotna. Jak sama przyznaje z żalem, W Polsce głównie jej tego zazdroszczą i wyliczają zawrotne honoraria za turniej. Ona jednak odbija piłeczkę. – Dwa miliony dolarów, za turniej Masters, który wygrałam w 2015 roku, to nie jest wypłata tylko za pięć meczów.
Bardziej doceniania niż rozliczana Agnieszka Radwańska wciąż jest granicą. Poczta w Gwinea Bissau umieściła jej podobiznę na znaczkach, obok Rogera Federera, Rafaela Nadala i Marii Szarapowej. Wielki fanklub Agnieszki Radwańskiej działa w Chinach, a w światowym rankingu na najładniejsze zagrania krakowianka wygrywa od lat, i to mimo, że na korcie raz jest najlepsza, raz musi uznać wyższość innych zawodniczek. W rodzinnym kraju na tytuł ulubionego sportowca nie ma co liczyć – skoczków narciarskich i piłkarzy wciąż cenimy wyżej.
– Myślę, że ludzie się przyzwyczaili, do moich zwycięstw i miejsca w czołówce (w ubiegłym sezonie Agnieszka była 3, teraz spadła na 10 pozycję – przyp red). Nie wszyscy jednak pamiętają, że poziom jest coraz wyższy i coraz bardziej wyrównany. Kiedy przegram, narzekają „O Boże, Radwańska znowu przegrała!”. Co ja wtedy mogę? Mogę się nie przejmować i robić swoje. Miejsc w dziesiątce jest dziesięć, a zawodniczek, które na nie zasługują – ze dwadzieścia. Nikt nie może zagwarantować, że jeśli ktoś wejdzie do dziesiątki, to już będzie w niej do końca kariery. Oczekiwania wobec mnie są ciągle ogromne. Dla dziennikarzy i kibiców jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz – wyznaje w książce.
Szefowa zamiast córeczki tatusia
Sześć lat temu Agnieszka Radwańska zakończyła oficjalnie współpracę ze swoim tatą Robertem Radwańskim, a jej trenerem został Tomasz Wiktorowski. Opłaciło się. Tata chciał się zajmować wszystkim, uważał, ze sam wszystko załatwi najlepiej, tymczasem zawodowe rozstanie z tatą zrobiło dobrze i jej formie i wizerunkowi. Odkąd powierzyła go managerowi, zarabia krocie na reklamach. Decyzja jednak nie była łatwa – tenis to często sport rodzinny. Trenerami zawodników bardzo często jest ktoś z rodziców, ale trzeba wyczuć moment, by powiedzieć dość. – Ja powinnam to była zrobić dwa lata wcześniej – mówi Isia.
Ojciec sióstr Radwańskich, znany jest ze swojej porywczości i stanowczości. Agnieszka dużo mu zawdzięcza, ale na światowych kortach zaczęła o sobie decydować sama. Najbliżsi współpracownicy mówią na nią „Szefowa”. I jest to nie tylko przezwisko – w tenisie to sporowiec zatrudnia swoich trenerów, doradców i terapeutów. Choć cieszy się samodzielnością, wciąż złoci się, gdy dziennikarze nie mogąc dodzwonić się do niej lub kogoś z jej teamu, dzwonią do Roberta Radwańskiego, który bywa, że i publicznie nie szczędzi córce krytyki. Ma mu też za złe, że wciągnął ją politykę. Znany z prawicowych poglądów, zaangażował córki do kampanii społecznej „Nie wstydzę się Jezusa”. Agnieszka, choć z dumą przyznaje jest wierząca, dowiedziała się o tym po fakcie. Po tym, jak widziano ja na pogrzebie pary prezydenckiej, i rocznicy katastrofy smoleńskiej zyskała Przydomek Pisia. – To „zasługa” ojca. Do wszystkiego nas podpinał – ucina Radwańska, twierdząc, że w politykę się nie miesza. Chętnie za to angażuje się w akcje charytatywne. Wspiera Szlachetną Paczkę i Wielką Orkiestrę świątecznej pomocy.
Temat jej wiary i poglądów powrócił, gdy w 2013 roku zdecydował się rozbieraną sesję da magazynu ESPN Body Issie. – To czysty sport. Zdjęcia pokazują piękno wysportowanego ciała. Chodzi o propagowanie zdrowego stylów życia. (…) To wyróżnienie. Za udział w sesji nikt nie dostaje ani centa – tłumaczy sportsmenka.
Zastrzyki, bezsenność i chodzenie po ścianach
Kulisy zawodowego tenisa, o których Radwańska opowiada, są dla zwykłych ludzi, szokujące. Buty sportowe wyrzuca raz w tygodniu, tak bardzo się zużywają, zastrzyków na ból wzięła setki, a bez tabletek nasennych (przepisanych przez lekarza i dozwolonych dla sportowców), nie potrafi zasnąć, tak bardzo daje się we znaki, zmęczenie stres i ciągłe podróżowanie między skrajnie rożnymi strefami czasowymi. W książce Agnieszka nie narzeka, nie chwali się, ale pokazuje, że sport to wyrzeczenia i wysiłek, na który mało kto miały odwagę i determinację. Pokazuje zmęczone od grania na trawiastych kortach stopy, z których wielkimi płatami odchodzi naskórek. Byłoby znacznie gorzej, gdyby przed każdą grą nie bandażowała skrupulatnie stóp. Przyznaje, że jeden osobisty fizjoterapeuta to za mało, dlatego zatrudnia dwóch, by mogli przygotowywać ją do formy przez cały sezon, zarówno w Stanach i Europie, jak i w Azji czy Australia. Oni przecież mają swoje rodziny… Jej rodziną są trenerzy, a domem – korty i hotele.
Nienawidzi grać wieczorem ani ostatnia (na szczęście odkąd jest wysoko rozstawiona czasem może wybierać bardziej dogodną godzinę). Bardziej niż mecz, męczy ją oczekiwanie na swoją koleją (w tenisie nigdy nie da się przewidzieć, jak długo potrwa pojedynek). W kość dają jej zarywane noce. Bywa bowiem, że po późnym meczu i obowiązkowym masażu wraca do pokoju hotelowego koło 3 nad ranem, gdy Dawid dawno już śpi, a ona po omacku próbuje trafić do toalety. Nie chce się rozbudzać, bo o sen trudno, po ciemku jednak wchodzi w ścianę. Znów się pomyliła, że jest w Tokio, a nie w Singapurze, a tu łazienka jest po drugiej stronie pokoju. W samolocie i hotelach spędza więcej czasu niż we własnym mieszkaniu. Których z zresztą ma coraz więcej. Po Warszawie, Krakowie i Miami, kupiła apartament w Sopocie i Zakopanem. Na wakacje jeździ wraz z innymi tenisistkami, po sezonie. Przyjaźni się m.in. z Karoliną Woźniacki i Angelique Kerber. Mówi się, że na plaży tenisistki widać z daleka. Zdradza je opalenizna – na ciele „odbity” jest strój i frotki na przedramionach. – Na szczęście nie zawsze, bo są samooopalacze – żartuje.
Sukces made in Poland
Żywe legendy kobiecego tenisa, słynące z siły i zawrotnych prędkości piłek w serwisie siostry Serena i Venus Williams, wciąż grają a mają 36 i 37 lata. Agnieszka już dziś boryka się z licznymi kontuzjami, które niestety – odnawiają się. Poważnie myśli też o dzieciach, dlatego zapytana, o to kiedy koniec kariery, odpowiada że na pewno nie za dziesięć lat, bo tak długo jak amerykanki, nie chce grać. Żartuje, że chyba wjeżdżałaby na kort na wózku. Najbardziej boi się zakończenia kariery z przymusu, przez kontuzję i jak mantrę powtarza, że zdrowia kupić się nie da, i to o nie najbardziej się modli. Resztę rozegra najlepiej jak potrafi. A nawet jak przegra, możemy być pewni, że nie zobaczymy jej łez.
Na pytanie, co chciałby zostawić po sobie, odpowiada: – Początek nowej ery w polskim sporcie. Chyba udało mi się pokazać, ze Polka i Polak też mogą grać w tenisa na światowym poziomie, nie trzeba już jeździć do Ameryki ani po zagranicznych akademiach i mieć nie wiadomo ile pieniędzy. Korty są wszędzie takie same – 78 stóp długości na 27 szerokości. Infrastruktura jest trochę gorsza ale największa bariera tkwi w głowie. Dzięki ciężkiej pracy i wierze w siebie można do czegoś dojść, również wychodząc z Polski – podsumowuje.
Aga, co dalej? – Pytamy. – Nie myślę jeszcze o sportowej emeryturze odpowiedziała nam na spotkaniu w Krakowie. – Czas pokaże. Mam kilka pomysłów – mówi.
Może projektowanie? Może trenowanie? Może akademia tenisa dla młodych talentów? Drygu do biznesu nie można jej odmówić, uporu tym bardziej.
Książka, na podstawie której powstał ten artykuł, to jak podkreślają wydawcy i sama bohaterka, pierwsza biografia Agnieszki Radwańskiej. Ciąg dalszy z całą pewnością nastąpi.
Karolina Dudek